Skansen
Odświętnie przebrany Indianin udał się w odwiedziny do Eskimosa. Zasatał go przed zlodowaciałym igloo. Zagadał:
- Co słychać ?
- Przestań się wygłupiać - burknął Eskimos - przecież wiesz, że obaj pracujemy w tym samym skansenie.
Ten (wymyślony i opowiadany przez przyjaciela) dowcip przypomniał mi się w związku z zabiegiem, jakiego dokonał Durrenmatt, aranżując "Taniec śmierci".
Durrenmatt przepędził demony, odebrał postaciom Strindberga ich tajemnice, kazał im wystawiać na pokaz swoje wnętrza. Zlaicyzowany dramat stał się sprawnie napisaną komedią, schludnym skansenem, gdzie nawet nędza musi być widowiskowa i malownicza. Tolerancyjny adaptator dopuścił do głosu wszystkie barwy życia. Pod warunkiem, że będą one czarne...
Jeśli coś drażni, to chyba właśnie rzemieślnicza sprawność przeróbki. Funkcjonalność konfekcji. Prawda, że, jest to krótka seria. Ma jednak fabryczny znak najwyższej jakości, odbierający Strindber-gowi jego niepowtarzalność. Autor ,,Wizyty starszej pani" posłużył się chwytem: podzielił utwór na rundy, spojrzał na małżeństwo Alicji i Edgara oczyma kibica bokserskiego meczu. Chwyt jest atrakcyjny i w pierwszej chwili szokujący. Kolejny gong budzi jednakże podejrzenia, iż jest w tym zabiegu coś nieuczciwego: Durrenmatt każe walczyć zawodnikom różnych wag, szansę ich nie są więc równe.
Efektowność pomysłu wykorzystał Wajda. Nawet tak nudne działanie sceniczne, jak przeglądanie albumu rodzinnych fotografii - dzięki wstawkom filmowym - zmienia się w próbę możliwości współczesnego teatru. Współczesnego - nie tylko z nazwy.
Poziom aktorski spektaklu (Łomnicki, Krafftówna, Łapicki) jest niezwykle wysoki. Zwłaszcza Łomnicki osiąga stratosferę technicznych możliwości aktora: podczas jego ataków duszności widzowie są szczęśliwi, że mogli swobodnie oddychać.
"Play Strindberg" jest nowym sukcesem teatru Axera. Teatru, który żyje -wbrew opiniom pośpiesznych grabarzy, nie widzących pogrzebów w kręgu swych bliższych.