Artykuły

Narodowy

Czego tam nie widziałem. Przed wojną "Grube ryby" z Solskim i Zelwerowiczem, "Szkołę obmowy" z Zelwerowiczem, "Bogusławskiego i jego scenę" z Węgrzynem, "Pana Jowialskiego" z Ćwiklińską, Węgrzynem i Solskim, "Skąpca" z Solskim, i tak dalej, i tak dalej - nie zliczę. Po wojnie zadebiutowałem na placu Teatralnym w sezonie 1956/1957, kiedy Narodowy przejął Erwin Axer - pisze ANDRZEJ ŁAPICKI w Teatrze.

Przeniósł tam - bo nie było co grać - "Zaproszenie do zamku" Anouilha ze Współczesnego, gdzie spektakl odniósł sukces. Grałem tam bliźniaków. Taki bulwar pierwszej klasy. Któregoś dnia w Narodowym odwiedził nas Władysław Daszewski, największy polski scenograf. W przerwie przyszedł do garderoby i powiedział: "Jak zobaczyłem te dekoracje, to pomyślałem, że dyrektorem dalej jest Chaberski". Emil Chaberski był reżyserem, nie słynął z dobrego smaku. Ale jeszcze coś, skoro o Daszewskim mowa. Opowiadał mi, że po wejściu Niemców do Lwowa w jakimś okolicznym miasteczku wybrał się do komendantury, czyli gestapo, po przepustkę do Generalnej Guberni, bo chciał się dostać do Warszawy. Komendant był nieobecny. Z pobliskiego miasteczka dochodziły serie z pistoletów maszynowych i krzyki. Odbywał się kolejny rozdział holocaustu. Wreszcie komendant, zabłocony, zakurzony, przyjechał. Wypisując przepustkę, zauważył, że Daszewski nerwowo zerka w okno, zza którego dolatywały odgłosy rzezi. Odezwał się tonem Europejczyka: " la guerre comme ą la guerre!".

W 1957 roku zagrałem Łońskiego w "Aszantce" pod wodzą Perzanowskiej. W znakomitej obsadzie - z uroczą Danusią Szaflarską, z Kurnakowiczem, Grabowskim, itd. (O Kurnakowiczu chyba napiszę osobno). Następnie do Narodowego powróciłem po ostatecznej, drugiej kłótni z Axerem. U Hanuszkiewicza zagrałem Fredrę w "Trzy po trzy" - najlepszym tekście pamiętnikarskim w polskiej literaturze. I Arnolfa w "Szkole żon", do którego przymierzałem się trzydzieści lat, odkąd zobaczyłem w tej roli Jouveta. Po tym uznałem, że swoje zagrałem i na plac Teatralny wróciłem po dwudziestu ośmiu latach.

Janek Englert raptem zaprosił mnie na kawę. I znienacka zaproponował mi rolę w "Iwanowie". Zgodziłem się, bo lubię puenty. W życiu przede wszystkim. Ktoś mnie zapytał niedawno, bardzo inteligentnie: "I jak pan przeżył ten powrót na scenę?". Odpowiedziałem: "Przyjemnie".

Tu mógłbym zanucić piosenkę z przedwojennego filmu z Żabczyńskim i Grossówną: "Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal. Ach, jak przyjemnie radosny płynie śpiew, że szumi, szumi woda i młoda szumi krew!". Jeszcze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji