Iskiereczko ognia, gałązeczko ziela...
"Iskiereczko ognia, gałązeczko ziela, nikt nie będzie widział mojego wesela..." - w tradycji ludowej ta piosenka mówi o nieziszczonej w gruncie rzeczy miłości, o tęsknocie za wyimaginowanym ukochanym. "Dybuk" napisany wierszem na motywach sztuki żydowskiego pisarza Szymona An-skiego (Salomona Zajnwela Rapaporta) przez Ernesta Brylla staje się wydarzeniem sezonu, chociaż realizacja sceniczna w Starym Teatrze ma te i owe braki. Dybuk to dusza zmarłego grzesznika, która znajduje mieszkanie w ciele żyjącego. Słowo pochodzą od hebrajskiego dibbuk - połączenie, przywiązanie ("Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych" Władysława Kopalińskiego). Sztuka napisana najpierw po rosyjsku, potem przetłumaczona na jidysz, ukazuje szeroka i wąska perspektywę życia Żydów białoruskich, litewskich, ukraińskich, polskich. Dziwne były koleje losu autora urodzonego na Białorusi, członka Narodnej Woli, emigranta politycznego w Niemczech i Francji, esera w roku 1905, zakochanego w folklorze żydowskimi twórcy. Tekst rosyjski "Dybuka" - ocalał i został w Rosji. Tam go Chaim Bialik przełożył znowu na hebrajski. I ten przekład... przełożył znowu na Jidysz sam An-ski, który mieszkał już w Polsce, w Warszawie założył Żydowskie Towarzystwo Etnograficzne.
Sztuka sceniczna "Dybuk" mówi o śmiertelnej miłości Chanana do Lei, córki Sendera z Brynicy, bogacza, silnego człowieka handlu i grosza. To on właśnie szuka odpowiedniego narzeczonego dla swojej córki. Znajduje go w Menaszem. Kiedy usłyszał to Chanan - pada trupem. Ten zmarły, zakochany. Jedyny i wymarzony wstępuje jako dybuk w ciało Lei. Wszystko to wywołuje komplikacje ukazując ludzką tragedię, wiarę i niewiarę, zabobon, lęk i trwogę, tradycje bez postępu. Andrzej Wajda, który jest w Starym Teatrze adaptatorem, inscenizatorem i reżyserem "Dybuka"' (przy współpracy reżyserskiej Hanana Snira z Tel-Awiwu) uległ egzotyce sztuki w takim wymiarze i natężeniu, jakiego oczekiwać należało. Scena musi zrekonstruować stary żydowski cmentarz, cześć pomieszczenia bóżnicy, stare zwoje z Pismem, fragment jesziwy (szkoły rabinackiej), siedzibę rabina. Aktorzy muszą być ubrani stylowo, chociaż wiadomo że szaty, chałaty, białe skarpetki, okrycia bóżnicze miały wśród Żydów zamieszkujących dawniej Polskę, Litwę, Białoruś niejako wymiar ponadczasowy. Zaprojektowała to wszystko Krystyna Zachwatowicz z prawdziwym wyczuciem stylu. Podobnie brzmi muzyka Zygmunta Koniecznego. Choreografia Janusza Józefowicza też nie uchybia owemu stylowi. Skąd to wiem? Na niedzielnej widowni premierowej było nas może 50-60 osób, które jeszcze pamiętają dawne bóżnice, miasta i miasteczka, gdzie mieszkali Żydzi. Co poniektórzy nawet wiedzieli, kiedy się gra majufes, kiedy należy rozbijać szkło. Miejscami przedstawienie właśnie szło w kierunku bardzo bogatej (pokaz haftów starożytnych, taniec mężczyzn) rekonstrukcji dawnego obyczaju, gestów religijnych. Dla mnie było tego za dużo, ale przeważająca młodsza cześć widowni chłonęła to wszystko z wielkim zainteresowaniem.
Główna sprawa to w "Dybuku" wspomniana tu miłość potem sąd Tory nad opętaną przez ducha zmarłego Lea. Głęboki instynkt teatralny Wajdy pozwolił tę sprawę właśnie uczynić głównym motywem spektaklu. Kreacją przedstawienia na pewno jest postać Lei, córki Sendera w wykonaniu Aldony Grochal i osoba Chanana w realizacji Krzysztofa Globisza. Nie ma żadnego fałszu w tych postaciach, żadnych sztuczności. Rozdzierająca miłość prześwieca cała postać Chanana. Cudowna chwila zakochania się wzajemnego młodych, w atmosferze świątynnej podniosłości uprzytamnia widzowi kondycję ludzką. Przez cały czas przedstawienia spadamy z wysokości modlitw, zabobonu strachliwego, uniesień niebiańskich - na ziemię chciwości, izolacji, podziałów. Aldonie Grochal jestem wdzięczny za to, że w rozdzierających scenach sądu była opanowana w każdym szczególe, że wielka tragedia kochającej i ukochanej umiała pokazać przy całym bogactwie środków krzyku, płaczu westchnień. Podoba mi się Sender Jerzego Grałka, Reb Azriel z Miropola to wspaniała postać panująca nad drugą częścią przedstawienia bez reszty. Jan Peszek pięknie recytował tekst Brylla, podobnie Tadeusz Huk jako Szymszon. Postać - komentarz to posłaniec Meszułach: Jerzy Trela pojawiał się na scenie wśród nagrobków cmentarnych bóżnicy w jesziwie itd. - jak wyrzut sumienia, jak komentator, który swą wiedzą sprowadza wszystko do ram zwykłego życia. Meszułach rozumie istotę tradycji żydowskiej, pęd do samoizolacji środowiska, ale zna również przeszłość, historie. To właśnie ona przywrócić powinna właściwe proporcje życiu. Również Jerzy Grałek jako Sender. Stanisław Gronkowski jako Nachman i Dariusz Drożdż (w obyczajowych dwóch scenach) stanowili osoby tyleż barwne oryginalne, co ciekawe. Wszystko to zasadza się na dobrze zrealizowanym... pomyśle właściwego podawania tekstu - na zasadzie dobrej polszczyzny mówionej. Tutaj trzeba zacytować Ernesta Brylla z jego artykułu w programie premierowym: "Styk kultury żydowskiej i polskiej odbity w naszej literaturze pozostawił wrażenie, że Żyd musi mówić dziwną, śmieszną polszczyzną. Nie chodzi już tu o osławiony szmonces, ale o wielkie dzieła, jak dramaty Słowackiego czy Wyspiańskiego. To zresztą zrozumiałe, bo dla ludzi języka jidysz polszczyzna była drugim językiem. Ale w "Dybuku" Żydzi mówią do siebie i jeśli sztuka ta ma otworzyć przed widzem polskim to, co w niej najważniejsze - czyli całą warstwę filozofii i mistyki - trzeba, aby było tak, jak zamierzone zostało w oryginale. A więc język, którym dyskutuje się najgłębsze partie Pisma. Język bogaty, wspaniały. Stąd mój wariacki pomysł. Tłumaczyć sztukę napisaną przepiękną, bliską poezji, ale prozą - tak, tłumaczyć ją wierszem. Nawiązującym, o ile tylko potrafię, do tradycji staropolskiej i romantycznej". Otóż Bryllowi się to udało. Jego polszczyzna jest piękna i wcale w "Dybuku" nie zaskakuje. Mieści się to wszystko w systemie sylabotonicznym polskiego wiersza. Wszyscy nie wymienieni z nazwiska aktorzy pozwalali sobie jednak na podrabianie żydłaczenia, co jest po prostu nieznośne, mija się z celem, jaki założył Ernest Bryll i jaki - mimo wszystko - osiągnął Andrzej Wajda. Mam więc propozycję, aby ta grupa artystów mówiła językiem przekładu: wzniosłym, tchnącym uczuciami, wiara, miłością i filozofia. Odrębność obyczajowa pokazali wymienieni przeze mnie artyści w geście, stroju, odpowiednim "ograniu" przedmiotów, sprzętów, wnętrz. Trzeba się tego trzymać, bo "Dybuk" jest przedstawieniem oryginalnym, zasługującym na szczery aplauz.