Artykuły

Metoda "O l" i Białysztuk

Kolejny weekend Festiwalu "Białysztuk" w Białymstoku omawia Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Czy emocje można opisać w teatrze metodą zerojedynkową? Czy białostocki teatr niezależny ma szansę? W weekend te kwestie zgłębiali młodzi aktorzy i ich widzowie

Białysztuk krzepnie. Na odsłonę drugą teatralnego festiwalu, organizowanego przez studentów i absolwentów Akademii Teatralnej (skupionych w Kompanii Doomsday i Akcji Dzrt, chcących robić w mieście teatr niezależny), przyszło więcej ludzi niż przed tygodniem. Do wyboru mieli spektakle (zagrane przez organizatorów), czytanie dramatu współczesnego i debatę o teatrze. Spektakle i czytanie to żelazne punkty rozłożonego na cztery soboty festiwalu. Ma on zaprezentować alternatywę teatralną miasta i - zdaniem organizatorów - "odmienić jego oblicze".

Ponure ekshumacje

W sobotę w AT dostaliśmy dwa spektakle - pokazywaną już kilka razy, metaforyczną "Balladę o latającym Holendrze" Kompanii Doomsday [na zdjęciu] i "Monologi nieznane" w reż. Roberta Drobniucha. Na kameralnej scenie, otoczonej widzami, wysypanej piaskiem, trzy postaci, obładowane walizkami, przywoływały swe obsesje z przeszłości. Była tam i historia włóczkowej rękawiczki, i pięknych oczu Bianki, i prób samobójczych. Samotne obijające się o siebie postaci, monologując bezładnie, wszystkie te skrawki z przeszłości rekonstruowały z noszonych przy sobie drobiazgów: noża, z którym można tańczyć, sukienki, w którą można wtulić twarz, czy liny, którą można zacisnąć na szyi. Trudno poskładać sobie z tych okruchów jakąś fabułę, ale też i nie ona jest tu najważniejsza. Ciekawszy jest zestaw obrazów, za pomocą których młodzi aktorzy potrafią wywołać poczucie samotności i pustki, zanurzenia w bezczasie. "Tak, ponure są te moje ekshumacje, ale okazują się nader pomocne, gdy chcę wrócić w przeszłość" - mówi jeden z mężczyzn. A dziewczyna chowa głowę do walizki.

Ja, jako autor

Na czytanie swojego najnowszego dramatu "0 1 0" przyjechał ze Szczecina Krzysztof Bizio, z wykształcenia architekt, na co dzień zajmujący się modernizacją XIX-wiecznych kamienic, jednocześnie autor sztuk, okrzyknięty nadzieją współczesnej dramaturgii polskiej. "0 1 0" to zainspirowany siedmioma grzechami głównymi zestaw historii damsko-męskich z mocnymi puentami. Dramat czytali Aleksandra Cybulska i Krzysztof Pitdorf.

Bizio objaśnił enigmatyczny tytuł sztuki:

- W matematyce ponoć wszystko można opisać systemem "01", czyli metodą zerojedynkową. Dlaczego nie w teatrze? Spróbowałem opisać emocje dwoma aktorami. Tekst powstał niejako na zamówienie. Piotr Łazarkiewicz poprosił mnie, bym napisał coś na przedstawienie dyplomowe, które chce zrobić w warszawskiej AT. Zgodziłem się, ale i od razu o tym zapomniałem. Tymczasem Piotr na dwa tygodnie przed rozpoczęciem prób dzwoni: "Napisz tak, żeby to było na 14-15 osób, i żeby każdy mógł coś pokazać... Na szczęście miałem już trochę pomysłów, więc je do tekstu zaimportowałem. To, co zrobił Piotr ze studentami, widziałem dwa dni temu. Pomyślałem, że czegoś w tekście brakuje, że muszę wiele poprawić. Teraz słuchałem dramatu czytanego na głos. I już wiem, że poprawek będzie mniej. Piotr po prostu wiele rzeczy poskreślał.

Bizio opowiadał o ciężkiej doli autora dramatów, który, widząc swój utwór na scenie, często go nie poznaje.

- Napisałem taki dramat "Toksyny". Na dwóch mężczyzn. Tymczasem, oglądając go w berlińskim teatrze, obok dwóch mężczyzn zobaczyłem jeszcze trójkę kobiet. W innym dramacie, "Śmieci", bohaterami uczyniłem 60-letnich ludzi. A tymczasem reżyser obsadził 20-latków, co zmieniło relacje w tekście. Rozumiem, że reżyser, wystawiając dramat, chciałby dodać coś od siebie. Ale ja, jako autor, też chciałbym się nim czuć siedząc na widowni, a nie tylko kimś, kto podrzucił tematy reżyserowi. Byłoby dobrze, gdyby choć prapremiera była blisko tekstu. Inaczej, ludzie idąc do teatru, nigdy nie dowiedzą się, jakie były intencje autora.

Stabilizacja (nie) twórcza

Późnym wieczorem odbyła się debata o szansach białostockiego teatru niezależnego. Debatowali jednak głównie młodzi pomysłodawcy projektu Białysztuk oraz szefowie Akademii Teatralnej i Teatru Dramatycznego. Zabrakło władz miejskich i innych twórców niezależnych - choćby Piotra Tomaszuka czy Marty Rau.

- Mamy pomysły, udało się nawet zdobyć trochę pieniędzy, ale nie mamy miejsca. W prywatnych mieszkaniach gromadzą się nam tony scenografii - mówił Marcin Bartnikowski, jeden z twórców festiwalu, tegoroczny absolwent AT. Inni aktorzy mu wtórowali: - Chcemy coś robić, ale na jak długo starczy nam pary?

- Szkoła się dusi, mamy dużo projektów, ale nie mamy ich gdzie pokazywać. A przecież w mieście jest dużo pofabrycznych sal. Gdyby miasto uwierzyło, że ma potencjał teatralny, to powinno to wykorzystać. Z drugiej strony, dzięki Bogu, że nie macie własnej sali, ale macie ducha. Bo on jest istotą sztuki - mówił do młodych Marek Waszkiel, prorektor AT. Piotr Dąbrowski, dyrektor Dramatycznego: - Ta niepewność, szaleństwo jest twórcze. Wierzcie mi, stabilizacja powoduje, że ta energia zaczyna uciekać.

Ripostował Adam Dzienis, białostocki aktor niezależny: - Ale też nie można ciągle mówić, że im bardziej będziemy cierpieć, tym większego będziemy mieć ducha. Miasto powinno znaleźć pieniądze na takie inicjatywy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji