O królu szaleńcu
AUGUST Strindberg jest dla nas od początków XX wieku, kiedy to twórczość jego (głównie dzięki Przybyszewskiemu) wypłynęła na nasze sceny, przede wszystkim autorem "Panny Julii" i sadystycznego "Ojca". Tak przekazała nam tradycja tego szwedzkiego autora. Ale był to jego obraz niepełny, bo jak trafnie powiedział o nim Tomasz Mann: "Zarówno naturalista, jak neoromantyk antycypują ekspresjonizm... i jest zarazem pierwszym nadrealistą" (artykuł Manna w "Listach z Teatru Polskiego").
Sztuka, którą po raz pierwszy podjęła polska scena, "Eryk XIV" w dużym stopniu dowodzi słuszności tej opinii. Jest to dramat historyczny, osnuty na dziejach króla szwedzkiego Eryka XIV, rówieśnika naszego Zygmunta Augusta. W pewnym sensie jeszcze jedna historia tyrana, sprawującego władzę nad krajem, ale tyrana, który swym szaleństwem budzi chwilami sympatię widzów. Tyrana obdarzonego tym szatańskim chichotem (tak bardzo lubianym przez naszego Przybyszewskiego), którym upokarza swe otoczenie. Niewątpliwie, postać Eryka XIV zasługiwała na to, by go uczynić bohaterem utworu scenicznego. Niewątpliwie ten urywek z dziejów Szwecji XVI wieku jest historią interesującą, ale czy naszych widzów polskich nie ogarną pewne wątpliwości na myśl o tym, czym kierowali się ci, co tę sztukę z wielkim nakładem sił i wielką paradą talentów reżyserskich, aktorskich i scenograficznych wystawili.
Jest co prawda tam mowa o powiązaniu tego momentu historii Szwecji z historią Polski, jest sprawa poślubienia polskiej księżnicizki Katarzyny Jagiellonki, o którą ubiegają się aż dwaj bracia królewscy, jest wielokrotnie mowa o Polsce jako o potężnym sojuszniku, lub równie potężnym nieprzyjacielu Szwecji, ale wydaje mi się, że to dla wyboru sztuki przyczyna może zbyt błaha. Czy nie lepiej było z tymi samymi znakomitymi możliwościami Teatru Polskiego wystawić którąś z zapomnianych naszych tragedii historycznych? Efekt artystyczny byłby ten sam, a pożytek choćby dla uczącej się ojczystej historii młodzieży nierównie większy.
Teatr Polski zrobił bardzo wiele dla ukazania tego dramatu w całej jego wspaniałości. Przyznać trzeba, że wysiłki jago przyniosły świetne rezultaty.
Przede wszystkim scenografia Ottona Axera. Od pierwszej chwili, gdy po odsłonięciu kurtyny, w mroku sceny błyskają metalowe hełmy straży królewskiej, poprzez piękny obraz ciemnych pni drzew narysowaną jak gdyby paroma kreskami salę tronową, następują po sobie obrazy jeden piękniejszy od drugiego, a zharmonizowane z nimi kostiumy są częścią tego efektu.
Reżyseria Zygmunta Hübnera w umiejętny sposób rozplanowała długą na XIX-wieczny sposób, ujmowaną akcję dramatu (sztuka pisana jest w roku 1899). Z aktorów na czoło wybijał się oczywiście Wieńczysław Gliński w roli tytułowej. Eryk XIV to postać, którą niełatwo jest grać: jest, jak wezbrane, kapryśne wody rzeki, które co chwila grożą katastrofą po to, by za moment uciszyć się i potem znowu szaleć. Glińskiego po raz pierwszy widzieliśmy w roli o takiej rozpiętości nastrojów, w roli, która jest jednocześnie komiczną i tragiczną. Parę scen utkwi nam na długo w pamięci, jak choćby ta, gdy w dzikim szale wściekłości uderzony w samo serce doznaną od strony panów obrazą, zaprasza do przygotowanych stołów weselnych "hołotę" z miasta. Bardzo przyjemnie z umiarem i spokojem, pod którym kryje się ból zagrał rolę doradcy królewskiego Mariusz Dmochowski. Irena Laskowska jako nałożnica królewska postawiła całą swą rolę na nucie słodyczy, miłości i łagodności. Jedyna scena, w której buntuje się przeciwko dręczącemu ją królowi i ucieka, zabierając dzieci, wypadła dlatego może najbladziej. Maria Homerska w niewielkich epizodach jako młoda wdowa po królu Gustawie wyglądała prześlicznie, Zdzisława Życzkowska wiele ciepła włożyła w zatroskanie i niepokój Matki Perssona.
Pozostałe role były raczej epizodyczne z wyjątkiem może roli brata królewakiego Jana, któremu wiele wdzięku przydał Kazimierz Meres, przedstawiciela możnowładców walczących z królem (znamy to z naszej historii!). Syante Sture, którego dużą dynamiką obdarzył Władysław Hańcza, pełnego szlachetnej godności kanclerza Nilsa (wierny jego obraz dał Stanisław Jaśkiewicz). Sympatycznym żołnierzem Monsem był Kazimierz Wilamowski, charakterystycznie ujął postać Maksa Zygmunt Kęstowicz, Jerzy Pichelski nawet w roli rudego mordercy był sympatyczny.