Pro i kontra
Rodzinne więzy
Dobrze się dzieje w Teatrze Polskim. Tak można by strawestować znane powiedzenie rodem z "Hamleta". Po raz kolejny oglądamy spektakl wartki i dobry. Za kanwę posłużył tekst znanego pisarza, Janusza Głowackiego, który na premierę "Czwartej siostry" przybył zza oceanu.
Akcja została umieszczona w Rosji po rozpadzie imperium, gdzie szaleje inflacja i rodzą się nowe struktury świata przestępczego. Mieszkania, które oglądamy na scenie, niewiele mają wspólnego z nowobogackim mieszczaństwem. Bezładnie porozwieszane fotografie, dokumentujące przeszłość, kredens kuchenny, pamiętający lata 50. - to wszystko składa się na obraz rosyjskiej rodziny, w której trzy siostry rozpaczliwie walczą o miłość. Są przy tym śmieszne, wzruszające i tragiczne. Z ogromną ekspresją w rolę Tanieczki wcieliła się Małgorzata Trofimiuk, która zaprezentowała naiwność, swoisty materializm, rodem z "Pretty woman" i wiarę w zwycięstwo miłości swojej bohaterki. Nie sposób również pominąć rewelacyjnej roli Koli (Wojciech Świeboda) sieroty - służącego, przygarniętego przez ojca sióstr, generała Związku Radzieckiego. Ponieważ nie ma prawa głosu, jego wyraziste gesty więcej znaczą niż cała gama środków słownych. To właśnie trzy siostry są kreatorkami czwartej - Soni alias Koli. Chcą sprawdzić jak jest w Nowym Jorku, może na Brooklynie, gdzie mieszka ich wujek, brat generała. Wpadają na szatański pomysł wysłania tam Koli. One, pogrążone w beznadziei, czekają na pierwsze wieści zza oceanu.
Fantastycznie wypadli odtwórcy ról epizodycznych, zwłaszcza Babuszka (Magdalena Kusińska), sceniczna matka gangstera Kostii (w tej roli świetny Paweł L.Gilewski) i generał (Maciej Ferlak), pijący na umór, raptus, doskonale czujący tęsknicę słowiańskiej duszy za dawnymi czasami. Wszystko to jest okraszone mieszanką muzyki filmowej rodem z "Pulp fiction" i "Pretty woman". Oszczędna scenografia Tomasza Polasika, połączona z ekspresyjnością większości aktorów, dobre tempo sprawiają że spektakl ogląda się tak, jak czyta się dobrą książkę - z zapartym tchem. Jest to duża zasługa laureatki festiwalu teatralnego z Tallina, bydgoszczanki Iwony Kempy.
Janusz Głowacki jest zdania, że "Czwarta siostra" jest jednym z ciekawszych utworów przez niego napisanych z racji uniwersalności prawd tam przekazanych. Jeśli ktoś chce obejrzeć rozterki dwóch pokoleń, uważających się za stracone, gdzie młodzi usiłują wydrzeć pazurami z życia wszystko, co wydaje się dla nich najlepsze, to koniecznie powinien obejrzeć "Czwartą siostrę". Na pewno nie wyjdzie po spektaklu rozczarowany.
(Anna Thiesler)
Przerost ambicji
Faktycznie - dyrektor bydgoskiego teatru Adam Orzechowski artystycznie postawił placówkę na nogi. Jak się okazało, nowy szef teatru jest równie świetnym artystą co menedżerem. Wszystkie dotychczasowe premiery wywoływały żywy entuzjazm (warto przypomnieć choćby owację na stojąco zgotowaną artystom przez dzieci po "Niesamowitych opowieściach Braci Grimm"). Wszystkie, oprócz ostatniej. Oprócz "Czwartej siostry" Janusza Głowackiego.
Dzień przed bydgoską premierą autor sztuki spotkał się z bydgoszczanami w Kawiarni Artystycznej "Węgliszek". Opowiadał zebranym o trudnym dla Europejczyków świecie teatralnym Nowego Jorku. O stopniowym zdobywaniu uznania - przede wszystkim w oczach wpływowych krytyków zza oceanu. Mówił też o nadziei, którą wiąże właśnie z "Czwartą siostrą", dla której jest już ponoć znaleziony klasowy reżyser i wielka gwiazda - podstawowe wyznaczniki wartościowej sztuki w Stanach Zjednoczonych. Niestety, mimo olbrzymiego szacunku dla Janusza Głowackiego, nie wróżę mu powodzenia...
Bydgoska premiera udowodniła prawdę starą jak... teatr: nawet mistrzowskie wykonanie nie uratuje kiepskiego tekstu. W sumie, to naprawdę współczuję Iwonie Kempie, reżyserowi "Czwartej siostry". Zrobiła wszystko, co tylko się dało, by sztuka nie poniosła całkowitej porażki. Dzielnie sekundował jej Tomasz Polasik, autor świetnej scenografii.
Osobną kwestią są aktorzy - olbrzymie brawa dla całego zespołu! Do dzisiaj jestem pod ogromnym wrażeniem gry Małgorzaty Trofimiuk. Takiego wulkanu energii na bydgoskich deskach jeszcze nie widziałem. Rewelacyjnie wypadł również Maciej Ferlak w roli wciąż pijanego emerytowanego generała radzieckiej armii.
I na tych zachwytach można by poprzestać, gdyby nie to... że sztuka jest zwyczajnie nudna. Tanie chwyty stosowane przez autora nie są w stanie przykuć uwagi widza. - "Czwarta siostra" ma śmieszyć, ale i przerażać - mówił w "Węgliszku" J. Głowacki. Śmieszy momentami, rzadkimi, ale nie przeraża w ogóle. Według słów autora, sztuka miała być uniwersalnym pokazaniem upadku świata, jego błądzenia na krętych drogach początku XXI wieku. Ja tego nie zauważyłem. Niestety.
(Paweł Skutecki)