Artykuły

Romeo i Julia z Nowej Huty

3 grudnia minęło 50 lat od wystawienia premiery "Krakowiaków i górali" w Teatrze Ludowym. Scenie, która mimo że powstała w robotniczym mieście, przez wiele lat była niedoścignionym wzorem dla innych polskich teatrów. W "Gazecie Krakowskiej" Jacek Bartlewicz przypomina 50-letnią historię Teatru w Nowej Hucie.

Szukamy w teatrze ostrego rysu konfliktów, elementów tragizmu przy pełnej afirmacji życia w jego kontrastach, w jego gorącej temperaturze radości i bólu, jednoznacznej surowości w ocenach moralnych. Odrzucamy opisowość i dekoracyjność. Pragniemy, aby scena ta stała się teatrem prawdziwie narodowym - deklarowała Krystyna Skuszanka na łamach "Życia Literackiego" z 30 października 1955 r.

To ją w marcu 1955 r. ówczesny minister kultury i sztuki Włodzimierz Sokorski powołał na stanowisko dyrektora Teatru Ludowego. Razem ze swoim mężem, Jerzym Krasowskim miała stworzyć w nowym socjalistycznym mieście zawodową scenę z prawdziwego zdarzenia.

Pieczka, Pyrkosz i inni

W teatrze w Jeleniej Górze Skuszanka wypatrzyła Tadeusza Szanieckiego i Franka Pieczkę. Sama Krystyna Skuszanka, Jerzy Krasowski i Józef Szajna, scenograf-wizjoner, przywędrowali tu z Opola. Razem z nimi Edward Skarga i Bogusława Czupurnówna. Z Wybrzeża przyjechało 12 aktorów, m.in. Jerzy Przybylski, Edward Rączkowski, Jerzy Goliński, Izabela Olszewska. Z Kielc dojechali Witold Pyrkosz i Ryszard Kotys. I senior grupy, Ferdynand Samowski z Częstochowy. Zbierali się bardzo krótko - od kwietnia do lipca 1955 r.

Teatr dopiero budowano. Gotowa była tylko część administracyjna. Nie było jeszcze widowni.

- Nasze nowatorstwo mogło się wielu nie podobać. Myślano przecież o ludowym teatrze. Miał to być jednak teatr nowy. Dla nas było to jasne. Obok Krakowa, Teatru im. J. Słowackiego i Starego Teatru, nie mogliśmy tworzyć instytucji prowincjonalnej. Zresztą nowatorstwo było na potrzeby nowego społeczeństwa. Tak to wtedy rozumieliśmy. A wspierały nas władze kulturalne Nowej Huty. Kraków był na tyle syty, że stawał się nieprzeobrażalny. Huta, która nie miała tych tradycji, przełamywała swoje nuworyszostwo właśnie artystycznym nowatorstwem. Przecież w ludziach nie było nawyku do określonego teatru. To my mogliśmy zaproponować ową wizję. I zrobiliśmy to. Nie tylko dla Huty, ale dla całej Polski - wyjaśnia Józef Szajna.

Od 1 lipca 1955 r. wszyscy aktorzy byli już etatowymi pracownikami teatru. Dołączyli artyści amatorskiego teatru "Nurt" Jana Kurczaba. Zaczęły się próby "Księżniczki Turandot" Carlo Gozziego.

- To była taka artystyczna wizytówka Skuszanki. Przygotowywaliśmy także "Krakowiaków i górali" Wojciecha Bogusławskiego. Zresztą były naciski na to, abyśmy najpierw wystawili właśnie tę sztukę - wspomina Tadeusz Szaniecki.

Od razu wszyscy zatrudnieni dostali też mieszkania. Wtedy mogli nawet grymasić. Szaniecki miał 7-osobową rodzinę, więc ze Skuszanką udali się do kombinatu, bo tam on tym decydowano, by zamieniono mu mieszkanie 3 na 4 pokojowe. Zgodę dostał od razu.

Pod wieżą Eiffla

Otwieraliśmy nieco kokieteryjnie "Krakowiakami i góralami", oddając tym samym hołd Leonowi Schillerowi. To było też wejście dobre politycznie, bo przecież napływali do Huty ludzie z podkrakowskich wsi i miasteczek. Owi krakowiacy i górale właśnie mówi Józef Szajna.

W premierowym spektaklu "Krakowiaków i górali", 3 grudnia 1955 r., wziął udział cały zespół. Miesiąc później, w styczniu 1956 roku, wystawiono "Księżniczkę Turandot", pokazaną później w 1958 r. w paryskim Teatrze Narodów. Próby odbywały się w różnych miejscach Nowej Huty. Kończono budować teatralną scenę.

Sukces teatru wiązał się z otwarciem jego dyrektorów na literaturę zachodnią. Na współczesny dramat, mimo tła w postaci realnego socjalizmu. Wydarzeniem artystycznym pierwszych sezonów teatru była adaptacja "Myszy i ludzi" Johna Steinbecka z kapitalnymi kreacjami Franciszka Pieczki i Witolda Pyrkosza, a także "Jacobowsky i Pułkownik" Franza Werfla.

Tłumy jeździły z Krakowa do nowohuckiego teatru, chociaż dotarcie nie było łatwe. Brak biletów do Ludowego nie był niczym niespodziewanym.

- Krystyna Skuszanka była bardzo otwarta i dlatego skupiła wokół siebie świetny zespół. Jej mąż, Jerzy Krasowski, w życiu codziennym bywał zamknięty w sobie. Zmieniał się w pracy nad kolejnymi spektaklami. Dokładny, bardzo systematyczny, uparcie przekonywał do swoich idei. Zresztą oboje gdy przystępowali do pracy, mieli już wizję całości. Byli perfekcyjni i między innymi właśnie dlatego ściągnięto ich do Nowej Huty. Także w tym upatrywałbym sukcesu Teatru Ludowego.

Skuszanka nie zapominała o klasyce polskiej i obcej. Często jednak odczytywała ją w sposób absolutnie nowatorski - tłumaczy Tadeusz Szaniecki. Powstały kapitalne adaptacje Szekspira, choćby "Wieczór Trzech Króli" czy mickiewiczowskie "Dziady". Krasowski wyreżyserował m.in. "Radość z odzyskanego śmietnika" wg "Generała Barcza" Juliusza Kadena-Bandrowskiego.

- Już w lipcu 1957 r. pojechaliśmy do Wenecji ze "Sługą dwóch panów". Było to wielkie przeżycie, bo wtedy Polskę i Europę Zachodnią dzieliła prawdziwa przepaść. Po występie w Wenecji przez tydzień zwiedzaliśmy Włochy, wracając przez wolną już wówczas Austrię. Powiedziałem, że w takim razie za rok zagramy w Paryżu w Teatrze Narodów. Wtedy Witek Pyrkosz wypalił: - Jeśli tak się stanie, będziesz mnie mógł kopnąć w tyłek pod wieżą Eiffla. W lipcu 1958 r. mogłem to zrobić. A i tak nie zagraliśmy tam "Imion władzy" Jerzego Broszkiewicza, bo zakaz naszych władz przekazała nam ambasada polska w Paryżu - wspomina Tadeusz Szaniecki.

Artystyczne bałamuctwo

Jednak cały czas trwała burzliwa dyskusja medialna i polityczna na temat jego roli w w robotniczym mieście. Zaczęło się już od "Księżniczki Turandot". Opozycjoniści zarzucali Skuszance artystyczne bałamuctwo. Nawoływali do stworzenia teatru dla robotnika, a nie eksperymentowania. Ci, którzy linię artystyczną teatru popierali, zwracali uwagę na to. że niedoświadczonego widza wprowadza się w wysmakowaną dramaturgię i doskonałą inscenizację, dając mu możliwość uczestnictwa w prawdziwej uczcie duchowej. Twierdzili stanowczo, że taka placówka Nowej Hucie jest niezbędna. Oczywiście w gremiach władzy też zastanawiano się nad Teatrem Ludowym, ale ten w trudnych momentach mógł liczyć na wsparcie Lucjana Motyki, I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR. A przecież teatr był kameralną namiastką tego, co miało dopiero zostać wybudowane na czwartej ścianie placu Centralnego, czyli Teatru Wielkiego. Ten jednak nigdy nie powstał...

W 1963 r. Skuszanka i Krasowski opuścili Nową Hutę. Szajna stanął przed wyborem - jechać z nimi czy wziąć dyrektorski stołek w Teatrze Ludowym. - Gdy wiedziałem, że Skuszanka odejdzie, musiałem podjąć decyzję. Nie wiedziałem, kto przyjdzie na jej miejsce i czy pozostawi mi twórczą swobodę, bo całość moich koncepcji nie podlegała wówczas dyskusji, chociaż Skuszanka i Krasowski nie dopuszczali mnie do reżyserii. Ciągle przekraczałem swoje pole działania. Mówiłem o teatrze otwartym, teatrze możliwości. Reżyserowałem, przerzucając formy plastyczne na aktorów, na akcję - wyjaśnia Józef Szajna.

- Szajna miał ogromną wyobraźnię przestrzenną, ale cały czas towarzyszyły mu jego przeżycia oświęcimskie i to było widoczne na scenie. Ta plama krwi w szarościach. Zawsze gdzieś obecna czerwień. Zresztą Szajna sprawi, ze scenografia współtworzyła spektakl, nie była mu tylko służebna. W 1965 r. wystawił "Puste pole" Tadeusza Hołuja. Zrobił to w sposób wstrząsający, absolutnie wówczas nowatorski - wyjaśnia Tadeusz Szaniecki.

Wojenne przeżycia Szajny dopiero tu znalazły pełny wyraz. Zresztą z tym spektaklem odniósł sukces na festiwalu we Florencji. Jednak cały czas spotykały go obstrukcje. Szajna posunął się w swojej wizji plastycznej abstrakcji tak daleko, że spowodowało to odpływ publiczności z Teatru Ludowego. Tak pisano. W 1966 r. jako dyrektora zastąpiła go Irena Babel. Zakończył się nowatorski etap nowohuckiej sceny.

- Na to, że zostałem dyrektorem, wpływ miała część zespołu, która chciała kontynuacji teatru awangardowego. Docierały do mnie jednak głosy z Krakowa, prasy także. Chciano teatru bulwarowego, z księżniczkami i królikami. A wszystko zaszło w inną stronę. Zdania były podzielone. I w partii, i w prasie. Dlaczego? Bo kandydatów na dyrekcję po Skuszance była cała masa. Ci, którzy teatru nie tworzyli, wiedzieli najlepiej, jak powinien on wyglądać. Tak jest do dziś. Kiedyś Jerzy Broszkiewicz, mój współpracownik, określił to dosadnie: - Ćwoki, ćmoki i niedoucone - wspomina Szajna.

Wygrała opcja Andrzeja Kurza, sekretarza propagandy, demokraty. On zadecydował, że Szajna będzie dyrektorem. Trwało to jednak tylko trzy lata.

- Pojechaliśmy do Florencji. Graliśmy "Rewizora" Gogola, moją pierwszą sztukę po objęciu dyrekcji w Teatrze Ludowym. Później "Puste pole" Hołuja, "Zamek" Kafki. Jednak słyszałem już, rób komedie, to będziesz miał widzów. Ciężko mi było to przyjąć, bo traktowałem teatr poważnie. Uważałem, że on wychowuje, nie tylko bawi. Ciągle więc zaczepiano mnie politycznie, np. o korupcję w "Rewizorze". Na koniec mojego "Rewizora" otwarły się drzwi. Na ciemną salę biło światło z korytarza. Wszedł 10-letni chłopczyk w szkolnym mundurku. Idzie rewizor, krzyknęli wszyscy, chowając się. Osądzać was będą wasze dzieci, to było moje przesłanie, także polityczne. Tępił to towarzysz Henryk Szydłowski z KW, podnosząc, że zrobiłem sztukę, na której nikt się nie śmiał - wyjaśnia Szajna.

Teatr dla każdego

Szajna znalazł miejsce w Starym Teatrze. W Ludowym zastąpiła go Irena Babel. I stworzyła teatr dla każdego - grano komedie, wodewile, sztuki dla dzieci i dużo klasyki. Jednak dla wielu teatr stał się prowincjonalny. Tym razem krytyka zarzucała jej i peryferyjność, rezygnację z ambicji i nowatorstwa, mimo że na scenie pojawiły się takie postaci jak Grażyna Barszczewska, Krystyna Feldman, Zygmunt Malanowicz, Józef Fryźlewicz, debiutant Jerzy Stuhr. Scenografię tworzyli Krystyna Zachwatowicz, Adam Kilian, Krzysztof Pankiewicz, reżyserowali zaś Izabella Cywińska, Irena Byrska czy Bogdan Hussakowski.

- Babel zaproponowała konwencję jasną, łatwiejszą w odbiorze. Wróciła do klasyki. Chyba najważniejszy w tamtym czasie był "Kram z piosenkami" Leona Schillera - wspomina Tadeusz Szaniecki.

Gdy w 1971 r. pojawił się jako dyrektor Waldemar Krygier, chciał połączyć eksperymenty Szajny, nowatorstwo Skuszanki i Krasowskiego oraz popularyzatorstwo Ireny Babel. Bezskutecznie. Widownia pustoszała, choć widzowie pamiętali inscenizację "Idioty" Fiodora Dostojewskiego.

Po nim nastał Ryszard Filipski ze swoim teatrem politycznym. Teatr Ludowy znowu miał kontrowersyjny odbiór, głównie w mediach. Zaczął jednak od wystawienia "Zielonego gila" Tirso de Moliny, który okazał się triumfem frekwencyjnym. Teatr na chwilę odżył. Jeszcze oglądano pop operę "Konrad Wallenrod"...

Ciepłe powitanie

- Najważniejsze to kontakt z widzem - deklarował Henryk Giżycki, szef sceny w Kielcach, który w 1979 r. zastąpił Filipskiego. Jego "Betlejem Polskie" Lucjana Rydla odniosło niebywały sukces. Zresztą ten spektakl grany był jeszcze przez wiele lat.

Blisko 10 lat później, w 1989 r., doskonałe wejście miał aktor Starego Teatru, nowy dyrektor Ludowego, Jerzy Fedorowicz. "Człowiek z marmuru - początek i koniec" przypominał niedawne epizody z dziejów Nowej Huty. W ciepły sposób witał się także z nowohucką publicznością. Fedorowicz pracował z Jerzym Stuhrem, Bogdanem Hussakowskim, Włodzimierzem Nurkowskim. Sięgnął po młodych absolwentów Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej: Martę Bizon, Ewę Kaim, Małgorzatę Krzysicę, Andrzeja Deskura, Tomasza Schimscheinera.

Miejscowym punkom i członkom innych subkultur wskazał, że i dla nich jest miejsce w teatralnych projektach. "Romeo i Julia", "Piątka gorszej szansy", "Bici biją", "Odlot" - praca z trudną młodzieżą stała się jednym z najważniejszych nurtów Ludowego.

- Proponujemy program kulturalny i artystyczny. Festiwal teatralny Krakowa. Międzynarodowy festiwal "Lajkonik" dla dzieci upośledzonych. Nasz program "Romeo i Julia" przyniósł europejską sławę dzielnicy zwanej przez Niemców Traban-tenstadt. Pokazał jednocześnie, że można tu robić rzeczy ważne. Przez trzy lata graliśmy go w Edynburgu, Londynie, Wiedniu - tłumaczy dyr. Fedorowicz, obecnie poseł na Sejm RP. Władzę w teatrze przekazał czasowo Jackowi Stramie.

Teatr prowadzi dwa programy. Pierwszy to relaks dla ludzi zmęczonych - np. "Wieczór kawalerski", "Zwierzenia porno-gwiazdy". Drugi to forma terapii przez sztukę. Ludowy nie chce konkurować z teatrami w centrum Krakowa za wszelką cenę.

- Jako chłopiec chodziłem na przedstawienia słynnego wówczas Teatru Ludowego. Robiły na mnie, chłopaku z liceum, ogromne wrażenie. Przede wszystkim był to czas otwarcia się teatru na literaturę zachodnią. Przychodziły tłumy, i to na sztuki poważne. Teraz na przedstawienia związane z pewną ideą ludzie nie przyjdą do teatru. Nie ma już tego, co kiedyś nazywano posłannictwem. Jako aktorzy chodziliśmy w glorii, mówiąc ze sceny rzeczy, których nie wolno było mówić nawet po cichu - wspomina Fedorowicz.

Teatr Ludowy był zawsze miejscem startu młodych aktorów. Tutaj się doskonalili i szli do Starego czy do Teatru Słowackiego. - Podobnie było w momencie, gdy zostałem dyrektorem. Wchodziliśmy w nową Polskę. To był okres wielkiej radości. Pracowałem z młodymi aktorami, w większości uczniami Jerzego Stuhra. Pierwszych 5-6 lat były naprawdę wzniosłych, chociaż finansowo były trudne. Potrafiliśmy sobie poradzić, ale oczekujemy pomocy i zrozumienia. Kocham to miejsce, ludzi Huty i chcę im jak najlepiej służyć - mówi w przededniu 50-lecia Teatru Ludowego - Jerzy Fedorowicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji