Kalendarium

13 września 1962

Klatka i Kondukt Bohdana Drozdowskiego w Nowej Hucie

Kraków, Teatr Ludowy w Nowej Hucie: premiera sztuk Bohdana Drozdowskiego Klatka i Kondukt w reżyserii Jerzego Krasowskiego, scenografii Józefa Szajny.

Treść Konduktu, ogłoszonego w „Dialogu” 1960, nr 11, przypominała wcześniejszy, publikowany w tygodniku „Polityka”, reportaż Ryszarda Kapuścińskiego Sztywny, co spowodowało oskarżenie autora o plagiat. W związku z tym prapremiera, a zarazem debiut sceniczny autora w Teatrze Ziemi Lubuskiej w Zielonej Górze (25 listopada 1961), w reżyserii kierującego tą sceną Marka Okopińskiego, odbyła się w cieniu polemik i sporu sądowego wokół praw autorskich (według orzeczenia Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich nie był to plagiat, tylko „zbieżność pomysłów”). „Kondukt wzbudził rezonans nie tylko od strony skandalu, jakim go poczęstowano, – pisał sam autor w programie nowohuckiego przedstawienia – za jego najwyższą „rehabilitację” uważam wzięcie go na warsztat przez tak znakomitego reżysera jak Jerzy Krasowski, przez tak świetny teatr, takiego scenografa i tak dobrany zespół aktorski. Specjalnie dla uzupełnienia Konduktu napisałem Klatkę – będącą niejako «kontrapunktem» społecznym spraw dziejących się pomiędzy moimi «werbusami»”.

Jeśli chodzi o jakość literacką, recenzenci zgodnie przedkładali Kondukt nad Klatkę, podkreślając teatralne walory inscenizacji obydwu utworów. Pisał Jerzy Koenig:

To jedna z ciekawszych sztuk polskich po wojnie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jędrny, mięsisty język, autentyczne obserwacje obyczajowo-moralne, postaci o pełnych wymiarach, odpowiednio charakterystyczne, o pewnym luzie interpretacyjnym, którego jest w sam raz tyle, by aktor mógł stworzyć typ pełnokrwisty, i jednocześnie nie uciekł gdzieś w pole autorowi, skłonności komediowe, które balansują na granicy tragizmu (...)
Sztuka-wprawka, która jest dokumentem rejestrującym wiernie charakter, odruchy, kompleksy i „sprawy” naszego rodaka z lat sześćdziesiątych. I sztuka-metafora, której autonomiczny mikroświat z jego mikrokonfliktami i mikrosprawami może być projekcją sporego fragmentu naszej współczesności; zgęszczone konwencje realizmu fotograficznego Drozdowskiego z Konduktu znakomicie potrafiły przekazać nie tylko realia codzienne, również smak epoki, wzorem breughlowskim przekazany przy pomocy środków dość drastycznych.
[Klatka] w rzeczywistości jest po trosze zdradą siebie samego, po trosze zmanierowanym teatrem „czystej” literatury, po trosze wreszcie ostrzeżeniem przed zbytnio gładkim sprofesjonalizowaniem. (...)
Kondukt grany jest razem z Klatką, próbowałem pokazać, na czym polega różnica poetyk tych dwóch rzeczy Drozdowskiego. Wyszedł z tego jednak w efekcie ostatecznym spektakl świetny, czysty, logicznie skonstruowany i, o dziwo, jednorodny. Krasowski (ani Szajna, jako scenograf) nie całkował KlatkiKonduktem, nie szukał wspólnego mianownika, nie próbował łączyć. Konsekwentnie „dzielił”, różnice poetyki dramaturgicznej przełożył – chyba lepiej niż autor – na różnice „poetyki” teatralnej. Po jednej stronie został orzeł, po drugiej – reszka. Tyle że całość jest monetą o wartości obiegowej w Polsce, prawnym i chciałoby się, żeby także uznanym środkiem płatniczym.
(Jerzy Koenig, Autor w szkole nowohuckiej, „Nowa Kultura” 1962, nr 40).

Podobnie recenzent „Tygodnika Powszechnego”, który zwrócił baczniejszą uwagę na szczegóły inscenizacji:

Klatka w Teatrze Ludowym stoi tyl­ko robotą reżysera i aktora. Jest popi­sem inteligencji i pomysłowości sceno­grafa. Tego utworu się nie słucha, ten utwór się ogląda. I to ogląda tak, jak wystawę dobrego malarstwa. To wszy­stko, co było w tekście puste, nijakie, przemówiło językiem plastyka, odzys­kało barwę, kształt, klimat. (...)
Drozdowski zawarł w Kondukcie i satyrę polityczną i obrazek obyczajowy (spowiedź Magdy) i dramat postaw moralnych i filozoficzną zadumę nad kruchością i bylejakością życia. Natu­ralizm ożenił z poetyckością, bo mimo pozornej brutalności i słownika, który wchłonął wiele wyrażeń z języka ulicy, płynie w tej sztuce podskórnie prąd oczyszczającej liryki.
Reżyser, scenograf nie ulękli się na­turalizmu. Na scenę wprowadzili naturalistyczny rekwizyt: prawdziwą cięża­rówkę, taką, jaką się widzi w składach złomu. Aktorzy zostali ubrani w kos­tiumy, jakie jeszcze parę lat można by­ło dostać w Pedecie. Szerokie jak spó­dnica nogawki, wypchane i sztywne ramiona u płaszczy. Kapitalne są zwła­szcza buty, które nosi towarzysz Pawelski (Jan Güntner). Skóra ich ma kolor dojrzalej wiśni. Podeszwa gruba, podwójna, obszyta wokół białym pas­kiem. Takie buty noszą jeszcze dziś małomiasteczkowi eleganci. Kupuje się je u „prywaciarza” za 700 lub 900 zło­tych.
Sytuacje, dialog, konflikty posiadają dramatyczny nerw, a przy tym zawie­rają sporo zamierzonego i niezamierzo­nego humoru. Bawi się nie tylko publi­czność, ale bawią się także i aktorzy, którzy odgrywają urazy i pseudopretensje prawdziwych inteligentów i in­teligentów z awansu. Śmiech jest zaw­sze wyzwalający, bo wiąże się z osądem i oceną.
(Bronisław Mamoń, Wielkie i małe metafory, „Tygodnik Powszechny” 1962, nr 39).

Sceptyczny wobec obydwu dramatów Ludwik Flaszen docenił robotę teatralną, ale tylko w przypadku Konduktu:

Jak się okazało, jest Kon­dukt bardzo wdzięcznym dla teatru materiałem. Niesympatyczny (...) w czytaniu, na scenie wykazu­je wszystkie swe zalety. Nie będąc zwolennikiem tzw. prawdy życia w teatrze, zmuszony jestem tym razem postawić cenzurkę, dość wysoką. Nie widziałem – nie li­cząc oczywiście Kartoteki Różewicza – sztuki współczesnego autora polskiego, która by była tak żywa i zajmująca. Ani to namaszczona moralistyka, ani wydumany koncept przypowieś­ciowy. Życiowa spostrzegaw­czość i humor pozwalają wyholować Kondukt spośród raf pretensjonalności. I dra­pieżności nauczonej. (...)
Klatka jest nader ubogą w fakturę etiudą dra­maturgiczną, z której ma wy­nikać, że wszyscy jesteśmy ześwinieni. Ponieważ spostrze­żenie uważam za słuszne, interesować mógłby nas tylko przewód, a ten jest myślowo niebogaty. Materiału starczy­łoby, być może, na małą przypowiastkę, objętości dwóch stron maszynopisu. In­scenizację uważam również za projekt tylko, choć intere­sujący, zwłaszcza dzięki bodź­com teatralnym, idącym od scenografii. Brakło nade wszystko wyrazistości aktorskiej, która w przedsięwzię­ciach awangardowych musi być wynalazczością środków. Tu zasady deformacji okaza­ły się zbyt ubogie: pokraczne dreptanie, mowa ze skłonno­ścią do dyszkantu.
Wynikałoby stąd, że realizm szczegółów najbardziej odpo­wiada dramaturgicznej wenie Drozdowskiego, a realizm poetycki jest granicą stylu nowohuckiego teatru.
(Ludwik Flaszen, Komedia z trupem, „Echo Krakowa” 1961, nr 247, 19 października; przedruk: „Współczesność” 1962, nr 22).

Janusz Legoń (2022)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji