Artykuły

Garbaci

W finalnej uwadze do swej ostatniej sztuki "Garbus", któ­rej prapremiera odbyła się przed kilku dniami na scenie kra­kowskiego Teatru Kameralnego, pi­sze Sławomir Mrożek m. in.: "Choć świergot ptaków oraz inne odgłosy natury prowokują do kiczu - całość, to znaczy dekoracja, ko­stiumy, rekwizyty i gra aktorów po­winny być jak najdalsze od doszu­kiwania się i akcentowania pastiszu, parodii i groteski". Gdy kurtyna idzie w górę odnosi się przez chwilę wrażenie, że odautorskie za­lecenie zostało zlekceważone. Obraz jaki ukazuje się na scenie, jest wła­śnie nieco kiczowaty. Przywodzi na myśl naiwne malarstwo, a może at­mosferę bajki dla grzecznych dzieci. Na tle zasnutego obłoczkami błę­kitnego nieba i skąpanej w słonecz­nym blasku bujnej zieleni ogrodu - domek jakby z lukrowanego piernika: różowe ściany, szafirowe szczelnie zamknięte okiennice, biały ganeczek, białe ogrodowe meble. Cukierkowość czy baśniowość obra­zu podkreśla rozlegający się świer­got ptaków i ćwierkanie świerszczy.

Gdy przyjrzeć się dokładniej, już w tym pogodnym sztafażu dostrzec jednak można elementy wynaturze­nia, niesamowitości. Oto różowe ściany domku pokryte są jakby resztkami zamarłych, poskręcanych badyli pnączy, do złudzenia przypo­minających nabrzmiałe ludzkie ży­ły. Landrynkowy domek pulsuje własnym życiem. Swoistym i taje­mniczym.

Z miejsca rodzą się w odczuciu widza różne reminiscencje literac­kie: "W małym domku", "W małym dworku", "Przy drzwiach zamknię­tych". Rozwój scenicznej akcji do­starcza tych reminiscencji więcej. Bę­dzie i nastrój czechowowskiego "Wiśniowego sadu", i małżeńskie piekło "Tańca śmierci" Strindberga i Zapolska, która "zdejmowała da­chy domów", by pokazać koszmar mieszczańskich mieszkań, a w nich tregadię ludzkich egzystencji. Tutaj poza mieszkaniem, przed kolorowym domkiem rozegra się ludzka trage­dia, rozegrają się smutne ludzkie sprawy.

Bo jest dziwna, wieloznaczna sztuka Mrożka przede wszystkim dramatem psychologicznym. W kon-wencji po trosze groteski, po trosze satyry - na przykładzie dwu par małżeńskich i dwu osób "postron­nych" - przeprowadza autor rodzaj psychicznej analizy. Więcej - wi­wisekcji. Wynik tych dociekań jest ponury: wszyscy ludzie okaleczeni są garbami, psychicznymi garbami. Wszyscy są w jakimś sensie nienor­malni, skłóceni z życiem, ze świa­tem, z sobą: głęboko w istocie niesz­częśliwi. Najnormalniejszym, naj­zdrowszym w swej duchowej istocie okazuje się w sztuce - garbus, człowiek ułomny. Postać tytułowa, pozornie czołowy bohater dramatu.

A może nie tylko pozornie. Bo oto Garbus, wypowiadając zaledwie kil­ka niewiele znaczących zdań, jest jednocześnie stale niemal widoczny na scenie. Swą niemą obecnością, która stanowi rodzaj milczącego kontrapunktu do wartkich, w szop­kowym nieco rytmie utrzymanych, dialogów bohaterów sztuki, swą ka­mienną twarzą, jednobrzmiącym tonem głosu, uważnym, momentami może nieco ironicznym spojrzeniem, swoim zachowaniem się wreszcie - celebrowaniem drobnych codzien­nych czynności - nadaje on ton spektaklowi, stwarza swoistą atmo­sferę całości. Atmosferę do końca zagadkową.

Zagadkowa jest cała treść Mrożkowej sztuki. Nie wiemy ostatecz­nie, kim był Nieznajomy? Dlaczego Student wysadził w powietrze ruiny starego młyna? Co zdarzyło się no­cą na Garbusowej Perci? Dlaczego zamarło życie w wiosce? Symbole? Metafory? Może. Ale nie ma to chy­ba większego znaczenia. Nie te ele­menty są w sztuce najistotniejsze. Najistotniejsze są sprawy ludzi, człowiecze wnętrza. Znakomicie wy­dobył je i ukazał w swej nowej cie­kawej inscenizacji reżyser Jerzy Jarocki.

A sylwetki stwarza Mrozek kapi­talne. Czasem jedno odezwanie się, jedno zwierzenie ukazuje całą głę­bię, czy raczej - brak głębi, kabotynizm bohaterów sztuki. Czy nie jest "Garbus" przede wszystkim sztuką o kabotynach? czy nie ma na celu zdemaskowania nijakości ludz­kich postaw, ludzkich egzystencji, których największym grzechem jest to, że chełpią się swą rzekomą waż­nością, uczciwością, okłamują swym rzekomym szczęściem?

Doskonałe sylwetki Mrożkowych bohaterów stworzyła cała ekipa ak­torska spektaklu. Od stanowiącego niejako oś całego przedstawienia Garbusa (debiut na tej scenie Józe­fa Onyszkiewicza) poprzez znakomi­tą parę Baronostwa (Ewa Lassek o pełnych subtelności ruchach i mi­mice, z wielkim wdziękiem ukazu­jąca rozhisteryzowaną kokietkę, która niedostatki małżeńskiego po­życia nadrabia oszałamiającym bo­gactwem toalet i Jerzy Bińczycki, swą diaboliczną nieco w wymowie postać Barana oddającym filozoficz­nym, dostojnym wręcz spokojem) i drugą parę (Onka - Renata Kretówna - równie przekonuiąca jako głupawa dzierlatka, jak też jako dojrzała nagle w nieszczęściu kobie­ta i Onek - Jerzy Święch - wbrew didaskaliom autora nie "niski, okrągły, zażywny, rumiany i ruchli­wy", lecz szczupły i zgrabny, a mi­mo to nader trafnie oddający śmie­szną w swym zadufaniu figurę "czło­wieka z zasadami"), aż po nie ma­jącego zbyt wielkiego pola do aktor­skiego popisu Wiktora Sadeckiego w roli Nieznajomego. Z powodze­niem zdaje też aktorski egzamin startujący na teatralnych deskach student III roku PWST, Andrzej Hudziak, który kilku doskonałymi scenami (rozmowa z Baronową, z Nieznajomym) dowiódł, że trafnie wybrał swój zawód i teatr będzie miał z niego pociechę.

Każdy z bohaterów, grając serio, potrafił zarazem przydać swej po­staci lekki odcień autoironii, deli­katną nutę parodii. W sumie ogląda się przedstawienie "Garbusa" z nie­małą satysfakcją, bawiąc się znako­micie i rozmyślając jednocześnie nad biegiem ludzkich losów.

Scenografka, Ewa Starowieyska, przeniosła sztukę w epokę fin de siecle'u. Owo cofnięcie w czasie przydaje spektaklowi zarówno po­smaku wspomnienia "z myszką", jak wymowy - uogólniającej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji