Artykuły

Mrożek i garbaci

Mówią o nas, zwłaszcza wśród ludzi bliżej interesujących się sprawami kultury w krajach zachodnich, że mamy ciekawą drama­turgię. Ciekawą, ale tak skomplikowaną pod wzglę­dem problematyki narodowej - historycznie i psy­chologicznie - że teatr nasz staje się dla odbiorcy obcojęzycznego tzw. trudnym teatrem.

Doświadczyłem tego na własnej skórze, Jeśli tak można po­wiedzieć, podczas wojaży artystycznych Teatru Starego w Ho­landii. Prezentowano tam, jak wiadomo "Noc Listopadową" Wy­spiańskiego w przewrotnie pastiszowej inscenizacji Wajdy. Jed­nakże zawsze po spektaklach - niezależnie od ocen wynikają­cych z kompletnego braku orientacji w "temacie polskim" i je­go podtekstach powstaniowych, a także w subtelnościach poe­tyki Wyspiańskiego i stylu parodii operowej, jaką posłużył się reżyser - słyszałem głosy o fascynującym teatrze pol­skim. Te głosy, może nawet w większym jeszcze nasileniu (sprawa równocześnie tłumaczonych kwestii scenicznych tek­stu) odzywały się w czasie znakomitego przedstawienia "Dzia­dów" Mickiewicza-Swinarskiego, rozgrywanego na terenie starej katedry londyńskiej. Więc dramaturgia narodowa, romantycz­na i neoromantyczna - dla nas samych niełatwa w odbiorze - przebiła mury oraz bariery odmiennych, i to dość znacznie, kultur, tradycji, obyczajów i po prostu innego modelu psychicz­nego.

Mimo to, uważałem, iż łatwiej i celniej można było trafić do wyobraźni oraz umysłów tamtejszej publiczności, repertuarem współczesnym. Polskim, lecz przecież - z uwagi na pewne wspólne, aktualnie atakujące ludzi z całego świata, zagadnienia - bardziej czytelnym dla ucha i oka.

I OTO MAMY taki współczesny utwór dramatyczny, który bez trudu (oczywiście, pomijając trud intelektualny, wyma­gany bez względu na język oryginału czy znajomość realiów) można zaprezentować gdziekolwiek w Europie. Mowa o "GARBUSIE" Sławomira MROŻKA, czyli o prapremierze tej sztuki w TEATRZE KAMERALNYM im. H. Modrzejewskiej w Krakowie. Jest to dramat tak bardzo ogólnoludzki, że nikt by tu nie mógł postawić zarzutu w związku z jego odniesieniami do typowo polskich znaczeń i niezrozumiałej symboliki nadwi­ślańskiej. A tymczasem - o paradoksie! - nagle zaczyna się (przynajmniej we mnie) budzić powątpiewanie, czy faktycznie ów polski dramat współczesny zafascynowałby publiczność swo­ją oryginalnością, wywodzącą się z ducha polskiego. Akcja sztu­ki rozgrywa się bowiem wszędzie i nigdzie, choć na Zachodzie. Postacie sceniczne są wyprane z cech polskich - a klimat spo­łeczny po prostu wyrasta z niepokojów, filozofii i warunków bardzo odległych od naszych.

Czy to podważa artystyczną i społeczną wymowę dramaturgii? Nic bardziej błędnego. To dobrze, iż polski pisarz włącza się do ponadnarodowej dyskusji na temat czystej egzystencji ludz­kiej w świecie, miotanym sprzecznościami pojęć, tradycyjnych układów społecznych, ekonomicznych; w świecie wynaturzonym, gdzie odnalezienie swego miejsca przez pojedynczego człowieka staje się błądzeniem po omacku i absurdalną gonitwą w poszu­kiwaniu własnej twarzy, własnych poglądów i postaw. W usta­leniu wreszcie (jeśli to możliwe) swojej tożsamości. Czekanie na nowego Godota - po wielu latach i doświadczeniach od chwili, gdy powstała sztuka Becketta?

Mrożek dojrzały, który wyszedł w swoich ostatnich dramatach poza skecze, "Indyka" i "Tanga" - podejmuje temat Beekettowski. Podejmuje, parodiuje - a jednocześnie spłaszczając go przez inny wybór sytuacji oraz postaci - ogranicza zasięg intelektual­nego czekania na NIC do granic małej kołtunerii małych gra­czy o wszystko w ich życiu. W ich życiu, a nie życiu w ogóle, poddanemu wychodzącej z mody teorii egzystencjalizmu. Nie byłby jednak Mrożek satyrykiem, gdyby rzeczy i myśli w "Gar­busie" określał jednoznacznie oraz serio. Pokazuje więc, do cze­go może dojść spekulacja pojęciami, zależnościami i układami między ludźmi, kiedy natrafi na odpowiedni klimat. I na odpo­wiednich partnerów - ludzi...

I wszystko byłoby zabawne oraz pouczające, gdyby się Mrożzek nie zapędził w tych zawiłościach naszego świata i tego świa­ta marnych egzystencji ludzkich - w przedstawianie frag­mentu kryzysu wartości życia, jako uogólnienia, a więc całości. To, co straszy społeczeństwa, mówiąc w uproszczeniu: mieszczańskie - nie musi straszyć innych. Więc może dobrze się stało, że "Garbus" choć wyszedł spod pióra polskiego pisa­rza - kontynuując ,,wielką problematykę" dramatyczną małych, przerażonych istot lękających się osaczenia przez świat stwo­rzony we własnych wyobrażeniach (lecz mający oparcie realne w systemach rządów i prawach staro- czy nowokapitalistycz-nych, niby "zrewolucjonizowanych") ukazuje nam te mechanizmy bez swojskich podtekstów?

Nie tylko dobrze, ale i zgodnie z rzeczywistością.. Stąd też patrzymy na sceniczne wydarzenia "Garbusa" - z przymru­żeniem oka, i z dystansem. Jak na teatr pozorów, w którym błazny i kuglarze, intryganci i cwaniacy ponoszą klęskę na ró­wni z łatwowiernymi, sterroryzowanymi oraz głupcami.

GRA W SZUKANIE swojej tożsamości, sprawdzanie jej w sytuacjach ,,ostatecznych" doprowadza w sztuce do ujaw­nienia ironicznej prawdy, że żaden z bohaterów scenicz­nych nie jest tym, za kogo się uważa. Mrożek proponuje nam swoistą spowiedź postaci dramatu, sprowadzonych w jedno miejsce - na letnisko. W sielskim nastroju willi, której właści­cielem jest Garbus, zbiera się pięcioro osób: dwa małżeństwa i student. Willę odgradza od świata mur zieleni. Ale nie tylko ten mur. To dobrowolna klatka, do której weszli, aby pozbyć się ostatnich złudzeń wolności wyboru swoich postaw. Poczu­cia, że są normalni w anormalnym otoczeniu, w świecie Garbu­sa. A okazuje się, że to właściwie Garbus jest istotą normalną, choć - na oko - kaleką. Zaś oni odkrywają swe wewnętrzne garby. Począwszy od Barona, motoru intryg, narzucającego swo­ją wolę niekochanej żonie, lekceważonego Onka, gąskowatej Onki, sfrustrowanego Studenta, czy wplątanego w niewyraźną ak­cję, Nieznajomego. Baron, który przygotowuje kolejne porażki życiowe i skłócenia swych partnerów na letnisku - sam w koń­cu ponosi klęskę. Wytworzył bowiem wokół siebie pustkę, któ­ra go pochłonie. Oprócz Garbusa, stającego na uboczu rejestra­tora zdarzeń. Człowieka reagującego ze spokojem ducha na wszystko, co się dzieje w sielsko-okrutnym mikrokosmosie tam­tych ludzi.

MROŻEK Z "GARBUSA" prezentuje twórczość skrzyżowa­ną z Beckettem, z Gombrowiczem i wielkimi realistami rosyjskimi XIX w. A reżyser JERZY JAROCKI przy­rządza takiego Mrożka jak Czechowa i... Kafkę. Co wy­daje się słuszne, bo to nie tylko trafny zabieg formalny, pod­kreślający atmosferę "zaczadzenia" i osaczenia bohaterów dra­matu, ale też i konsekwencja inscenizatorska Jarockiego w przedstawieniu ludzi ulegających ich losowi bez walki ("Pro­ces" - "Trzy siostry"). JAROCKI punktuje po mistrzowsku każdą ocenę swego spektaklu osadzając go coraz silniej w nastroju sceptycznego zwątpienia, jakby nakładał na tę twarz współczesności Zachodu cwi kiery obecnego na scenie Czechowa. Ironię i mgiełkę, a jednocześnie chłodne spojrzenie lekarza współczującego chorym, ale nie leczącego choroby. Ów klimat Czechowowsko-Kafkowski podtrzymuje scenografia EWY STAROWIEYSKIEJ: w spowi­tym zielenią, jak murem, więzieniu-willi-zameczku (Kafka) oraz w stylizacji kostiumowej (Czechow).

Język postaci, ich zachowanie - tworzy mieszanina oszczędności mowy, wyprana z ozdobników (Beckett - Gombrowicz): staroświeckość przy pozornej nowoczesności myślenia, wypowia­dania filozoficzno-codziennej "papki". Te zderzenia jakby podwójnej stylistyki uwypuklają absurdalność i cienką warstwę drwiny - na tle rozgrywanej serio akcji sztuki. Stąd przedsta­wienie nabiera cech zabawy w teatr. Zabawy trochę okrutnej lecz bynajmniej nie jednoznacznej. Pomaga widzowi snuć re­fleksje na kilku płaszczynach znaczeń i doznań.

AKTORÓW prowadzi Jarocki konsekwentnie i po wyznaczonej linii zmiany ich masek oraz odkrywania mniemanej tożsamości pod każdą maską. Toteż wszystkie postacie mo­gą ukazać swe wewnętrzne garby i skazy w sposób zin­dywidualizowany. Psychologicznie prawdopodobny. Najwięcej do powiedzenia aktorsko w sztuce, także między wierszami, ma Baron (JERZY BIŃCZYCKI) komediant naczelny spektaklu. To gracz, który nie przegrywał dotąd, ale przeliczył się z siłami. Baronowa (EWA LASSEK) prowadzi świetnie na scenie małą grę, w której zwycięża. Lecz to zwycięstwo jest porażką jej ambicji. Onek, adwokat (JERZY ŚWIĘCH) prezentuje bardzo sugestywnie miałkość absolutną. To mięczak i konformista, któ­ry musi uciec z placu boju o zasady. Jego żona, Onka (RENA­TA KRETÓWNA) ptasi móżdżek, mieszczański model artystki, demonstruje tylko biologię ograniczonej kobiecości. Student (ANDRZEJ HUDZIAK, III rok PWST) jest żywą kpiną z bun­tów młodzieżowych na Zachodzie. I symbolem martwych - od czasów Czechowa - postaw pseudorewolucyjnych. Powierzenie tej roli Hudziakowi jest dobrym wyborem obsadowym Jarockiego. WIKTOR SADECKI w epizodie Nieznajomego wykazuje swe umiejętności łączenia dwuznacznych rysów postaci wielkich-małych tego świata. Na koniec Garbus (JÓZEF ONYSZKIEWICZ). Oszczędny, lecz wyrazisty w środkach aktorskich. Garb realisty nosi Onyszkiewicz na scenie z filozoficznym wdziękiem brzydoty. Zdrowej brzydoty, która pozwala mu przetrwać - gdy zginą wszyscy wewnętrznie garbaci...

NAWET, jeśli "Garbus" nie przypomina dawnego Mrożka, warto go było pokazać w naszym teatrze, choćby tylko dla uja­wnienia "kryzysu wartości" na Zachodzie - piórem polskiego pisarza, który to przeżył nie z drugiej ręki. O czym należy pa­miętać, obejrzawszy spektakl Jarockiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji