Artykuły

Teatralne wizje i rewizje

W Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni z frekwencją od jakiegoś czasu jest kiepsko. Średnio sala niezapełniona jest nawet w połowie. A bywają spektakle, na których na widowni zajęte są właśnie tylko dwa rzędy foteli. To dramatyczny zjazd, nawet gorzej, zapaść. - Myślę, że problem generalnie polega na tym, że nie ten repertuar, nie w tym czasie. To są wszystko rzeczy za trudne. Powinny się też pojawiać pozycje lżejsze, a repertuar powinien być bardziej zróżnicowany - mówi Grażynie Antoniewicz z Polski Dziennika Bałtyckiego Ingmar Villqist, dyrektor Teatru Miejskiego.

Oglądanie filmu w pustej sali kinowej aż tak nie razi. Jesteśmy sam na sam z arcydziełem lub kiczem na ekranie. Inaczej jest w teatrze, tu pusta sala niepokoi, żenuje. Jeśli aktorzy grają do pustej widowni, gdzie zapełnione są tylko dwa rzędy krzeseł, napawa to niepokojem. - Czy aktorzy źle grają, może postawiono na zły tekst, może pokpił sprawę reżyser, co jest nie tak? - pytamy.

Ano właśnie - co jest nie tak? W Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni z frekwencją od jakiegoś czasu jest kiepsko. Średnio sala niezapełniona jest nawet w połowie. A bywają spektakle, na których na widowni zajęte są właśnie tylko dwa rzędy foteli.

Kiedy Ingmar Villqist obejmował dyrekcję Teatru Miejskiego w Gdyni, władze miasta oczekiwały, że stworzy on teatr artystyczny.

- To niezwykłe wyzwanie i duże dla mnie zaskoczenie. Rozpoczynam działalność nie od konieczności pogodzenia różnych gustów, ale od próby stworzenia teatru artystycznego, poszukującego, twórczego. To się właściwie nie zdarza... - mówił w inauguracyjnym wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego" nowy dyrektor. - Chciałbym zaproponować publiczności naszego miasta spotkanie ze sztuką wysoką, literaturą dramatyczną, która ze wszech miar na takie spotkanie zasługuje.

Niestety, okazało się, że publiczność czego innego oczekiwała od gdyńskiej sceny. I stopniowo przestała przychodzić do teatru przy ulicy Bema.

W pierwszym półroczu tego roku teatr mógł się wykazać tylko 40-proc. frekwencją. To dramatyczny zjazd, nawet gorzej, zapaść. Takich trudności w przekonaniu widzów, że warto wybrać się wieczorem na spektakl, spotkać ze znanymi aktorami, nie ma żadna inna scena w Trójmieście.

Funkcjonujący po sąsiedzku Teatr Muzyczny, choć to oczywiście inny gatunek teatru, potrafił jednak pogodzić repertuar ambitny, a czasem nawet eksperymentujący, z przedstawieniami popularniejszymi. I nie ma problemów z frekwencją. Bilety trzeba zamawiać z wyprzedzeniem, a w minionym sezonie padł nawet frekwencyjny rekord. Na scenie przy Bema eksperyment nie wypalił.

Czego by nie mówić o kadencji dyrektora Bunscha w Teatrze Miejskim, zostawił po sobie kilka spektakli ciekawych, a jeden spektakl nawet wybitny - sztukę Brechta "Święta Joanna szlachtuzów", wyreżyserowaną przez Jarosława Tumidajskiego, który za to przedstawienie dostał nagrodę teatralną marszałka województwa. W ostatnim czasie na scenie przy Bema spektaklem niezwykle udanym był "Fantazy", w reżyserii Piotra Cieplaka. Poza tym o olśnienia trudno. A grać trzeba dla widzów.

A przecież Gdynia jest otwarta na teatr nowoczesny, gorący. Świadczą o tym tłumy na festiwalu R@port. Dobrze zagrany melodramat czy komedia także zapełni widownię, co udowodniły minione sezony. Publiczność przyjdzie także, aby zobaczyć swojego ulubionego aktora czy gwiazdę znaną z kina lub serialu. Zawsze tak było, że pensjonarki, a nawet stateczne panie zjawiały się, aby popatrzeć na pięknego amanta. Utalentowany Piotr Michalski, niestety, nie wzruszy już nastolatek. Amantki w zespole nie widzę. Tylko Dorota Lulka niezmiennie swoim śpiewem przyciąga widzów. Może trzeba się pochylić nad zespołem?

Dyrektor Villqist odnosi sukcesy. Pracował w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej nad swoją sztuką pt. "Taka fajna dziewczyna jak ty", której premiera odbyła się 5 listopada. Na festiwalu Era Nowe Horyzonty nagrodę za debiut otrzymał film "Ewa", którego współtwórcą jest Ingmar Villqist. Czy nieobecności dyrekcji, pochłoniętej innymi przedsięwzięciami, dobrze wpływają na funkcjonowanie teatru przy Bema? Wszak oko pańskie konia tuczy.

***

Powinny się pojawiać lżejsze pozycje

Z dyrektorem Teatru Miejskiego w Gdyni Ingmarem Villqistem rozmawia Grażyna Antoniewicz

Niby sztuki dobre, reżyserzy też, a jednak widz odwraca się od teatru. Co się stało?

- Przypomnę, że nie brałem udziału w konkursie na dyrektora Teatru Miejskiego w Gdyni, tylko zaproponowano mi to stanowisko. Przedstawiłem swój program, składający się z tych pozycji, które potem się znalazły w repertuarze. Deklarowałem, że będzie to teatr dramaturgii przełomu XX i XXI pierwszego wieku, że będę się starał zapraszać jak najlepszych realizatorów (reżyserów, scenografów, kompozytorów itd.). Konsekwentnie ten program zrealizowałem, włącznie z rokiem jubileuszowym, kiedy obchodziliśmy 50-lecie teatru.

Może zbyt konsekwentnie...

- Na 12 premier, które wystawiliśmy w roku jubileuszowym, ewidentnie cztery były sukcesem: "Proces" Kafki, "Kamienie w kieszeniach" Jones, "Ślub" Gombrowicza "Ostatnia taśma Krappa" Becketta czy "Fantazy" Słowackiego, którego pokazywaliśmy w Warszawie w teatrze Rozmaitości. Byliśmy zaproszeni z tym spektaklem na Warszawskie Spotkania Teatralne, ale jak wiadomo, zostały one odwołane w związku z żałobą narodową. Więc z jednej strony mamy spektakle realizowane przez znakomitych reżyserów...

Z drugiej strony, ewidentny problem frekwencyjny.

- Ponieważ kieruję się pragmatyką i staram się być racjonalny, moja refleksja jest taka: ten program, ten repertuar nie jest kompatybilny z...

Oczekiwaniami mieszkańców Gdyni.

- Co skłania mnie do refleksji o zdecydowanej korekcie tego repertuaru, zmianie profilu działań teatru. Jestem tuż przed podjęciem decyzji, jak to ma wyglądać. Najprawdopodobniej przedstawię te swoje pomysły dzisiaj.

Zmiany dotyczą...

- Przede wszystkim profilu teatru. Żal mi aktorów, gdy widzę ogrom pracy wkładany w realizację tych przedstawień, a potem słyszę krytyczne opinie. To generuje niedobre emocje. Trzeba zrobić wszystko, żeby się to skończyło.

Czy w tym repertuarze znajdzie się sztuka dla dzieci? Obiecał Pan takie przedstawienie, obejmując dyrekcję.

- Myśląc o przyszłości, o przejściu w stronę innego repertuaru, zaproponujemy bajkę Leszka Kołakowskiego, którą będzie realizował Tomasz Man, reżyser bardzo lubiany w Gdyni, którego przedstawienia cieszą się uznaniem. Myślę, że problem generalnie polega na tym, że nie ten repertuar, nie w tym czasie. To są wszystko rzeczy za trudne. Powinny się też pojawiać pozycje lżejsze, a repertuar powinien być bardziej zróżnicowany.

Na zdjęciu: "Liliom", reż. Grażyna Kania, Teatr Miejski, Gdynia

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji