Artykuły

Gliwice: okno na świat Tadeusza Różewicza

Film "Gliwickie lata Tadeusza Różewicza" będzie miał premierę w październiku, oczywiście w Gliwicach. Większość kosztów jego produkcji pokryły władze miasta. Główny bohater filmu - Tadeusz Różewicz stanie przed kamerami na początku przyszłego roku. O swoich spotkaniach z poetą lub jego twórczością opowiedzą w nim jeszcze m.in. Andrzej Wajda, Krzysztof Penderecki, Kazimierz Kutz, Wojciech Pszoniak, Jerzy Trela, Jan Peszek czy Zbigniew Zamachowski. Film pokaże jesienią TVP Kultura - pisze łukasz Kalębasiak w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Żeby nakręcić film o gliwickich latach poety Tadeusza Różewicza trzeba było moknąć w weneckim deszczu, opłacić się włoskiej mafii w Pradze i szukać dwóch miast w Berlinie

Na miłość Boską, co Pan tam robi w tych Gliwicach? - Julian Tuwim nie mógł zrozumieć dlaczego taki obiecujący poeta jak Tadeusz Różewicz wyjechał z Krakowa i w 1949 roku zamieszkał w nikomu nieznanym mieście. - Gliwice były dla niego azylem, bo uciekł z Krakowa w czasach szalejącego stalinizmu. Chciał schronić się tu przed światem - tłumaczy Krzysztof Korwin Piotrowski, szef artystyczny Gliwickiego Teatru Muzycznego, ale też reżyser dokumentalista. Wraz z Marią Dębicz - znawczynią twórczości poety kręci właśnie film "Gliwickie lata Tadeusza Różewicza".

Ślady wybitnego poety zawiodły filmowców jednak daleko za rogatki miasta. Jasne - Różewicz nad Kłodnicą spędził 20 lat. Napisał tam swoje najważniejsze dramaty, choćby "Kartotekę", "Grupę Laokoona", "Naszą małą stabilizację" czy "Stara kobieta wysiaduje", i niezliczone wiersze. Pisał awangardowo, więc zaprzyjaźnił się z młodymi, awangardowymi studentami Politechniki Śląskiej. Wojciech Pszoniak, Jan Klemens czy Andrzej Barański nieraz jako pierwsi wystawiali w swoim teatrze STEP dramaty Różewicza.

Ale z Gliwic wyjechał też po raz pierwszy za granicę - najpierw na wschód, do Budapesztu, potem na zachód do Paryża. Z Gliwic wysyłał swoje wiersze i dramaty do tłumaczenia na język czeski, węgierski, włoski czy niemiecki. Z Gliwic jeździł na stypendia do Budapesztu czy Paryża, w odwiedziny do tłumaczy w Pradze czy Florencji, na premiery dramatów w Niemczech.

Ekipa filmowa nie miała więc wyjścia - załadowała kamerę do samochodu i ruszyła w objazd po Europie.

Pierwszy przystanek - Budapeszt. Różewicz ledwo co ożenił się w 1949 roku, a już zostawił swoją żonę w Gliwicach i wyjechał na roczne stypendium. Marzył wprawdzie o Paryżu, ale jeśli był rozczarowany zmianą kierunku, po przyjeździe rozczarowanie musiało ustąpić fascynacji. W Budapeszcie spotkał wspaniałych ludzi - przede wszystkim tłumacza swojej poezji na węgierski Michaela Babę. Jego małą wówczas córkę Krisztinę woził wtedy w wózku. Teraz Krisztina Baba, kanclerz Uniwersytetu Filmowo-Teatralnego, pokazała filmowcom ulubione miejsca Różewicza - dworzec Keleti, na który zawsze przyjeżdżał czy kawiarnię w hotelu Gellert, w której pił kawę z innymi literatami i tłumaczami. No i oczywiście łaźnie z gorącą, termalną wodą, w których pasjami przesiadywał.

Z Budapesztu niedaleko do Pragi. Tam czekała już Vlasta Dvorackova - od 50 lat tłumaczka Różewicza na czeski i jego przyjaciółka. W 1957 roku odwiedziła go w Gliwicach. Różewicz był załamany - niedawno zmarła jego matka. Dvorackova zaprosiła go więc na Boże Narodzenie do Pragi. To były pierwsze święta poety poza domem (wtedy napisał "Wigilię w obcym mieście"), który zbyt boleśnie przypominał mu o stracie.

Ekipa filmowa rozmowę z 84-letnią panią Dvorackovą nagrała w pobliskiej kawiarni, której właściciele zgodzili się udostępnić salę za darmo. Przy wyjściu czekał jednak na nich rachunek na 160 euro za "wynajem sali na dwie godziny". Zgrzytając zębami filmowcy go zapłacili.

I dobrze, bo jak się później dowiedzieli, miejsce cieszyło się złą sławą lokalu włoskiej mafii, a następnym etapem ich podróży były właśnie Włochy. Różewicz był tam po raz pierwszy 48 lat wcześniej. Swoje wrażenia zapisał w poemacie "Et in Arcadia ego". Pisał w nim o deszczu w Wenecji i proszę bardzo - filmowcy też pracowali przy lejącej się strugami z nieba wodzie.

Nie wszystko było jednak tak jak wtedy. We Florencji nie mogli odtworzyć spotkania poety z Carlem Verdianim, wybitnym popularyzatorem polskiej poezji we Włoszech. Tłumacz już nie żyje, za to jego żona Barbara (też zresztą tłumaczka) opowiedziała im o zagadce, jaką Różewicz zadał jej przed słynnym "Dawidem" Michała Anioła. Poeta zapytał ją, czy ze stojącą przed nimi rzeźbą jest wszystko w porządku. Zaskoczona Verdiani odpowiedziała, że tak. "A jednak nie! Przecież to biblijny Dawid, a przecież nie jest obrzezany!" tryumfował Różewicz. Na temat sztuki mógł zresztą opowiadać godzinami - z wykształcenia jest przecież jej historykiem, dlatego Florencja ze swoją Galerią Uffizi była jego ukochanym miastem.

Różewicz kochał też muzea Berlina. Berlińczycy, szczególnie ci z zachodniej części, kochali za to jego dramaty, dlatego poeta miał wiele okazji odwiedzać to podzielone miasto. Przyjechał tam z Gliwic już w 1950 roku i pierwszą noc spędził w hotelu Adlon. Dziś to jeden z najlepszych adresów w mieście, wtedy poeta omal nie zamarzł w nieogrzewanym pokoju, przykryty płaszczem. Na szczęście zawsze mógł liczyć w Berlinie na ciepłe przyjęcie. W Schiller Theater, niegdyś pierwszej scenie RFN, wystawiono w 1962 roku jego pierwszy gliwicki dramat - "Kartotekę". Tak się spodobała, że rok później pokazał tam "Grupę Laokoona" a potem "Świadków". Berlińczycy po drugiej stronie muru później odkryli Różewicza, ale efekt był podobny. - "Białe małżeństwo" było na afiszu Deutsches Theater przez 10 lat. Miałam okazję poznać aktorkę, która na początku grała Paulinę, czyli młodszą siostrę głównej bohaterki, a pod koniec już Ciotkę - mówi Maria Dębicz.

"Białe małżeństwo" przetłumaczył na niemiecki urodzony w Szopienicach Henryk Bereska. Był tłumaczem Różewicza po wschodniej stronie muru. Jedno miasto, ale dwa państwa, więc i dwóch tłumaczy. Bo żeby wydawać wiersze czy pokazywać sztuki nieraz kilkaset metrów dalej, w Berlinie Zachodnim, musiał liczyć na tłumaczenia Karla Dedeciusa lub Ilke Boll.. Dlatego jak mało kto Różewicz rozumiał tragedię podzielonego miasta. I nawet jeśli wiersz "Mur" dotyczy bardziej relacji między dwojgiem ludzi, Berlińczycy odczytywali go jako poemat o sobie - "zamurowani/własnymi rękami/umieramy z pragnienia".

Film "Gliwickie lata Tadeusza Różewicza" będzie miał premierę w październiku, oczywiście w Gliwicach. Większość kosztów jego produkcji pokryły władze miasta. Główny bohater filmu - Tadeusz Różewicz stanie przed kamerami na początku przyszłego roku. O swoich spotkaniach z poetą lub jego twórczością opowiedzą w nim jeszcze m.in. Andrzej Wajda, Krzysztof Penderecki, Kazimierz Kutz, Wojciech Pszoniak, Jerzy Trela, Jan Peszek czy Zbigniew Zamachowski. Film pokaże jesienią TVP Kultura.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji