Artykuły

Garbus

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy przy oglądaniu tej sztuki jest scenografia pani Ewy Starowieyskiej, która - jak to zawsze bywa (widzie­liśmy to w przypadku "Wiśnio­wego sadu") u Jerzego Jarockiego (reżysera "Garbusa") jest nie tylko jej pomysłem, ale w spo­sób jednoznaczny realizuje po­mysł reżysera. Wydaje się, że tutaj właśnie ta scenografia, jej znaczenie, jej sens są pomysłem reżysera na tę sztukę.

Jaka jest ta dekoracja? Wy­starczy sobie obejrzeć jakąkol­wiek pocztówkę ze Szwajcarii przedstawiającą typowy domek, będziemy mieli obraz tej de­koracji. Przed tym domkiem, na trawniku, rozgrywać się będzie akcja sztuki. Pojawią się postacie-aktorzy. Przybędzie Onek z Onką, czyli tak zwana młoda para z dużymi widokami. On prawnik z przyszłością, ona - afektowana idiotka z pretensja­mi artystycznymi. Oboje grani wyśmienicie przez panią Renatę Kretównę i pana Jerzego Święcha (który zasługuje na szcze­gólną uwagę). Następnie pojawi się demoniczna Baronowa grana przez panią Ewę Lassek tak, jakby pani Ewa Lassek (dopo­mógł jej w tym pewnie reżyser) chciała sparodiować swoją wła­sną rolę w "Wiśniowym sadzie" na taj samej scenie kreowaną.

Wkroczy za nią jej mąż Baron (Jerzy Bińczycki), z jednej stro­ny demoniczny, z drugiej - naturalistyczny do obrzydzenia (to też chyba umyślnie tak zostało wymyślone). Poza tym pojawi się student (Andrzej Huziak), też przypominający studenta z "Wiśniowego sadu", ale też jak­by w karykaturze, w odwróce­niu... Oczywiście zaistnieje także Garbus (Józef Onyszkiewicz), który jednak nie jest postacią dramatu rozgrywającego się w domku i jego okolicy, lecz jest częścią dekoracji, jest czę­ścią domku i okolicy, z którego to trudnego zadania wywiązuje się doskonale.

To, co się będzie działo pomię­dzy tymi czterema osobami plus Garbus i nieznajomy pan (Wi­ktor Sadecki) reprezentujący w sztuce świat społeczno-zewnętrzny, otaczający ten przybytek wakacyjnych rozkoszy (bo wszy­scy tu zjechali na wakacje) jest właściwie nieistotne. Jest nieja­sne, zagmatwane i choć przy od­powiednim wysiłku dałoby się wyjaśnić, to jednak wyjaśnienie nie jest potrzebne i do niczego nie prowadzi. Bo zdarzenie ma być niejasne, ma być zdawkowe, ma być nieistotne; pełne dziur zdarzeniowych i banalnych, ste­reotypowych, życiowych, melodramatycznych, pocztówkowych, landszaftowych elementów. Naj­ważniejszy jest dom, jest piękna okolica i Garbus - właściciel pensjonatu.

A teraz wyjaśnienie tej sztuki takie - jakie mnie się nasunęło - oczywiście w związku z my­mi osobistymi przeżyciami (po­nieważ sztuka dzieje się w fin de siecle'u, więc i końcówki też z tej epoki). Otóż tak się złoży­ło, że pewną część mego życia spędziłem w Genewie. Znam dość dobrze jej okolice, zwłasz­cza wybrzeża Lemanu. Na tych to najpiękniejszych, najdroż­szych, najbardziej renomowa­nych wybrzeżach stoją sobie ta­kie właśnie domy, jak ten, któ­ry wybudowano na scenie Tea­tru Kameralnego. Wszystkie otoczone są parkiem, gazonem, wszystkie mają żaluzje i wszyst­kie posiadają jedną cechę - wiecznotrwałość i pogodną, obo­jętną na ludzkie istnienie łago­dność dobrze utrzymanego gro­bowca. Tak się złożyło, iż pew­nego niedzielnego przedpołudnia miałem okazję uczestniczyć w przejażdżce wspaniałą łodzią motorową należącą do znanego genewskiego adwokata. Pan ten, w towarzystwie swojej żony Amerykanki, raczył zabawiać mnie opowieścią o mijanych przez nas rezydencjach, których białe mury i czerwone dachy z dachówki lub zielone, kryte miedzią, prześwitywały ku wo­dzie spomiędzy bukietów wiel­kich parkowych drzew. Każda z tych rezydencji - podkreślam, bo to ważne - mogłaby w sobie zawierać wspaniałe (Jak z Mazo de la Roche) rodziny, ich dra­maty i tragedie. Ale tak nie by­ło. Oto pierwsza budowla, z me­lancholijnie trzepoczącą się fla­gą była do niedawna posiadłoś­cią ambasadora jednego z państw afrykańskich - ale miesiąc te­mu państwo podzieliło się na trzy republiki i ambasador mu­siał przenieść się do slumsów Londynu (żeby go nie wykoń­czyli), została tylko flaga. Oto następna willa - jej były właś­ciciel założył przedsiębiorstwo handlu parcelami budowlanymi. Od trzech lat odsiaduje siedmio­letni wyrok. Skonfiskowano mu też trzynaście milionów franków (feralna cyfra!); dwa inne domy należą do anonimowej spółki OMECOP produkującej sprzęt domowy, czasem odbywają się tam kongresy. I tak dalej, i tak dalej... A przedtem? Kto tu mie­szkał, kto to wybudował, kto marzył, że spędzi tu swoje ży­cie, że pod tymi drzewami hasać będą na kucykach wnuki otoczo­ne troską wąsatych masztalerzy i bon w wykrochmalonych czep­kach? Też pewnie tacy sami i ci sami. Przeminęli jak i ci prze­miną i nowi po nich nastąpią. Tylko ten ogród ziemskiego Edenu - Leman, jego brzegi, te domy, te murawy i te parki po­zostaną. Razem z Garbuaami, którzy ich pilnują, inkasując czynsz.

A teraz pointa: "Wiśniowy sad" wycięto, zniszczono piękno, bo nic piękna tego nie trzymało przy życiu jak tylko sentyment "byłych ludzi". Piękno domu Garbusa, piękno nadlemańskich domów jest silniejsze od ludzi, którzy odgrywają w tych wypożyczonych dekoracjach swoje tragedie, swoją nieistotność. Czy to "Wiśniowy sad" zaprzeczony przez Mrożka czy podniesiony do potęgi - aby tym dotkliwiej u-świadomić nam naszą małość wobec naszych głupich marzeń? Ja, mieszkaniec M4 nie umiem na to odpowiedzieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji