Artykuły

Za kulisami Teatru Szaniawskiego - część IV-VI

Bruzdy i błotne koleiny uformowaliśmy z gąbki i styropianu, a wszystko to pokryliśmy płótnem moczonym w gęstym kleju stolarskim (jakieś 100 kg) - wspomina Mirosław Łakomski z pracowni malarsko-butaforskiej Teatru im. Szaniawskiego w Płocku.

część czwarta

Z panem Michalakiem zrobiliśmy monumentalną dekorację do Psiego serca, która była usytuowana na... widowni. Ogromne fasady kamienic, z oknami, firankami, parapetami w scenerii zimowej. Bałwany śniegu na dachach i parapetach były tak naturalnie zrobione (znów poliuretan), że na widowni czuło się chłodek. Brrr.

Napiórkowski, z ogromnymi wąsiskami, przesiadywał w pracowniach, więc zamiast pracować, słuchaliśmy jego opowiadań o przygodach z realizacją scenografii. Dla nas była to czysta nauka, poznawanie różnych sztuczek i chwytów, często się potem przydawały.

Natomiast Adam Kilian, który robił sto rzeczy naraz, często albo zapominał, albo zmieniał koncepcję, a że robił to z wdziękiem, często żartując, pracowaliśmy z nim z wielką pasją. Pan Adam, wielki gawędziarz, opowiedział nam historię, która przytrafiła mu się w jednym z warszawskich teatrów. Otóż zrobił projekt beczki do kiszenia kapusty. Mocno się zdziwił, gdy zadzwonili do niego stolarze, że beczka im się nie mieści w pracowni. Okazało się, że zamiast napisać, że projekt jest w skali 1:10, napisał 10:1. No i problem gotowy! Taki był Kilian, szybki, trochę roztrzepany i goniący pomysł za pomysłem. Potrafił porwać na strzępy swój projekt i na miejscu stworzyć coś nowego. Zawsze zresztą miał przy sobie kartony i farbki. Kolorowy człowiek.

część piąta

Akcja przedstawienia "W gościnie" rozgrywała się w barze. Aktorzy pili wtedy prawdziwe piwo. Musiała być pianka, no i lanie prosto z beczki. A że wymogi przedstawienia wymuszały częste spożywanie tego trunku, bohaterowie przedstawienia wprowadzali się w stan lekkiego upojenia. Trzeba było temu zaradzić. Do kufli wkleiliśmy szklanki do góry dnem. Dzięki temu zmniejszyliśmy ich pojemność i uratowaliśmy budżet teatru.

Inna historia z dekoracją przytrafiła się nam w sztuce "Sen srebrny Salomei". Musieliśmy przygotować podłogę imitującą rozjeżdżoną, błotną, polną drogę. Jak to zrobić, żeby po przedstawieniu można było to zwinąć i przechować do następnego przedstawienia? Znaleźliśmy rozwiązanie, ale okazało się komiczne. Bruzdy i błotne koleiny uformowaliśmy z gąbki i styropianu, a wszystko to pokryliśmy płótnem moczonym w gęstym kleju stolarskim (jakieś 100 kg). Następnie tę podłogę-drogę odpowiednio udrapowaliśmy. Efekt był taki, że nikt nie chciał chodzić po takim podłożu, żeby się nie ubłocić. Wszyscy byli zachwyceni.

Jednak przez noc klej wysechł i ku zdumieniu wszystkich zaczął mocno trzeszczeć pod stopami. Stworzyliśmy błoto trzeszczące! W dodatku jeszcze aktorzy często się potykali na tej twardej skorupie i przewracali. Musieliśmy ratować sytuację. Chodziliśmy przez kilka godzin po tym naszym błocie, gniotąc je, kopiąc i co tam jeszcze. Efekty dźwiękowe nieco osłabły. Ale, właśnie, tylko nieco. W czasie przedstawień błoto jeszcze nieraz zatrzeszczało.

część szósta

Straszna wpadka przytrafiła się nam podczas realizacji sztuki "Mirandolina". Wszystkie elementy dekoracji, które robiliśmy, były i spóźnione i na scenie lądowały w ostatniej chwili. Gdy malowaliśmy dekorację, na widowni zapełniały się już miejsca. Farba emulsyjna nieciekawie dawała znać o sobie zapachem. Żeby było jeszcze bardziej pechowo, aktor oparł się o świeżo pomalowaną ścianę i ubrudził sobie kostium, ale tak "ograł" naszą wpadkę, że wyszło to tak, jakby było zapisane w scenariuszu.

Ale to nie koniec pecha "Mirandoliny". W trakcie przedstawienia opadła o półtora metra fantazyjna kurtyna, specjalnie zaprojektowana do tej sztuki. I tak już sobie zwisała do antraktu. Widzowie na szczęście się nie zorientowali, myśleli, że tak ma być. Mieliśmy też przygodę przy pracy nad sztuką "Tato, tato, sprawa się rypła". Reżyser wymyślił, że z komina powinien snuć się dym. Jak to zrobić? W tamtych czasach (1978 r.) nie było wytwornic do robienia mgły. Ktoś wpadł na pomysł, aby zastosować świecę dymną, a że w Płocku była jednostka wojskowa, przyszedł oficer "zrobić" nam dym. Odpalił świecę i wrzucił ją do blaszanego kubła. Oczywiście dym się pokazał w kominie, ale w kuble przepaliło się dno i niewiele brakowało, by zapaliła się też podłoga. Pożar szybko ugasił nasz strażak (zawsze był na stanowisku), ale widownię zasnuł ciężki gryzący dym. Nieprzyjemny zapach utrzymywał się jeszcze przez dwa dni.

* Mirosław Łakomski przez wiele lat tworzył dekoracje w płockim teatrze. Dziś jest szefem agencji reklamowej Via-Art.

Na zdjęciu: "Krakowiacy i górale" - pierwsza premiera płockiego teatru (12 stycznia 1975 r.) w reż. Jana Skotnickiego

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji