I staje się magia
Jest małe miasteczko gdzieś w Polsce, gdzie dzieciaki, uciekając od domowych problemów, wstąpiły do gangu ulicznego. Wplątały się w drobne kradzieże, a zyski z ich naiwności czerpał przywódca gangu. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło. Do szkoły przyszedł nowy nauczyciel, który postanowił im pokazać, że życie to coś więcej niż pogoń za pieniądzem i zło - o młodzieżowym musicalu "Okruchy życia" pisze Ilona Truszyńska w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
Jest małe miasteczko gdzieś w Polsce, gdzie dzieciaki, uciekając od domowych problemów, wstąpiły do gangu ulicznego. Wplątały się w drobne kradzieże, a zyski z ich naiwności czerpał przywódca gangu. Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło. Do szkoły przyszedł nowy nauczyciel, który postanowił im pokazać, że życie to coś więcej niż pogoń za pieniądzem i zło. I choć to wszystko mogłoby wydarzyć się naprawdę, to jest to historia, którą już niedługo będziemy mogli zobaczyć na scenie Teatru Miejskiego w Gdyni.
To musical "Okruchy życia", nad którym od lutego z grupą dzieci z całej Polski pracował Karol Świtajski. Opowiada o najprostszych sprawach, o których często zdarza nam się zapominać - o miłości, prawdzie, szczerości i oddaniu, o stosunkach rodzice - dzieci.
- Ta historia powstała na podstawie opowieści dzieciaków, które spotkałem w życiu. To taka pętla wydarzeń połączonych w jedną opowieść - mówi Świtajski, który od 17 lat organizuje wyjazdy dla dzieci i młodzieży i szkoli opiekunów. - Spotkałem też wielu wypalonych zawodowo nauczycieli, którym chcę pokazać, że nie można dać sobie wejść na głowę i że tylko czynem zdobywa się autorytet. Do musicalu z castingu dostały się dzieci z Trójmiasta, Warszawy, Kościerzyny, Piaseczna i Skórcza. Najmłodszy ma sześć lat. Prace nad spektaklem zajęły ponad dwa tysiące godzin. Był taniec, śpiew, lekcje aktorstwa, setki godzin prób, ale i kupa śmiechu.
- Były takie dni, że przez pięć godzin uporczywie powtarzaliśmy spektakl do momentu, aż coś się zepsuje - mówi Patryk Klein z Gdańska. -Wtedy doszliśmy najdalej do czwartej piosenki.
- Dlatego te pierwsze utwory znacie najlepiej - śmieje się Karol Świtajski.
Ale dziś, po kilku miesiącach przygotowań, dzieciaki wszystkie piosenki mają w jednym paluszku.
- Moje ulubione piosenki? To wszystkie, które są w musicalu - mówi Emilia Dworzyńska z Gdyni. - To jest dziwne, bo reżyser na początku mówił, że nam się znudzą, a w ogóle tak nie jest. Wstajemy rano, włączamy płytę, wychodzimy z domu, nucąc piosenki, a wracając z prób, znowu je podśpiewujemy.
Dzieciaki w ogóle są pełne optymizmu, energii i wiary w to, że już zawsze będzie im tak fajnie jak teraz, kiedy non stop spędzają ze sobą czas i razem pracują nad musicalem.
- Przychodzimy na zajęcia, a czujemy się, jak byśmy przychodzili do brata, siostry czy ulubionej kuzynki - mówi Emilia. - Choć się wcześniej nie znaliśmy, dziś dla nas najlepsze jest to, że możemy być razem.
- Musical był zajęciem dodatkowym do czasu obozu, który odbył się w lutym, dziś jest dla nas wszystkich wielką przygodą. Na obozie spędzaliśmy razem po 12 godzin dziennie i wtedy wszystko się zmieniło - opowiada Nikola Rączko z Gdyni. - Teraz wiem, że już zawsze będę miała ze wszystkimi kontakt, bez względu na wszystko.
Poza wielkimi przyjaźniami wśród młodych artystów narodziły się też małe miłości. - Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy podczas obozu słyszałem, że ktoś się w kimś zakochał, a ktoś inny za to obraził, a jeszcze kolejny płakał - opowiada Świtajski. - Zorganizowaliśmy nawet "pokój płaczu", w którym każdy z zawiedzioną miłością mógł zostawić swoje żale.
- Tu nie chodzi o miłość - stanowczo zaprzecza Emilia. - Po prostu w spektaklu jest kilka miłosnych scen, ale reżyser wciąż nam mówił, że wszystko powinno powstawać na bazie przyjaźni. I tego się trzymamy.
Bardzo z młodą ekipą zaprzyjaźnił się 20-letni Karol Jasiński z Warszawy, który wciela się w rolę Żylety, przywódcy gangu.
- Traktują mnie jak kumpla i ja tak samo traktuję ich - mówi. - Wydaje mi się, że przez ten spektakl są inni niż ich rówieśnicy, bardziej otwarci. Zadziwia mnie, jak potrafią interpretować swoje role. Ich spojrzenia są bardzo bogate w wyobraźnię.
Karol Świtajski podkreśla, że praca z "okruszkami", bo tak mówi o młodych artystach, upływała mu bardzo dobrze. Przyznaje, że dzieci potrafią go zaskakiwać na każdym kroku.
- W trakcie prób kilkoro dzieci odpadło, bo nie mogły przychodzić albo po prostu sobie nie radziły - mówi. - Był taki dzień, kiedy zastanawiałem się, czy nie rozstać się z małym Mikołajem Koźmiańskim i wtedy nagle patrzę, a on na tablicy napisał "Proszę, daj mi ostatnią szansę". Oczywiście dałem mu ją. W porozumieniu z dyrygentem uznaliśmy, że jest po prostu za mały, by już rozwijać mu głos, i do stał inną rolę, w której świetnie się sprawdza.
Dzieciaki tak wczuwają się w pracę. Podczas prób potrafią uciszać nie tylko siebie, ale i reżysera. - Wszyscy są niesamowici i co najważniejsze, chętni do pracy -mówi reżyser. -Ale przyznam, że miałem pewien problem. Jak doszło do rozdzielania postaci, to okazało się, że każdy chciał grać główną rolę. A przecież dziecku trudno wyjaśnić, że pozostałe postaci nie są mniej ważne.
Wszystkim udało się jednak dojść do porozumienia. W efekcie na scenie zobaczymy 45 energicznych i pełnych pasji dzieciaków i kilku dorosłych, bo w zamyśle reżysera to pierwszy zrobiony na tak dużą skalę musical, w którym dzieci nie są dodatkiem do dorosłych.
-Nasz spektakl szokować będzie emocjami - zapowiada Świtajski. - Nie ma w nim sztuczności, bo młodzi bohaterowie często grają siebie. Magda, która gra Kasię, jest tak samo romantyczna jak jej bohaterka, a Maciek, który gra Michała, sam o sobie mówi, że jest cwanym rudym lisem, jak jego postać.
- Niektóre role są idealnie trafione do nas, są odzwierciedleniem naszych charakterów - dodaje Emilia Dworzyńska z Gdyni.
I choć niektóre z dzieciaków, gdy po raz pierwszy spotkały się z Karolem Świtajskim, potrafiły tylko zaśpiewać "Wlazł kotek na płotek...", to dziś, gdy wchodzą na scenę, są w swoim żywiole.
- Mam wrażenie, że gdy ćwiczymy na sali, to nie dają z siebie wszystkiego, ale gdy wchodzą na scenę, to staje się magia- dodaje Świtajski. - Są tak spontaniczni, że czasem bez mojej wiedzy zmieniają tekst i zawsze wychodzi im to dobrze.
Choć okres najgorętszych przygotowań już za "okruszkami", to przed nimi wakacje pełne pracy. Po premierze w Gdyni spektakl będą jeszcze pokazywać w Warszawie, Łodzi, Krakowie i Kaliszu. Po wakacjach ruszą w kolejną trasę. - Wszyscy nas pytają, czy czujemy się jak gwiazdeczki - dodaje Nikola Rączko z Gdyni. - Nas to trochę bawi, bo naprawdę "Okruchy życia" to jest wielka przygoda i jesteśmy pewni, że zawsze będziemy fajnymi dzieciakami pełnymi energii. I będziemy rozsiewać tę energię wkoło.
Karol Świtajski uważa, że spektakl traktuje o tak uniwersalnych sprawach, że dzięki niemu wiele osób z widowni na scenie zobaczy siebie, a więzi rodzinne mogą się zacieśnić. - Moim zdaniem ten spektakl powinien zobaczyć każdy - mówi Karol Jasiński. - To spektakl dla dzieciaków, ale z przesłaniem dla dorosłych. Zmusza ich, by pamiętali o tym, jak się zachowywali, gdy byli dziećmi, i by z tej perspektywy starali się traktować dziś swoje pociechy.
- Cieszę się, że mogę grać tak fajnego i wartościowego chłopaka jak Bastian - dodaje Paweł Pitucha z Gdańska. - Myślę, że takie dzieciaki jak ja powinny zobaczyć, jak może być w życiu niefajnie. Wtedy docenia się to, co się ma.
IlonaTruszyńska