Artykuły

Świetna rola Eichlerówny

"Jenny" - sztuka, którą wysta­wia obecnie warszawski Teatr Dra­matyczny - jest adaptacją sce­niczną powieści Erskine'a Caldwella, jednego z najwybitniejszych prozaików amerykańskich. Autor ten, którego twórczość znana jest czytelnikom polskim z licznych przekładów, odznacza się nie tylko umiejętnością tworzenia niezwykle żywych i bogatych charakterów ludzkich, świetnym zmysłem rea­listycznym, błyskotliwym i sardo­nicznym humorem - ale także głębokim poczuciem sprawiedliwoś­ci, instynktem społecznym i odwa­gą myśli. W "Jenny", podobnie, jak w innych swych dziełach, Caldwell bezlitośnie demaskuje obłu­dę, fanatyzm, przesądy rasowe, okrucieństwo i cynizm niektórych "notabli" w niewielkim prowin­cjonalnym mieście amerykańskim; ci miejscowi potentaci tworzą ist­ną bandę gangsterów, terroryzują­cych resztę obywateli - bądź to upośledzonych pod względem ma­terialnym, bądź też mających nie­szczęście przynależenia do rasy "kolorowych". Ale ten wierny wi­zerunek życia, ukazany z wielką wyrazistością i siłą sugestywną w narracji powieściowej, traci swą zwartość w przeróbce scenicznej. Trudno powiedzieć, czy zawiniła tu nieudolność adaptatorów, czy też proza Caldwella nie nadaje się po prostu na scenę; w każdym razie wszystkie wydarzenia, które w oryginale powieściowym mają swą konsekwencję i prawdę - wtło­czone w ramy tzw. sztuki tea­tralnej, nabierają charakteru melodramatycznego, wydają się jakimś sztucznym i pozbawionym spoistości zlepkiem epizodów; chwilami pozostawiają nawet wrażenie głę­bokiego niesmaku. Np. w drugiej części sztuki jesteśmy świadkami tragicznego i wstrząsającego wy­darzenia: młoda Mulatka ginie w pożarze, wznieconym z całą premedytacją przez miejscowych rasistów. Ale ten potworny akt gwał­tu przechodzi niemal bez wrażenia, ponieważ natychmiast po nim na­stępuje radosny "happy end", jak­by żywcem wzięty z najbardziej stereotypowych filmów hollywoodzkich (i to przedwojennych - tego rodzaju arcydzieł ekranu już się u nas teraz nie wyświetla): główna bohaterka sztuki dobija wreszcie do wymarzonej przystani małżeń­skiej u boku swego wieloletniego adoratora...

A jednak, mimo tych zasadni­czych braków, spektakl wart jest zobaczenia - dzięki jednej wiel­kiej kreacji aktorskiej: mianowicie Ireny Eichlerówny, występującej tu gościnnie w roli owej, uwidocz­nionej w tytule, Jenny. Z tego punktu widzenia przedstawienie w Teatrze Dramatycznym może być potraktowane jako znakomity przykład znaczenia, które widowis­ku teatralnemu przydaje wielka indywidualność aktorska.

Owa Jenny, to postać bardzo swoista: dawniej kobieta lekkich obyczajów, dziś już podstarzała i pragnąca zażywać poważania współobywateli, jako "normalna" rentierka. Ale to jej się nie udaje, i to nie ze względu na tzw. mo­ralność, ale dlatego, że jest zbyt prostoduszna, zbyt naiwna w swej prostej dobroci i głębokim poczu­ciu sprawiedliwości, Jenny nie wy­bija się inteligencją, jest zupełnie prymitywna, ale odznacza się nie­zwykle wyczulonym zmysłem etycznym i pod względem charak­teru góruje nieskończenie nad swoim bardziej wyrafinowanym otoczeniem. Jest przy tym odważna i bezkompromisowa - nie w myśl jakiegoś określonego programu ideologicznego, lecz pod naciskiem swego sumienia i gorącego serca.

Eichlerówna stwarza w tej roli postać niezapomnianą, pełną praw­dy, ciepła, nieświadomego heroiz­mu, a przy tym tryskającą humo­rem. Patrząc na nią, słuchając jej świetnych, wypowiadanych z nie­zwykłą prostotą replik i "mak­sym", doznaje się tyle radości, że zapomina się o wszelkich wadach adaptacji. I tylko chwilami odczu­wa się żal - czemu tę wspaniałą artystkę oglądamy tak rzadko na scenie w rolach naprawdę odpo­wiadających jej niepospolitemu ta­lentowi?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji