Madame Sans-Gene na gdyńskiej scenie
25-lecie Teatru Muzycznego w Gdyni dzieli się na etapy tak różne, jak różne były indywidualności dyrektorów i kierowników artystycznych. Pierwszy, dotychczas najdłuższy okres, bo trwający od 1958 do 1978 roku należał niepodzielnie do Danuty Baduszkowej, fanatycznego miłośnika sceny, dyrektora, reżysera, inspiratora - artystki, która była duszą swego teatru. Mówiła jeszcze na ulicy Bema: "Mój teatr widzę mały" - ale ambicje miała wielkie. Zaczęła od operetki, ale miała świadomość, że współczesny teatr rozrywki nie może się do niej ograniczać. Szukała nowego repertuaru: musicalowego, komediowego, zamawiała u polskich twórców, była motorem powstawania nowych dzieł.
Drugą jej zasługą było założenie Studia Wokalno-Aktorskiego przy Teatrze Muzycznym, ono bowiem zapewniło dopływ młodej krwi, tylko dzięki niemu możliwe było dotychczas prowadzenie teatru stawiającego nie tylko na śpiew, ale także na aktorstwo, na utaniecznienie. Jeśli dziś młodzież Teatru Muzycznego zadziwia na scenie akrobatyczną wręcz zręcznością ruchową, jeśli potrafi mówić prozę i wiersz, to zasługa studia.
Trzecią sprawą wielkiej wagi, którą doprowadziła Danuta Baduszkowa do końca, to budowa nowego gmachu dla Teatru Muzycznego w Gdyni, gmachu, który dał godziwe warunki pracy i rozwoju artystycznego zespołowi udręczonemu nieznośną, wręcz ciasnotą w gmachu przy ul. Bema. Możliwości techniczne nowej sceny zapewniły znacznie szersze pole do popisu reżyserom i scenografom. I choć artystce, która całą energią włożyła do doprowadzenia do końca wielkiej sprawy budowy nie było dane doczekać uroczystego otwarcia gmachu, to jednak powstał i pozostał nowoczesny budynek, który będzie na długie lata siedzibą zespołu i miłym miejscem rozrywki dla widzów.
Za 4-letniej dyrekcji Andrzeja Cybulskiego naczelna linia repertuarowa w wielu punktach pozostała ta sama. Zamawiał on teksty z muzyką u wybitnych twórców, dążył do teatru problemowego. Miał w tej dziedzinie osiągnięcia, natomiast w dziedzinie rozrywki osiągnięcia tego okresu były raczej nikłe.
W lutym 1983 roku kierownikiem artystycznym Teatru Muzycznego został Jerzy Gruza. Jemu to przyszło obchodzić 25-lecie gdyńskiego teatru. Na przedstawienie jubileuszowe wybrał komedię "Madame Sans Gene" według Wiktoryna Sardou w opracowaniu Antoniego Marianowicza i Janusza Minkiewicza z muzyką Stefana Kisielewskiego. Mimo powodzenia, jakie wróżę sztuce nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wybór na tę okoliczność zbyt lekkiego kalibru. Przy takiej okazji wybiera się już tradycyjnie utwór polski.
Realizatorzy spektaklu: Jerzy Gruza (reżyseria), Wiesław Suchoples (kierownik muzyczny), Marek Lewandowski (scenografia), Bogdan Jędrzejak (choreografia), Henryk Czyżewski (kierownik zespołu wokalnego). "Madame Sans Gene" to komedia o paryskiej praczce, która została księżną gdańską. Rzecz dzieje się w czasach Napoleona Bonaparte, w sztuce występują postacie historyczne; marszałek Lefebvre - plebejusz, który zrobił karierę w czasie rewolucji, Fouche - minister policji, siostry Napoleona Eliza i Karolina Rovigo - szef tajnej policji, Neipper - Austriak i feldmarszałek i kochanek cesarzowej Marli Ludwiki oraz ona sama. Słowem jest to cała plejada wzorowych obłudników dworskich, z których większość w dogodnej dla siebie chwili zdradziła Napoleona.
Jedyną jasną postacią w całej sztuce jest Katarzyna Habscher, była praczka, późniejsza księżna - niesprzedajna, naturalna, prawdziwa i pyskata tak samo w salonach, jak kiedyś przy balii. Akt w pralni jest najlepszą częścią gdyńskiego przedstawienia. Cały utaneczniony, kolorowy, pełen młodzieńczej brawury. Pod względem aktorskim jest w tym akcie wiele epizodów świetnie zrobionych. Młody zespół kipi energią, wykazuje w tym akcie zręczność, adepci studia ruszają się świetnie, wręcz akrobatycznie, dziewczęta moją dużo uroku.
Na ich tle Urszula Polanowska stwarza przekonującą postać Katarzyny - godnej, ale i zalotnej szefowej pralni. Jest naturalna, rubaszna, miejsko-plebejska. Taka zostaje do końca - w salonach i nawet twarzą w twarz z cesarzem. W sztuce Sardou owa szczerość bez ogródek wychodzi jej na dobre - w życiu różnie to bywa...
Już w I akcie ciekawie zarysowuje się postać dwulicowego Fouche. Kuba Zaklukiewicz nadał mu cechy sprytnego karierowicza bez żadnych przekonań, obserwującego bieg wydarzeń, by do tego dostosować swe poglądy polityczne. Sukcesem Jerzego Gruzy jest zapewnienia sobie współpracy tak wybitnego aktora. W II akcie Kuba Zaklukiewicz jest zupełnie inny, coraz bardziej bez skrupułów, coraz bardziej stanowczy, nawet groźny.
Pierwszy akt kończy się sceną zwycięstwa, w której reżyser sięga po środki rewiowe, co dynamizuje tę scenę, dodaje jej żywiołowej siły.
W II i III akcie już nie ma tego tempa. Widz odczuwa chwilami dłużyzny. Scena balu operuje groteską, widzimy środowisko rzekomej arystokracji jakby w krzywym zwierciadle śmiesznostek, zawiści, intryg. Banda nikczemników szpiegująca siebie nawzajem udaje elitę. Demaskują się wszyscy. Jest sporo wymownych, ale i zabawnych epizodów. Widzimy przez oka mgnienie gorliwą "czujność" Leszka Kowalskiego w roli agenta, śmiejemy się z dwu złośnic, sióstr cesarza, Elizy, którą gra Maria Trzcińska i Karoliny - Lucyna Drywa. Zabawny, bardzo "w stylu" był Krzysztof Arsenowicz, jako Eternel, mistrz tańca.
Jest w przedstawieniu jeszcze jedna rola grana świetnie - Napoleon w interpretacji Józefa Korzeniowskiego. Korzeniowski jest postaciowo dobry - pomiędzy majestatem a groteską. Jego poczucie humoru zaowocowało stworzeniem prawdziwie komediowej postaci.
Prześmieszny, ale i błyskotliwy epizod pani von Buelow zawdzięczamy Wandzie Dembek. W pozostałych rolach wystąpili: Krzysztof Stasierowski (Lefebvre), Krzysztof Kolba (Neipperg), Zdzisława Specht (Cesarzowa), Jan Wodzyński (Rovigo) i inni. Lista osób jest tak długa, że nie sposób wymienić wszystkich, choć wszyscy przyczynili się do sukcesu przedstawienia.
Z nerwem poprowadzona przez Wiesława Suchoplesa muzyka Stefana Kisielewskiego upiększa sztukę, dodaje jej wyrazu. Czasem jest w tej muzyce cienki dowcip.
Żywa reakcja widowni pozwala wróżyć spektaklowi powodzenie. "Madame Sans Gene" to dwie godziny pogodnej rozrywki.
Jak zwykle w Teatrze Muzycznym przygotowano na premierę ładnie wydany i dobrze zredagowany program.