Artykuły

Lublin. Na Konfrontacjach Teatralnych wieje prowincją

Coś złego stało się z naszym festiwalem. Klasą dla siebie okazał się Teatr SounDrama z Moskwy. Ale festiwal Konfrontacje Teatralne wymaga reform, bo robi się nudny i ohydnie sprowincjonalizowany - pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Spektakl Władimira Pankowa oparty na opowiadaniach Mikołaja Gogola "Wieczory w chutorze w pobliżu Dikańki", ukazujące życie zapadłej ukraińskiej wsi, nieoczekiwanie barwne, w którym realność, zdrowy rozsądek i uczucia splatają się z magią, jest kwintesencją syntezy wszystkich środków wyrazu, jakimi dysponuje teatr. Przedstawienie teatru SounDrama to najjaśniejszy punkt tej edycji Konfrontacji Teraz pora na parę gorzkich słów, które trzeba szybko wypowiedzieć, aby mieć je za sobą. Coś złego stało się z naszym festiwalem. Festiwal się kurczy i potwornie się prowincjonalizuje. Młody widz zapewne gały wywali, jeżeli podam, iż obecna, 14 edycja miała 17 punktów programu podczas gdy na przykład druga, w 1997 roku - 43. I wtedy do Lublina przyjechały teatry z Danii, Norwegii, Ukrainy, Włoch, Wielkiej Brytanii, Francji, Japonii, USA, Austrii i Izraela (...).

Niestety, jednowładztwo Janusza Opryńskiego okazało się polityką izolowania Konfrontacji od teatralnego, a nawet w ogóle - kulturalnego, życia Lublina. Przynosi to smutne efekty. Po pierwsze: nikt się nie cieszy, a jeżeli nawet, to początkowa euforia z powodu "święta teatru" szybko przechodzi, bo właśnie... nikt się nie cieszy. Po drugie, niknie w oczach publiczność. Kiedyś nie wszyscy mogli w ogóle zmieścić się na salach teatralnych, dochodziło do kłótni. Teraz bywa, że sale świecą pustkami (...) w mieście, gdzie jest sto tysięcy studentów. To jakiś absurd świadczący bardzo źle albo o organizatorach albo o publiczności (...) Po trzecie - nie ma jakiegokolwiek offu, zachęty dla młodych (teatrów i widzów), a więc - budowania własnego środowiska miłośników Melpomeny. Po czwarte - festiwal nic nie generuje, niewiele po sobie pozostawia. Po piąte - festiwal traci wydarzenia, rangę, marnieje i nikt "na niego" nie przyjeżdża, robi się nudny i nie ma już nic wspólnego z dawnymi Konfrontacjami. Niestety, to nie my się zestarzeliśmy, to festiwal jest stetryczały i ledwo dyszy. Dlatego po szóste - festiwal w tym kształcie można robić w każdej pipidówce, bo już nijak nie jest związany z miejscem, gdzie się odbywa. A kto jednak do Lublina przyjedzie, może odnieść wrażenie, że festiwal odbywa się na ściernisku pustki kulturalnej i teatralnej i jest zupełnie wyizolowany z życia miasta. Po siódme - takie są smutne efekty etatyzacji teatrów alternatywnych, rzekomo niezależnych, oraz festiwali, które mają siać ferment. A po ósme - festiwal stał się narzędziem konfliktowania środowiska kulturalnego miasta.

Gardzienice wybrały Norwegię

Akurat tak się obecnie składa, że teatr Gardzienice gości u siebie teatr Stella Polaris z Norwegii, który wiele razy wcześniej grał na Konfrontacjach. Ale i Gardzienice i Konfrontacje nawet nie kwapiły się tym pochwalić. Doprawdy, dzieje się coś fatalnego i taka narastająca izolacja (...) jest swoistym szyderstwem z peanów o lubelskich staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. (...)

Jak się rzekło, teatr rosyjski reprezentuje wysoki poziom, jednak nie należy się dziwić, że oczekujemy czegoś więcej (...) Przecież w Rosji są tysiące teatrów i co, nie ma tam takich, które dałyby nam wrażenia tej miary co niegdyś twórcy z Litwy, Korsunowas, Nekrosius czy Tuminasa? "Hamlet" Nekrosiusa, "Wiśniowy sad" Tuminasa czy skandalizujące "Shoping and fucking" Korsunowasa były przedstawieniami, których się nigdy nie zapomni.

Jak to się dzieje, że jeden z teatrów rosyjskich (a było ich zaledwie cztery) przywozi przedstawienie oparte wyłącznie na grze słów niezrozumiałej dla kogoś, kto nie włada dobrze rosyjskim, a do tego tekst podawany jest z szybkością karabinu maszynowego - więc spektakl zapewne świetny w swojej klasie ("Dostojewski - Chesterton") i ciekawy dla znawców, jest dramatycznie niestrawny dla szerszej publiczności takiego prowincjonalnego festiwalu, jakim stają się Konfrontacje.

Rzecz o wodzie mineralnej

Jak to się dzieje, że skoro grupa Niebieskie Nosy robi dla festiwalu komiks o stosunkach polsko-rosyjskich, nie wszczyna się wokół tego debaty? Przecież to świetny zaczyn do takiej dyskusji tym bardziej, że komiks znakomicie ujawnia rosyjski punkt widzenia aż dopominając się o komentarz. Tymczasem gdyby jakiś oszołom nie zerwał ich rysunków, zresztą bardzo estetycznych i nie mających nic wspólnego z pornografią, to i tak mało kto by na nie zwrócił uwagę (...).

Wiem dobrze, że organizacja festiwalu to męka pańska i wiele konkretnej, żmudnej roboty, niemniej zadam pytanie kolejne: dlaczego festiwal nie dba o widza? Nawet robiąc konferencje prasowe, organizatorzy stawiają wodę mineralną tylko przed sobą. Więc natrętne opóźnianie spektakli przez teatry (...) nie jest sentymentalnym westchnieniem, przypomnieniem dawnych czasów teatru alternatywnego, lecz skandaliczną i niedopuszczalną formą lekceważenia widzów.

Nie ma z kim się poboksować

Aby jeszcze jedno ziarnko piasku wrzucić w marne tryby konfrontacyjnego ogródka dodam na finał, że dwaj młodzi recenzenci uchodzący za niezależnych, zresztą zatrudnieni w organizującej festiwal firmie Centrum Kultury, którzy mogliby mieć inne niż ja zdanie i się ze mną w poruszonych tu sprawach trochę poboksować, nie byli na festiwali, bo wyjechali do pracy za granicę, aby zarobić na życie. W tej sytuacji liczę, że to Janusz Opryński odpowie, że pogłoski o śmierci Konfrontacji są mocno przesadzone.

***

Całość w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Na zdjęciu: "Naga prawda", fotogram z wystawy Niebieskich Nosów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji