Artykuły

Dzieci moskiewskiej ulicy

- Pierwsza scena, jaką nakręciliśmy, to obraz dziecka, które podcięło sobie żyły. Czy coś takiego można filmować? Jest w tym coś paskudnego - HANNA POLAK i ANDRZEJ CELIŃSKI o swoim filmie "Dzieci z Leningradzkiego", który otrzymał nominację do Oscara.

W Moskwie setki bezdomnych dzieci żyją w tunelach metra. Trzeba było zawziętych Polaków, żeby świat je dostrzegł. I to jaki świat - śmietanka z ceremonii oscarowej.

Pierwsze kadry pokazują Moskwę niczym z telewizyjnej reklamówki. Marmurowe metro wygląda jak cudowne królestwo pełne marsów, snickersów i coca-coli. Dopiero po chwili na ekranie pojawiają się straszna rosyjska zima, milicja, klej, alkohol, obojętni albo bezwzględni dorośli. "Dzieci z Leningradzkiego" to dokument o bezdomnych dzieciach ("bezprizornych"), żyjących w korytarzach podziemnej kolejki. Film kręcili przez dwa lata w rosyjskiej stolicy Hanna Polak i Andrzej Celiński. Bez pieniędzy oraz żadnego zewnętrznego wsparcia. Opłaciło się. "Dzieci z Leningradzkiego" właśnie nominowano do Oscara.

Newsweek: Skąd ten temat? Dlaczego Moskwa? Jak to się stało, że trafiliście do Rosji?

Hanna Polak: Pojechałam do Moskwy w 1995 roku. Wcześniej dość długo mieszkałam w Stanach i Australii. Miałam na koncie niedokończone studia aktorskie, współpracę z Teatrem Rozrywki w Chorzowie. W Rosji żyło wielu moich przyjaciół - Rosjan, ale także Polaków. W Moskwie z grupą znajomych zaczęłam pomagać starszym ludziom. Później zetknęłam się z bezdomnymi dziećmi. To było szokujące, poruszające doświadczenie. Udało się nam wyciągnąć kilkoro dzieci z dworca, innym udzielaliśmy doraźnej pomocy. W końcu pomyślałam, że to może być temat na film.

Kiedy spotkaliście się po raz pierwszy?

Andrzej Celiński: Znamy się z Hanką od czasu, kiedy przygotowywałem ją do egzaminu na wydział aktorski PWST we Wrocławiu. Do szkoły zdała, ale potem przerwała studia i wyjechała. Kiedy odezwała się ponownie, zajmowała się działalnością charytatywną w Moskwie. Zapytała, czy nie podjąłbym się realizacji dokumentu o bezdomnych dzieciach. Zgodziłem się. Ten bardzo ciekawy temat (choć uchodził już za ograny) nie doczekał się - moim zdaniem - naprawdę dobrej realizacji.

Była pani pomysłodawczynią filmu i przepustką filmowców do świata bezdomnych dzieci. Trudno było zdobyć ich zaufanie?

Polak: Bez zaufania dzieci zrobienie tego filmu byłoby niemożliwe. Myje polubiliśmy, a one nas. Przez cztery lata starałam się im pomóc i one o tym wiedzą. Jednocześnie nie oczekuję, że wszystkie będą wdzięczne za okazaną pomoc i nigdy nie zrobią nic złego, również w stosunku do mnie. Rozumiem, że każdy podejmuje własne wybory w życiu. Ale też wiem, że mogę pomóc innym w podjęciu właściwego wyboru, że trzeba stworzyć dzieciom warunki prawidłowego rozwoju, dać alternatywę.

Jak długo dzieci oswajały się z obecnością kamery?

Celiński: Zaakceptowały nas bardzo szybko, bo przyszliśmy z Hanią. One ją znały, darzyły autentyczną miłością. To jedna z niewielu osób, które starały się coś dla nich zrobić. Przynosiła im jedzenie, ubrania, organizowała pomoc medyczną. Kto z nią przychodził, ten był "jej", czyli "ich". Gdybym był tam sam albo przyjechał z ekipą, w której byliby dźwiękowiec, oświetleniowiec i cała banda, nie udałoby się to na pewno.

Stykaliście się na co dzień ze skrajną nędzą, nawet upodleniem tych dzieci. Jak na to reagowaliście?

Celiński: Pierwsza scena, jaką nakręciliśmy, to obraz dziecka, które podcięło sobie żyły. Czy coś takiego można filmować? Jest w tym coś paskudnego. Korzystanie z podobnych sytuacji dla zrobienia filmu wydaje się horrendalne. W pierwszym odruchu chciałem wyrwać rosyjskiemu operatorowi kamerę. Po pewnym czasie nastąpiło oswojenie, nie zobojętnienie, lecz właśnie rodzaj oswojenia i uodpornienia na brutalność. Były oczywiście zdarzenia, w które musieliśmy ingerować, na przykład kiedy nasi bohaterowie zaczynali się bić.

Często zdarzały się takie sytuacje?

Celiński: Dość często. Parę osób pytało mnie, dlaczego nie odbieraliśmy kleju narkotyzującym się dzieciom. Samo pytanie świadczy, jak bardzo miary stosowane w zwykłym świecie nie przystają do rzeczywistości, w której przyszło nam się poruszać. "Bezprizorni" zużywają do dwudziestu tubek kleju dziennie. Co z tego, że zabiorę komuś torebkę z klejem, jeśli za chwilę znowu zacznie wdychać? Działając zbyt ostro, przechodzę w pojęciu dziecka na stronę wrogiego, pełnego szykan świata dorosłych. Musieliśmy akceptować rzeczy, których normalnie u dzieci się nie akceptuje. Nie sposób w pojedynkę walczyć z grupą dwudziestu nastolatków pijących i odurzających się klejem. Natychmiast by się od nas odsunęli, stracilibyśmy bliski kontakt, który umożliwił zrobienie filmu. Trzeba pamiętać, że to nie szkółka niedzielna i że niejeden natchniony wychowawca oberwał już przy takiej okazji ciężkim przedmiotem w głowę.

Władze Moskwy widziały ten film?

Celiński: Dostaliśmy zaproszenie na festiwal dokumentu w Moskwie, lecz z niego nie skorzystamy. Obiecaliśmy dzieciom, że film nic będzie pokazywany w Rosji. Nasi bohaterowie mają poczucie, że ich sytuacja nie jest normalna i często się jej wstydzą. Chcemy to uszanować.

Czy w Moskwie nie ma domów dziecka, władze nie panują nad bezdomnymi dziećmi? Celiński: Nie ma państwowego programu pracy z bezdomnymi dziećmi. To są głównie uciekinierzy z domów dziecka. Większość z nich jest spoza Moskwy, a mer miasta wydał dekret, który zabrania przyjmowania do moskiewskich sierocińców dzieci z prowincji. Domów dziecka jest po prostu za mało. Jeżeli złapią "bezprizornika" odsyłają go do miejsca, skąd uciekł, on znów ucieka i koło się zamyka.

Teraz, po zakończeniu realizacji filmu, nadal pomagacie tym dzieciom?

Polak: Założyliśmy w Moskwie fundację Aktywna Pomoc Dzieciom. Jej celem jest przede wszystkim powołanie ośrodka rehabilitacyjnego dla dzieci ulicy, często uzależnionych od narkotyków. Teraz pracujemy z Jolą Koczurowską, szefową Monaru, nad stworzeniem bardzo dobrego programu rehabilitacyjnego w Moskwie. Mam nadzieję, że film pomoże w zdobyciu funduszy na ten program. Wszystkie informacje o naszej działalności są na stronie www.activechildaid.org.

Kto zapłacił za "Dzieci z Leningradzkiego"? Mieliście sponsora? Ktoś wam pomagał?

Polak: Wszystko robiliśmy sami. Często wychodziłam na zdjęcia sama, bez żadnej ekipy, tylko z niewielką kamerą cyfrową. Bardzo pomocni byli oczywiście najbliżsi przyjaciele. Celiński: Zdjęcia odbywały się z przerwami. Kiedy kończyły się pieniądze, wyjeżdżałem z Rosji i brałem się za reklamę lub spektakl teatralny. Wracałem, kiedy udało się trochę zarobić.

Film trafił do Stanów i wzbudził zainteresowanie telewizyjnej sieci HBO...

Polak: W trakcie realizacji filmu o Albercie Mayslesie spotkałam się w USA z filmowcem Joe Lovettem. To on skontaktował mnie z szefem wydziału dokumentu HBO. W efekcie telewizja zaproponowała nam pomoc w przemontowaniu filmu i niedawno zdecydowała się na pokazanie go w Stanach. Nowa wersja powstała pod okiem Geofa Bartza, doświadczonego artysty, który ma na koncie dwie Nagrody Emmy, a za krótkie dokumenty był parokrotnie nominowany do Oscara. Montażem zajmowała się Ewa Romanowska-Różewicz.

Film przepisano na taśmę filmową i w sierpniu 2004 r. odbyła się jego kinowa premiera w Stanach.

Jakie było przyjęcie?

Celiński: Publiczność reagowała bardzo dobrze, ale recenzji właściwie nic było.

Nominacja do Oscara musiała więc być dla was zaskoczeniem...

Celiński: Wiedziałem, że film jest na short list i że ma szansę, ale nie wiedziałem, jak duże. Liczyłem na nominację, ale sam przed sobą się do tego nie przyznawałem. Polski film niezależny kandydatem do Oscara? To trochę jak z bajki...

Hanna Polak (ur. 1967). Od 1995 r. pomaga bezdomnym dzieciom w Rosji - założyła fundację Aktywna Pomoc Dzieciom. W latach 1989-1991 studiowała na wydziale aktorskim PWST we Wrocławiu i Warszawie, obecnie studiuje w moskiewskiej szkole filmowej na wydziale operatorskim. W 2004 r. zrealizowała pierwszy film dokumentalny "Al" poświęcony legendarnemu filmowcowi Albertowi Mayslesowi. Pracowała także jako asystent reżysera przy filmie "Moja Warszawa, spojrzenie ze Wschodu" dla ARTE.

Andrzej Celiński (ur. 1961). Reżyser teatralny związany ze scenami Katowic, Wrocławia oraz czeskiej Ostrawy. Absolwent wydziału aktorskiego (1984) i reżyserskiego (1995) krakowskiej PWST. Laureat głównej nagrody Festiwalu Teatru Czeskiego w Pradze w 2003 r. za reżyserię spektaklu "Usta Micka Jaggera".

Na zdjęciu: scena z filmu "Dzieci z Leningradzkiego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji