Konflikt w poznańskim Teatrze Wielkim
- Nie wierzymy już dyrektorowi Pietrasowi, nie jest dla nas żadnym autorytetem. Polityka repertuarowa Pietrasa polega głównie na zatrudnianiu kolesi. Robimy szmiry, na które nikt nie chodzi, a które same przestają "chodzić" po krótkim czasie, bo nie ma chętnych, by je oglądać. Ostatnio z tego powodu dyrektor Pietras kazał paniom otwierającym drzwi siadać na widowni. Żeby krzesła nie świeciły pustkami - mówi anonimowo jeden z pracowników Teatru Wielkiego w Poznaniu, na łamach Gazety Wyborczej - Poznań.
Specjalny zespół do spraw mediacji między załogą Teatru Wielkiego w Poznaniu a jego dyrektorem Sławomirem Pietrasem powoła marszałek wielkopolski. To efekt pisma, które ponad dwustu pracowników wysłało do marszałka.
Pracownicy skarżą się na niskie zarobki i zły dobór repertuaru przez dyrektora. Jeszcze w czwartek dyrektor Pietras oddał się do dyspozycji marszałka, a wczoraj doszło do spotkania, po którym marszałek Woźniak oświadczył: - Moim zdaniem dyrektor Pietras jeszcze nie wyczerpał swojej misji. Dymisja nie została złożona, a dyskutowaliśmy na temat zarzutów załogi - mówił marszałek dziennikarzom.
W najbliższych dniach marszałek spotka się z przedstawicielami związków zawodowych, które nie podpisały się pod listem. Potem powołana zostanie komisja do spraw mediacji. - Musimy przedyskutować, na ile ważna jest dla załogi sprawa wynagrodzeń, a na ile osoba samego dyrektora Pietrasa - mówił Marek Woźniak, cytowany przez poznańskie Radio Merkury. Zespół ma zakończyć prace najpóźniej we wrześniu.
W skład zespołu mediacyjnego wejdą przedstawiciele dyrekcji, zespołu, związków zawodowych, Urzędu Marszałkowskiego i Sejmiku. Marszałek widziałby również w zespole mediacyjnym osobę niezależnego eksperta.
- Patrzę w przyszłość z optymizmem - stwierdził Sławomir Pietras, pytany przez "Gazetę" o refleksje po zapowiedzi powołania zespołu. - Rozumiem, że zarobki nie wszystkich zadowalają, choć od trzech lat daję 10-procentowe podwyżki. Ale nie zamierzam dyskutować z pracownikami o tym, że rzekomo nie wykorzystuję ich potencjału artystycznego. Przy 40 granych tytułach, przy 16 wieczorach baletowych!
"Gazeta": Przyzna pan, że pracownicy mogą stawiać zarzuty złego zarządzania, jeśli np. muzycy w filharmonii - także instytucji marszałkowskiej - zarabiają nieporównanie więcej niż pańscy?
Pietras: Nie chciałbym konfliktować grup zawodowych takimi rozważaniami. Ja załogę wielokrotnie przestrzegałem na wszelkich spotkaniach, że władza bez końca pieniędzy na podwyżki dawać nie będzie. Że w końcu zada pytanie, czy nasz zespół musi być tak duży!
Rzeczywiście - bezpośrednio po spotkaniu marszałek Woźniak mówił, że rozumie zarzuty finansowe stawiane przez pracowników teatru i dlatego możliwe, że jednym z efektów prac komisji będzie restrukturyzacja zatrudnienia. Mówiąc dosadnie: zwolnienie części załogi teatru, dzięki czemu reszta mogłaby liczyć na większe podwyżki.
Pracownicy, choć podpisali się pod pismem do marszałka, o szczegółach swych zarzutów wobec dyrekcji wolą nadal mówić anonimowo. XX twierdzi: - Nie wierzymy już dyrektorowi Pietrasowi, nie jest dla nas żadnym autorytetem. Jesteśmy już tak zdesperowani, że coś się musi wydarzyć - dodaje i przekonuje, że żądania płacowe to najmniej ważna część protestu: - Polityka repertuarowa Pietrasa polega głównie na zatrudnianiu kolesi. Weźmy taki Festiwal Hoffmannowski, poświęcony miernemu kompozytorowi z Bambergu w Niemczech. Idąc ścieżką prywatnych kontaktów Pietras dogadał się z działaczami z Bambergu i zrobił festiwal, który nikogo nie interesuje. I tak jest ciągle: robimy szmiry, na które nikt nie chodzi, a które same przestają "chodzić" po krótkim czasie, bo nie ma chętnych, by je oglądać. Ostatnio z tego powodu dyrektor Pietras kazał paniom otwierającym drzwi siadać na widowni. Żeby krzesła nie świeciły pustkami.
YY potwierdza: - Oczywiście chcielibyśmy dostawać więcej za tzw. ponadnormówki, ale przede wszystkim chcemy grać ambitne artystycznie spektakle. Chodzi o to, żeby lepiej zarządzać pieniędzmi, które opera dostaje. Nie wydawać pieniędzy np. na dyrygentów gościnnych, którzy - jak się okazuje - nie są artystycznymi "bombami".