Artykuły

Kulturą stoimy? To mit

- Trzeba się przyznać przed sobą, że wcale nie jesteśmy miastem bardziej kulturalnym niż inne. Nie jesteśmy wcale tacy wspaniali. Według mnie to dobra wiadomość, bo możemy się rozwijać - mówi Olga Marcinkiewicz, szefowa instytucji Toruń 2016, w rozmowie z Gazetą Wyborczą - Toruń.

Grzegorz Giedrys, Natalia Waloch: Mija rok pani pracy. Prosimy wymienić pięć sukcesów.

Olga Marcinkiewicz, szefowa instytucji Toruń 2016: Rozbudowanie promocji Torunia o środowiska internetowe. To duży krok: użycie tego narzędzia. Na pewno festiwal światła Skyway. Odniósł sukces, był dobrze postrzegany przez mieszkańców i zgodnie z wymogami konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku rozwija współpracę międzynarodową. To było dobre narzędzie promocyjne i propozycja dla Torunia zgodna ze strategią promocji miasta. Po trzecie, udało mi się zebrać dobry zespół osób, które sprawdziły się też przy festiwalu. Wiem już, że ten zespół jest w stanie udźwignąć duże wydarzenie o skali międzynarodowej. Potencjalnie - wzorem Krakowa - w przyszłości ci ludzie mogliby stworzyć biuro festiwalowe. Kolejna rzecz to instytucja, która jest uformowana, brakuje tylko dyrektora programowego, ale to już też kwestia czasu. Nie wiem, czy mogę przypisywać to sobie, ale doszło też do porozumienia między prezydentem a marszałkiem, siedliśmy przy stole i doszło do konkretnych deklaracji współpracy. Bardzo ważna rzecz: zespół ekspertów przygotował dobrą propozycję do aplikacji o tytuł ESK.

Wspomniała pani o internecie. Strona Toruń 2016 jest wciąż nienowoczesna: nie ma RSS, nie ma forów, mikroblogów, witryna pozostaje kompletnie zamknięta na interakcję. Serwis o Skyway ruszył zaś zaledwie kilka dni przed festiwalem.

- Strona główna jest przebudowywana, jej uruchomienie to kwestia dosłownie kilku dni. Co do strony Skyway to promocja tego festiwalu celowo była dość skromna. Gdyby reklama była większa, zainteresowanie imprezą byłoby ogromne, a przy tak młodym zespole organizatorów, przy nowym festiwalu było to niebezpieczne.

(...)

Dziś na Facebooku i YouTube każda poważna instytucja jest po dwóch tygodniach działania, a wy weszliście tam po ponad pół roku.

- Pytanie, z czym się porównujemy i do czego się odnosimy.

Odnosimy się do dzisiejszej rzeczywistości. Kto dziś nie ma bloga, profilu na Facebooku i Twitterze, w zasadzie nie istnieje.

- Zgadzam się, stąd wejście w internet wymieniłam na pierwszym miejscu wśród naszych osiągnięć. Moim zdaniem nie ma co teraz rozważać, czy pojawiliśmy się w różnych kanałach wcześniej czy później. Powtarzam: nasza instytucja wymagała ukształtowania od podstaw. To nie jest tak, że przychodzę do instytucji i mogę w miesiąc zrobić całkiem nową stronę internetową. Nie, bo nie było nawet regulaminu organizacyjnego, księgowości. Państwa to może nie interesować, ale z punktu widzenia instytucji, przestawienia koncepcji zarządzania ogromnym projektem...

Nie trzeba chyba zmieniać regulaminu, żeby sobie założyć konto na Twitterze.

- Ale trzeba mieć czas.

Bunt dyrektorów

Jak się pani odnosi do votum nieufności, za jakie można uważać niepochlebne opinie o pani działalności ze strony szefów miejskich instytucji kultury? "Nowości" pisały, że krytyczna dla pani notatka z niedawnego spotkania dyrektorów trafiła do prezydenta.

Olga Marcinkiewicz, dyrektor Toruń 2016: Najpierw muszę zobaczyć ten list. Teraz trudno mi się wypowiadać, bo nie wiem, kto i co napisał. Natomiast ta sytuacja na pewno pokazuje, że w Toruniu panuje niezgoda i brak jest komunikacji. Notabene to, co napisały "Nowości", że my - ja i koledzy z miejskich instytucji - spotykamy się, jest nieprawdą. Takich spotkań nie ma, i to właśnie jest problem.

Dlaczego nie ma?

- Nie ma w Toruniu takich tradycji.

Dlaczego pani biuro jej nie stworzy?

- Mamy taki pomysł. Państwo sami wiecie, że tu nie ma łatwych rozwiązań. Próbowałam robić spotkania grupowe, ale może nie był to dobry moment. Może ta bomba teraz była potrzebna, żeby przełamać impas?

Próbowała pani, i co?

- Tu jest kilka zagadnień. Po pierwsze każdy jest skoncentrowany na swojej pracy. Nie do końca też wiadomo, jak współpracować. Chociaż z Bajem Pomorskim udało się wypracować formułę opartą na czymś więcej niż samo finansowanie. Jeśli koledzy nie przyszli z zastrzeżeniami do mnie, to świadczy, że wszelka komunikacja stoi pod znakiem zapytania. To nie tylko kwestia dyrektorów. Oni nie są jedynymi odbiorcami i twórcami projektu ESK. W artykule "Nowości" pojawia się np. artysta Jacek Beszczyński, którego przedstawia siebie jako reprezentanta całego środowiska. Dla mnie nim nie jest. Reprezentuje tylko część środowiska, ale się wypowiada za całe, mówi: "Z nami się nie rozmawia". To znaczy z kim? A akurat Beszczyński był u mnie częstym gościem. Zresztą on mówi wprost, że nie dostał od Toruń 2016 pieniędzy.

(...)

Artyści wiszą u klamki

Podobno jest pani niedostępna. Ludzie dzwonią, pani nie odbiera, notorycznie słyszą od pracowników, że pani nie ma. O co chodzi?

- Tu przychodzi bardzo, bardzo dużo osób. Większość z nich chce kontaktu konkretnie ze mną. Nie wiem, czy w Toruniu są takie przyzwyczajenia, że trzeba się widzieć z dyrektorem, bo inaczej nic się nie da "załatwić"?

Nie wyobrażamy sobie, żeby prezes organizacji pozarządowej zatrzymał się na poziomie sekretariatu.

- Ale u nas są kompetentni ludzie, z którymi można rozmawiać? Jest np. Jarek Jaworski.

Ale on jest rzecznikiem prasowym. Czy - dajmy na to - fotografik ma się do niego zgłosić z pomysłem wystawy?

- Jest Joasia Gus, odpowiedzialna za pierwszy kontakt. Zastanawialiśmy się ostatnio, co jeszcze zrobić. Ludzie nie chcą kontaktować się przez formularz na stronie internetowej.

My też byśmy nie chcieli. Nie ma pewności, że ktoś to przeczyta.

- Na nowej stronie będzie spis nazwisk z wyszczególnieniem, kto za co jest odpowiedzialny. Zresztą między nami od dawna jest podział tematyczny: ten odpowiada za projekty muzyczne, ten za sportowe i turystyczne, ten za organizacje pozarządowe.

Problem, że nikt o tym nie wie. Artysta wchodzi na stronę internetową i widzi tylko pani nazwisko.

- I znów wracamy do tego, co nazywam formowaniem instytucji. W styczniu tego roku były u nas trzy osoby. W kwietniu dołączył Marcin Orłowski i od razu wystartowaliśmy ze Skywayem. W sierpniu przyszedł Jarek Jaworski. Spokojnie, nie możemy zrobić wszystkiego naraz, już, teraz. Ma być strategia, mamy być wszędzie z CNN włącznie, tego się nie da zrobić. Kierownik działu aplikacji przyszedł w czerwcu.

To nie mogła pani na początku zaprosić środowiska i powiedzieć po prostu: "Przez pół roku mnie dla was nie ma, bo mamy tyle roboty z papierami, że nie dam rady, ale obiecuję, że potem będziemy gadać". Zresztą jak pani przyszła do Torunia w listopadzie 2009, mówiła pani, że do grudnia będzie zespół.

- Tak myślałam, ale to było nierealne. Tu zresztą nie ma sytuacji, że masowo przychodzą ludzie i zastają tylko sekretarkę. Nie było takich sytuacji, że ktoś kompletnie nie mógł się do biura dostać. Zawsze z kimś rozmawiał. Nie można było wcześniej rozdzielić między naszych pracowników kompetencji bez wiedzy o środowisku: jaki mamy potencjał, kto z czym przychodzi itd.

Ale czy tej wiedzy nie byłoby najłatwiej wydobyć właśnie od samego środowiska? Poprzednia koordynatorka naszych starań o ESK poznała jego problemy podczas konsultacji społecznych.

- Moim zdaniem te spotkania niewiele dały.

Może powinna się pani bardziej wdrożyć?

- Moje przekonanie było takie, że kolejne spotkania nie mają sensu, gdy się nie wie, w jaki sposób nasza instytucja będzie mogła być partnerem w ich rozwiązaniu. Mój plan był taki, żeby na początku dowiedzieć się jak najwięcej o sytuacji w mieście, żeby spotykać się indywidualnie.

Z kim?

- Przede wszystkim z liderami.

A konkretnie?

- To może wymienię instytucje, z którymi mamy podpisane porozumienia, bo w ich przypadku można mówić o współpracy. Baj Pomorski, Fundacja Biuro Kultury, Dwór Artusa, Fundacja Rusz, Stowarzyszenie Bydgoskie Przedmieście, Planetarium, SOS Music, Fabryka C. [wydawca magazynu "Moment" - red.].

Mit Żydowicza

Co z ludźmi, z którymi rozmawia się najtrudniej? Na przykład z Markiem Żydowiczem z Fundacji Tumult, który niewątpliwie jest częścią toruńskiej kultury.

- A kto z nim rozmawia? Są takie trudne nazwiska, z którymi nikt nie rozmawia. Mogę od razu wymienić drugie: Rydzyk.

O, z Tadeuszem Rydzykiem miasto akurat prowadzi rozmowy.

- Myślę, że środowiska artystyczne, naukowe ogólne miały jedno wielkie oczekiwanie. Takie mianowicie, że rozwiążemy dawno już zdefiniowany problem: artyści i środowiska twórcze a instytucje zarządzające budżetem.

Wróćmy do Marka Żydowicza. Dlaczego pani z nim nie rozmawia?

- Bo jest to wielka bomba, na której siedzi Toruń. Nawiasem mówiąc, w pewnym sensie festiwal światła jest odpowiedzią na Camerimage. Ale do rozmowy na temat tego, co stoi na Rynku Nowomiejskim. nie wystarczy jedna osoba taka jak ja.

Boi się pani Żydowicza?

- To bardzo trudny partner. I uważam, że jeszcze nie czas na moją interwencję.

Wyciągnęła pani do niego rękę?

- Tu nie chodzi o proste wyciągnięcie ręki. Tu trzeba być przygotowanym na ryzyko, co się stanie, jeśli ta ręka zostanie odrzucona.

A co się stanie?

- Myślę, że częścią problemu jest to, że nie wiem, co się może stać, co jeszcze może wyskoczyć z tego kapelusza. Mam nadzieję, że podejmę rozmowę z panem Żydowiczem, ale nie teraz, kiedy nie ma zgody w środowisku i brakuje nam komunikacji. Przecież tu jest kilka stron: urząd miasta, środowiska twórcze, organizacje pozarządowe, z których każda chciałaby mieć taką siedzibę, dyrektor Toruńskiego Centrum Miasta Andrzej Szmak, który ma przecież jakieś plany wobec Starówki. Teraz każdy nas pyta: dlaczego myśmy tego problemu nie rozładowali? Jak widać, kłopotem nie jest kontakt z naszym biurem, ale kontakt w środowisku.

Dlaczego biuro nie skorzystało z szansy bycia mediatorem w tej trudnej sytuacji?

- Mediacja pomiędzy Żydowiczem a miastem nie leży w naszych kompetencjach. Nas interesuje "mit Żydowicza", chodzący do tyłu zegar i niewykorzystany potencjał tego miejsca, jak i pozycji samej fundacji Tumult w życiu kulturalnym Torunia.

A może Toruń jest miastem tak skłóconym, że nic się tu nie da zrobić i powinniśmy od razu odpuścić sobie walkę o ESK, bo nigdy nie uda się skoncentrować różnych środowisk wokół tej idei?

- Jest to środowisko zapętlone w konfliktach. Bardzo ciekawy jest raport socjologa prof. Tomasza Szlendaka o świadomości i aktywności kulturalnej mieszkańców Torunia. "Odpętlenie" jest bolesne, bo trzeba zburzyć coś, co w raporcie jest określone jako "pozytywny autostereotyp". Trzeba się przyznać przed sobą, że wcale nie jesteśmy miastem bardziej kulturalnym niż inne. Nie jesteśmy wcale tacy wspaniali. Według mnie to dobra wiadomość, bo możemy się rozwijać. Przyjrzyjmy się sposobowi finansowania kultury. Od razu dodaję, że w Polsce w ogóle jeszcze nie ma nowoczesnego zarządzania kulturą. Powiedzmy sobie, że do końca nie wiemy, co z tym zrobić. O tym też mowa była na Kongresie Kultury Polskiej. Oni tam sobie z tym problemem radzili.

A z raportu prof. Szlendaka jasno wynika na przykład, że studenci wcale nie studenci są odbiorcami spektakli teatralnych, a 20 proc. nie wie nawet o istnieniu Teatr Horzycy. To są bolesne mity, z którymi trudno się rozstać.

To dlaczego pani nie zorganizowała dyskusji, która wyprowadziłaby torunian z tego samozadowolenia?

- Powiem szczerze, nie czułam się na siłach. Bo to cholernie trudna sprawa poruszyć miasto jako ktoś z zewnątrz.

Może tutaj właśnie przydałaby się pomoc innych instytucji.

- Może tak. Większość moich rozmów z szefami tych instytucji jest taka: "No wiesz, umówmy się, w końcu wszyscy wiemy, że ich impreza jest do niczego. A moje jest niezła, nie? Toruń powinien na to postawić".

Skyway miał inne cele

Budżet toruńskich starań o ESK wynosi w tym roku 1,9 mln zł. Czy to w porządku, żeby jego trzecią część pochłaniała jedna impreza?

- Tak. Bo nie można patrzeć na nią, jak na typowe wydarzenie artystyczne.

Fakt, jeśli chodzi o jakość artystyczną, nie było to zbyt odkrywcze.

- To nieprawda. Według kuratorów to była bardzo dobra impreza.

Trudno, żeby ci, którzy ją przygotowali, narzekali na własne przedsięwzięcie.

- Ten festiwal miał nas wprowadzić w obieg europejski, a - umówmy się - daleko nam do tego poziomu.

Ale kilka imprez z naszego miasta w tym obiegu dobrze już sobie radzi. Kontakt, Probaltica, Tofifest.

- Tak, tylko że mi nie chodzi o to, że u nas nie ma międzynarodowych imprez kulturalnych. Chodzi mi o rozumienie międzynarodowości w rozumieniu całej inicjatywy ESK. Kryteria są wyraźnie: zamawianie dzieł sztuki, wchodzenie w stowarzyszenia z europejskimi miastami, mobilność, czyli zapraszanie zagranicznych kuratorów do organizowania u nas imprez.

Opis w sam raz pasuje do Probaltiki. Jest zamawianie utworów muzycznych, współpraca międzynarodowa, tournée po miastach w basenie Morza Bałtyckiego.

- Dobrze. W tej chwili kierunek umiędzynarodowienia biegnie nieco inaczej. Mnie chodziło o wymianę kuratorów.

A wymiana zakłada istnienie partnera.

- I takie partnerstwo już działa. Pokłosiem Skyway jest zaproszenie toruńskich artystów Dominika Smużnego i Stefana Kornackiego do Lizbony i Kolonii.

W środowisku pojawiły się głosy narzekające na niewielki udział w tym przedsięwzięciu toruńskich artystów. Dlaczego Skyway nie sięgnął silniej po naszych twórców?

- Był Dominik Smużny, Stefan Kornacki, Dariusz Przewięźlikowski, Małgorzata Sobecka, Bartosz Gryczka, naszym partnerem było kino Centrum, a Katarzyna Jankowska z CSW poprowadziła warsztaty. Nasz kurator nie patrzył na festiwal jak na przegląd lokalnej twórczości. Po prostu.

Podobno kurator Skyway Mário Caeiro zarobił 40 tys. zł za organizację tej imprezy. To dużo?

- Nie, to skromna kwota w skali europejskiej. Proszę spojrzeć na zarobki naszych reżyserów teatralnych. Na dużych scenach nikogo nie dziwi 500 tys. zł. Takie są realia.

Asystentka kuratora dostała 20 tys. zł.

- No coś około tego. Ale proszę zauważyć, skala naszego przedsięwzięcia była nieporównywalnie wyższa niż przedstawienie teatralne.

Czy Toruń 2016 ma w ogóle prawo organizować tego rodzaju imprezy? Statut wyjaśnia, że może przygotowywać "jednostkowe wydarzenia medialne", a nie festiwale.

- W statucie jest punkt o programie własnym i w to wpisuje się Skyway. Na nasz projekt patrzyliśmy z punktu widzenia promocji miasta i podnoszenia uczestnictwa mieszkańców w kulturze. I z tych zobowiązań wywiązaliśmy się jak najbardziej dobrze.

Jest jeszcze jedna sprawa. Pani instytucja nie musiała zabiegać o wsparcie na drodze konkursu. Czy to jest fair wobec innych organizatorów? Kontakt, Spotkania, Probaltica startują co rok w takich konkursach.

- Racja, ale tylko z punktu widzenia przygotowywania imprez kulturalnych. Pragnę podkreślić, Skyway miał inne cele. Staliśmy przed perspektywą: wydać 300 tys. zł na kampanię billboardową czy zorganizować coś znacznie ważniejszego. W strategii promocji miasta pada propozycja zorganizowania masowego festiwalu - plenerowego, nocnego, związanego z architekturą miasta i astronomią. Organizator imprezy artystycznej nie musi zastanawiać się nad wpływem swoich działań na turystykę, dla nas było to ważne.

Te 600 tys. zł można było wydać na przedsięwzięcia, które są o krok od osiągnięcia skali europejskiej. Mamy tu na myśli lalkowe Spotkania w Baju Pomorskim.

- Naszym problemem jest bardziej samo myślenie, że 600 tys. zł to wielka suma. Nasz budżet powinien być znacznie większy. Nie podoba mi się taka logika: dlaczego on dostał, a ja nie dostałem. Fakt jest taki, że przez ostatni rok sumiennie wspomagaliśmy promocję innych festiwali. Planowaliśmy pokrycie kosztów udziału w tym festiwalu zagranicznego jurora, co znakomicie wpisałoby się w naszą zasadę mobilności, ale w związku z ostatnim cięciem budżetowym musieliśmy z tego zrezygnować. Wkrótce czeka nas ogłoszenie konkursu na projekty na przyszły rok i jestem ciekawa, co nam zgłosi Baj i Horzyca, co zaproponują do naszej europejskiej aplikacji. Rolą Toruń 2016 nie jest na pewno dotowanie bieżącej działalności innych instytucji.

Ale festiwal to nie jest działalność bieżąca.

- Dotowanie instytucji i festiwali należy pozostawić wydziałowi kultury. Zwróciliśmy się również do Urzędu Marszałkowskiego o wydzielenie specjalnej puli na projekty związane ze staraniami Torunia o tytuł ESK i integracja regionu.

Pokój między urzędami

Właśnie. Zimna wojna między prezydentem a marszałkiem w sprawie ESK podobno się skończyła?

- Tak, 16 października doszło do przełomowego spotkania, gdzie głównym tematem była rada programowa. Trudna sprawa. Przeliczyłam się z możliwością szybkiego wyłonienia rady w tym środowisku. Pamiętam, że optymistycznie liczyłam, że zbierze się ona w styczniu tego roku.

Rada będzie liczyła 15 członków. Czyli pięciu marszałkowskich, pięciu prezydenckich, pięciu społecznych?

- Sprawa "klucza" nie jest jeszcze taka pewna. Zaproponowałam obecność wszystkich środowisk: władz miasta i regionu, reprezentantów środowiska kultury, uniwersytetu, biznesu, organizacji samorządowych i artystów niezrzeszonych.

Jakieś nazwiska?

- Nie mogę mówić o nazwiskach. Na pewno nie zamierzamy stwarzać wzorem innych miast rady honorowej.

Rada programowa zaakceptuje na stanowisko dyrektora programowego. Właśnie ruszył konkurs. Ta funkcja to nie jest przypadkiem mnożenie bytów?

- Zgadzam się, ale statut mówi wyraźnie, że musi powstać taka funkcja.

Jego kandydaturę musi zaakceptować rada programowa. Jeden problem: nadal jej nie ma.

- Powściągliwie mogę powiedzieć, że do końca roku uda się ją powołać. Po ostatnim spotkaniu władz regionu i miasta uważam, że to realistyczna obietnica. Pojawi się też propozycja programowa.

Co się znajdzie w tym dokumencie? Będzie hasło, pod jakim Toruń stanie do walki o europejską stołeczność?

- Cały czas myślimy nad sloganem. "Toruń porusza" na pewno się nie nadaje. Nasza koncepcja dotyczy Kosmopolis i wszechświata. To najlepszy wybór - tak mówią wszystkie duże strategie promocyjne i rozwojowe Torunia, opracowania naukowe, plebiscyty na ikony miasta i nawet gazetowa akcja "Siedem grzechów". Toruń pójdzie w ideę człowieka renesansu, humanistyczną wizję człowieka, koncepcję wszechświata w człowieku. Oczywiście, jej patronem będzie Kopernik. W tej postaci spotykają się wszystkie aspekty życia w Toruniu: duchowość, nauka, tradycja, świat sztuki. My do tego dodamy jeszcze ekologię. Marszałek proponuje uzupełnić program o więzi międzypokoleniowe.

Piękny pomysł. Tylko wydaje się mało atrakcyjny, rewolucyjny.

- Nie zgadzam się.

Bez lobbingu szeptanego?

Pierwsza preselekcja kandydatów do tytułu będzie w 2010 roku.

- Z aplikacją zdążymy. Nie mam do tego żadnych wątpliwości. W grudniu przyjeżdża do nas Neil Petersen, koordynator ESK w Liverpoolu. Poprosiliśmy o pomoc też innych europejskich konsultantów. Już w listopadzie czeka nas duża debata środowiskowa, którą zapewne przygotujemy z Pracownią Zrównoważonego Rozwoju. Zakładam, że pojawi się na niej głównie środowisko pozarządowe. To bez sensu, że nadal większość tego środowiska postrzega nas jako kolejny wydział urzędu miasta. A to przecież nieprawda.

A czy - oprócz tych konsultacji międzynarodowych - nie przydałby się nam lobbing w Brukseli. Nasi trzej parlamentarzyści mają w końcu dług wobec wyborców.

- Na pewno nie chcę, aby uprawiali lobbing szeptany, tylko mówili o faktach: naszych dokonaniach i sukcesach. Uzyskaliśmy dużą pomoc posła Grzegorza Karpińskiego przy organizacji wyjazdu do Londynu na regaty. Może za mało doceniamy rolę polityki w tej całej inicjatywie? Może należy dostać się w otoczenie ministra kultury i wywierać na niego wpływ? Od parlamentarzystów na pewno nie oczekuję mówienia o tym, jaki Toruń jest piękny. Na pewno przyda nam się agresywniejsza promocja. W przyszłym roku będziemy działać intensywniej i agresywniej.

Łódź już jest agresywna.

- Łódź ma na to pieniądze, nie oszukujmy się. Toruń mało wydaje na promocję - w stosunku do innych miast nie popiszemy się statystykami.

Ale macie na pewno wpływ na kształt powstającego właśnie filmu promocyjnego o Toruniu?

- Film zamówił wydział kultury.

Czyli dostaniemy kolejną tanią ulotkę turystyczną - od piernika do Kopernika?

- Nie sądzę. Film robi dobry reżyser - Łukasz Karwowski. Na początku mieliśmy plan zatrudnić do pracy nad filmem Dawida Marcinkowskiego, znakomitego artystę wideo. Ale nasz budżet tego nie wytrzymał. Musieliśmy zredukować budżet ESK o 100 tys., to dużo.

Toruń 2016 oprócz Krzywej Wieży wynajmuje jeszcze inny lokal na tej samej ulicy. To niegospodarność?

- Nie - praktyczność. Proszę zauważyć, że w Krzywej Wieży mamy tylko dwa pomieszczenia. Przepraszam, ja muszę mieć swój pokój, bo nie sądzę, żeby moi goście chcieli rozmawiać ze mną przy kilkunastu świadkach. Taki ścisk byłby nie do wytrzymania, dlatego wynajmujemy inne pomieszczenia.

Mówiła pani o zespole ekspertów europejskich.

- Tworzą go trzy osoby z zagranicy, które tworzą główną koncepcję, a później na jej podstawie napiszą aplikację. Do tego jeszcze dochodzi polski zespół: socjolog, historyk...

Może pani nam zdradzić, kto znalazł się w tej grupie?

- Nie. Myślę, że taką wiedzę za wszelką cenę chciałby zdobyć Gdańsk i Łódź. Po tym, kto dla nas pracuje, od razu dowiedzieliby się, jak wyglądają nasze plany. Mogę zdradzić, że to uznane postaci zajmujące się sztuką w przestrzeni publicznej. Tak grupa później idzie na spotkania z szefami poszczególnych instytucji i rozmawia o ich pomysłach. Później zbiera je, wskazuje najlepsze i proponuje radzie programowej pełny projekt do zaakceptowania. Cieszę się, że po tej rozmowie Łódź i Gdańsk będą wiedzieli, jak to zrobić dobrze (śmiech).

Cały artykuł w Gazecie Wyborczej - Toruń

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji