Żeby dziwka była dziwką
Jest to, niestety, spektakl, po którym wychodzi się bez większego wrażenia. Zgoda, że bez złego, ale i bez dobrego... Letri... Kto pozostaje w pamięci? Może Marian Kociniak (Peachum), może Krystyna Tkacz (Peachumowa), może... Nie, już raczej nikt.
W Ateneum zginęły postacie z Brechtowskiej bajki: drapieżnej, pełnej pasji, ironii, trochę wulgarnej, trochę tandetnej... Dziwka nie jest tu dziwką, tylko niewinną panienką; łajdak z wdziękiem nie jest łajdakiem, tylko przedwojennym amantem; a szef żebraczego biznesu nie jest przestępcą i krwiopijcą, tylko dobrodusznym staruszkiem i tak dalej, i tak dalej. Jesteśmy wciąż w bajce, tylko innej.
Krzysztof Zaleski zrobił spektakl trochę kabaretowy, trochę operetkowy, trochę musicalowy. Odnoszę wrażenie, że chciał, aby przede wszystkim było śmiesznie. I jest.
Zabawni są żebracy, komicznie zindywidualizowane prostytutki (zwłaszcza ta o drobnomieszczańskiej proweniencji, grana przez Annę Gornostaj), prześmieszne kreacje Peachumowej i całego żebraczego bractwa, z dzieciarnią na czele. Jest trochę tak, jakby reżyser cyzelował szczegóły, a mniej dbał o ogólny wyraz całości.
Ma ten spektakl wiele pięknych scen, zwłaszcza zbiorowych. Należy do nich z pewnością pierwsza, w której dziecięce, cieniutkie głosiki małych andrusów intonują pieśń, podejmowaną potem przez chór, oraz jedna z ostatnich, podczas której Peachumowie - na tle żebraczej czeredy - śpiewają "Wstań o chrześcijaninie, wstań". Nie ma natomiast wyrazu kilka innych, np. scena wesela Mackiego i Polly.
Dziwna sprawa z tą "Operą" w Ateneum - dobre miesza się tu z nieszczególnym i pewnie dlatego wychodzi nijakie.