Artykuły

Bliskie czy dalekie?

W jednym ze swych reportaży opisuje Lucjan Wolanowski rozmowę pomiędzy japońską sekretarką polskiej ambasady w To­kio, a japońską urzędniczką KLM-u. Sens rozmowy dałby się zamknąć w dwóch zdaniach: "poproszę o bi­let do Osaki na jutro - proszę bardzo". Rozmowa (tylko o tej sprawie, bez dygresji!) trwała około 40 minut. Wydaje mi się, że w anegdocie Wolanowskiego tkwi klucz do zrozumienia faktu, dlacze­go ostatnia premiera Teatru Współ­czesnego przyniosła sukces jedynie połowiczny. Twórcy tego spektaklu zapewniają mnie - widza - że utwór ten nie jest wcale taki egzo­tyczny jak mógłbym przypuszczać, czytając na afiszu nazwisko auto­ra: Yukio Mishima. W podtekście tych zapewnień dźwięczy echo szla­chetnego hasła o sztuce, która zbli­ża narody. Więc patrzę i staram się zbliżyć. Rozwija się oto przede mną misterna pajęczyna nastrojów, któ­re mają pouczyć mnie o filozofii pod tytułem "pożytek z beznamięt­nego czekania". Bowiem "drzewo to kotlinie na zimy czas ujrzysz gotowe - bezlistne, lecz człowiek nigdy nie wie, co jutro z nim się stanie" (Saigyo). Charakter jej filozotii określa charakter dramatu. Nie roz­grywa się on pomiędzy człowiekiem a otaczającym go światem, "polega na walce indywiduum ze sobą sa­mym, tj. z kategoriami psychiczny­mi, które w stosunku do najgłębiej ukrytych źródeł indywidualnych, stanowiących rdzeń jaźni w obrę­bie samego indywiduum, tak się mają do niego, jak zewnętrzność do wewnętrzności. Dramat staje się dramatem uczuć i przeczuć".

Ten cytat to już ani Mishima, ani Saigyo - wielki poeta japoński z XIII wieku, współautor "Shinko-kinwahashu". To Przybyszewski: fragment odczytu "O dramacie i scenie", wygłoszonego w 1903 roku. Myślę, że wielosłowie Przybyszewskiego (a wygłaszając odczyt miał on zapewne w pamięci triumfalne tournee po Europie japońskiej tru­py Sady Yacco) jest mi dziś równie obce, co aforystyka Mishimy. I my­ślę, że w czasach autora "Śniegu" również głoszono hasło o sztuce co zbliża narody. Tylko zbliżenie owo celebrowano wówczas przy pełnym respektowaniu prawa do odrębnoś­ci: Sada Yacco była wielka, bo była inna. Oczywiście, dziś świat się skurczył. Z ogromnej niecki, którą dźwigał na grzbiecie żółw Ptolemeusza sprowadzony został do wymia­rów biletu lotniczego na TU-112. I oczywiste są tego zmniejszenia świata konsekwencje. Dla Przybyszewskiego powstanie "bokserów" miało wagę egzotycznej awanturki. Dziś bomby w Binh Dinh odzywają się dygotem szyb w naszych do­mach. Dlatego prawdopodobnie w sztuce obcych szukamy przede wszystkim rzeczy, które łączą. Szu­kamy wspólnoty doznań, wzruszeń, cierpień. Nie wszystko da się prze­cież udowodnić przy pomocy wszyst­kiego. "Tron we krwi" wstrząsa mną, gdyż go rozumiem. I, dla tych samych przyczyn, obojętna mi jest stara kobieta z pastelowego pejza­żu Mishimy: w jej tragedii nie znaj­duję punktów zbieżnych z moją tragedią. Oczywiście, oboje wiemy, że wieczna jest miłość, wieczne jest trwanie i że współzależność tych dwóch wieczności była rozmaita. Ale poza tą ułudną wspólnotą tru­izmów wiem również, że inaczej kocham i inaczej trwam, niż ta "Piękna". A ci, co namawiają mnie do zainteresowania się jej tragedią, budzą jedynie myśl, iż sztuka zbli­ża narody, ale tylko do granic, któ­re przypominają im jak są różne. Myśl jest przewrotna - wiem. I tym silniej poczyna mnie draż­nić w tym spektaklu wszystko, co rzekomo uniwersalne. Drażnią ni­jakie dekoracje Pałki, drażnią nie­które sytuacje (dialogi w Domu Mody), drażnią zunifikowane ko­stiumy. Sam Mishima stwierdził po­noć, że wszystkie realia swych sztuk uważa za wymienne, że park tokijski w "Jesteś piękna" można bez trudu zamienić np. na Cenlral-Park w Nowym Jorku. Autorowi skłon­ność do frazesów wybaczyć można, trudniej wybaczyć teatrowi łatwo­wierność. Zapewne, równoważą czę­ściowo słabości inscenizacji liczne świetne sceny aktorskie: wzrusza­jący monolog obłąkanej Hanako (Marta Lipińska), wielka, beztekstowa sekwencja Eichlerówny w ostatniej jednoaktówce, kilka dialogów Łomnickiego. Wychodząc przecież z teatru, nie sposób opędzić się od myśli: to trwa o wiele dłużej niż nawet wspomniana wyżej telefoni­czna rozmowa "japońska" u Wolanowskiego!

A może Mishima jest po prostu banalnym dramaturgiem? Czytając zamieszczony w teatralnym progra­mie esej Puzyny, odnoszę wrażenie, że mimo zgrabne komplementy - autor eseju podzieliłby ten pogląd. W ten sposób wszystkie wątpliwoś­ci, co do sensu haseł o jednoczącej funkcji sztuki, zostałyby rozwikła­ne. I zamiast zastanawiać się nad sentencjami Mishimy, można by za­myślić się nad tekstem, który tysiąc pięćdziesiąt lat temu ułożył Ki-no Tomonri:

"Chciałbym, by pianą na

fali krótkotrwałą stało się

życie, co choć się długo

wlecze, tak zda się beznadziejne".

To też brzmi obco, ale jest się przynajmniej z czym spierać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji