Artykuły

"Zbrodnia i kara" Dostojewskiego w adaptacji Zygmunta Hübnera...

Historycy literatury potrafią podzielić włos na cztery. Tak też z dokładnością do rubla i kopiejki wyszperali za ile przyjechał Dostojewski do Wiesbadenu, ile tam przegrał w kasynie gry, ile i od kogo pożyczył by zapłacić za hotel, by móc jeść codziennie obiad i żądać by mu czyszczono buty. Wszystko to dla tego, aby pokazać klimat, w jakim powstało jedno z największych arcydzieł literatury świata - "Zbrodnia i kara".

CZY to ważne, że koncepcja "Zbrodni i kary" zrodziła się w Wiesbadenie, może istotnie w chwili gdy Dostojewski błądził po alejach parku kasynowego, zgrany do grosza, bez zastawionego zegarka i z rozpaczą w duszy? Powieść, w całej swej złożoności psychologicznej, nie stałaby się arcydziełem na miarę ogólnoludzką, gdyby nie tło, atmosfera i środowisko, już nie tylko rosyjskie, ale i specyficznie petersburskie.

Adaptacje filmowe dzieł literackich, a jeszcze w większej mierze sceniczne, są bodaj zawsze w jakiejś przynajmniej mierze - kalekie. Właśnie dlatego, że nie mogą tak doskonale, jak przy pomocy narracji, narysować tła, atmosfery i środowiska.

ADAPTACJA Zygmunta Hübnera - mimo wszystkie swe zalety, o których niżej - też ma niedostatki. I to przede wszystkim dlatego, że za cel postawiła sobie pokazanie jako sprawy głównej - zbrodni Raskolnikowa, z wszystkimi jej motywami. Skutkiem tak pojętego zadania musiano pominąć wiele rzeczy koniecznych dla tła i dla rysunku postaci. W konsekwencji nie dość wyraźnie podmalowano właśnie ów petersburski pejzaż, w którym dramat się rozgrywa, i choć przez cały czas czujemy okrutną atmosferę udręczenia, brak nam właśnie owego chorobliwego kolorytu środowiska, choćby wobec pozbawienia widowiska scen w rodzinie Marmieładowa, czy postaci Swidrygajłowa, a zwłaszcza narracyjnych dopowiedzi autorskich. Ale na to nie ma rady. Teatr musi z bogatej fabuły wycinać tylko fragmenty dramatyczne. Cała umiejętność na tym polega, by zrobić to tak, aby nie sprymityzować adaptowanego dzieła, bo całej doskonałości powieści żadna adaptacja nie jest w stanie zawrzeć.

Hübner opracował na scenę "Zbrodnię i karę" ciekawie, dobrze ją przykrawając do celów, które sobie postawił. Poza już wysuniętymi zastrzeżeniami, których na pewno nie dało się uniknąć, tak spreparował widowisko, że nie zgubił geniuszu Dostojewskiego. Najstraszliwsza prawda o człowieku i całej złożoności jego postaci napawała aż widzów przerażeniem, przez swą demaskatorską wnikliwość, obnażającą specyficzną mieszaninę szlachetności i okrucieństwa, drzemiących gdzieś na dnie dusz ludzkich. A o to chyba głównie chodziło. Nie miejmy więc za złe inscenizatorowi, że nie pokazał nam Petersburga.

Tak więc Hübner stworzył prawidłową wizję artystyczną "Zbrodni i kary". "Gdybym znalazł się nagle na widowni, nie przeczytawszy afisza i nie znając powieści, już po kilku chwilach wiedziałbym, że to Dostojewski, taką atmosferę wytworzono na scenie. Wśród rusztowań schodów i zarysów pokojów, na tle bezbarwnych płócien funkcjonalnych, zasłaniających i odsłaniających fragmenty dekoracji, czuć było powietrze, którym oddychał Dostojewski. Gdy jeszcze Raskolnikow zaczął recytować swe monologi, a w chwilach zadumy, czy chorobliwych majaczeń zazgrzytały tzw. "efekty akustyczne", choć raniące ucho, ale świetnie dokomponowane do atmosfery - wątpliwości, że to Dostojewski, nikt mieć nie mógł.

W przedstawieniu gdańskim głównym walorem widowiska jest inscenizacja. Tak to nawet wygląda, że i cała adaptacja została przykrojona dla potrzeb inscenizacyjnych. Istotnie bardzo nowych, twórczych, a przez ujęcie scenograficzne jeszcze mocniej podkreślonych. Mimo to inscenizator i reżyser, a i autor adaptacji w jednej osobie (Zygmunt Hübner) nie unicestwił w przedstawieniu, jak to się często zdarza, aktorów.

Edmund Fetting w roli Raskolnikowa udowodnił, że jest artystą dużej klasy. Stworzył poctać na poważnym poziomie artystycznym. Talent, inteligencja, no i na pewno olbrzymia praca przyniosły w sumie prawdziwy sukces, taki, który się odnosi raz na wiele lat. Szczerze winszujemy Fettingowi tak pokazanego nam Raskolnikowa. O drobnych potknięciach w ujęciu psychologicznym postaci nie warto mówić.

Postać sędziego śledczego Porfirego to niesłychanie skomplikowane zagadnienie, szczególnie dobrze znane w carskiej Rosji. Tam przeciwstawienia i znaki równości między szpicjami i przestępcami, prowokatorami i rewolucjonistami tak się jakoś mieszały, że nieraz trudno je było rozszyfrować. Tadeusz Gwiazdowski zabarwił swego Porfirego dużą dozą dobroduszności, często używanej przez najbardziej krwiożerczych "sledowatieli". Nie zagubił jednak i bardzo inteligentnej acz subtelnej perfidii. Z chwilą gdy się ukazał na scenie - jak by ją jednak ukameralnił. Czy słuszne?

Poza tymi dwoma wielkimi rolami przewija się przez scenę jeszcze 29 postaci epizodycznych. Wiele było tylko tłem, którego się nie dostrzega, na kilka jednak trzeba było zwrócić uwagę. Kazimierz Talarczyk, w roli Marmieładowa choć przekonywająco mówił swój dialog, jakoś nie stworzył dość wyraźnej osobowości człowieka zupełnie upadłego, zapewne dlatego, że w adaptacji wykrojono tylko jedną scenę z bardziej rozbudowanej całości. Zresztą do Marmieładowa, granego przez Junoszę-Stępowskiego w 1934 roku w Warszawie w przedstawieniu schillerowskim, ówcześni recenzenci też mieli pretensję. Podobał mi się porucznik Proch, zagrany przez Pawła Baldyego, po raz pierwszy umieszczonego w spisie aktorów grających w naszym teatrze. I może jeszcze Razumichin Zbigniewa Bogdańskiego. Natomiast zupełnie rozczarowała mnie Sonia Teresy Kaczyńskiej, a wręcz słaby był student Zygmunta Tadeusiaka.

O scenografii Alego Bunscha pisałem już wyżej. Czy trzeba jeszcze raz stwierdzić, że w sposób zdecydowany wpłynęła na sukces przedstawienia?

NIE mogę się powstrzymać od pewnej rekapitulacji, którą zresztą podsunęła mi jedna z koleżanek. Otóż, muszę tu stwierdzić, że jeszcze przed dwoma laty, odkąd jako recenzent zacząłem uważniej śledzić życie teatralne Wybrzeża, na pewno nie było stać naszego teatru na takie przedstawienie jak Hübnerowska "Zbrodnia i kara". To, że do kroniki teatralnej trójmiasta możemy teraz wpisywać coraz częściej pozycje osiągnięć - to fakt bezsprzeczny, ale też i budzący dużą dozę zadowolenia, że wyraźnie zmienia się na lepsze.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji