W stanie Georgia
Adaptacje sceniczne znanych powieści zawsze niepokoją. Czytelników, obdarzonych własną wizją bohaterów i teatralnych widzów, dla których fabuła nigdy nie jest dostatecznie jasna. Arcydziełem była przed laty adaptacja "Qvo vadis", zredukowana do dialogu:
- Qvo vadis, Domine?
- Za tobą, panie...
Fakt pozostaje faktem. Efekt końcowy zadowala jedynie osobę zainteresowaną. P. Zofia Jaburkowa zabrała się do Caldwella. Uprawa poletka jego prozy zamieniła się w orkę na ugorze. Pierwszy akt trzyma się jako tako. Drugi jest szeregiem epizodów, urywanych w najciekawszych miejscach, niby powieść w odcinkach.
Mimo to - warto zobaczyć "Jenny". Bądź co bądź - próbę teatru politycznego, rzadkość na stołecznych scenach. "Jenny" pokazuje praktyczne funkcjonowanie amerykańskiej demokracji. Mówi bohaterka utworu:
"Ileś tam lat temu były wybory i w mieście zaczęła rządzić nowa klika polityków. Zanim zdążyłam się z nimi zaprzyjaźnić, zamknęli mój dom i wpakowali mnie do więzienia. Dopiero jak zapłaciłam dwieście dolarów wypuścili mnie i pozwolili mi otworzyć dom"...
Sztuka objaśnia źródła konformizmu amerykańskiego społeczeństwa. Miasteczko Sallisaw staje się małym Dallas. Władzę sprawują w nim gangsterzy, dysponujący środkami, by zmuszać do milczenia i łamać ludzkie charaktery.
Na tle powszechnego otępienia tym jaśniej rysuje się sylwetka Jenny.
Gra Ireny Eichlerówny pozwala zapomnieć o wadach adaptacji. Przenosi nas w świat prawdziwych uczuć i wielkiej sztuki.
Dobrym partnerem Eichlerówny był Andrzej Szczepkowski. Rola sędziego Milo, zbuntowanego przeciwko złu zabrzmiała w jego interpretacji niezwykle sugestywnie.
P. Skaruch okazał się lepszym reżyserem widowiska niż kaznodzieją (Clough).
P. Cybulski zbudował scenografię i widzów. P. Klimkiewicz (Betty) płakała łzami jak fałszywe dwudziestodolarówki.