Artykuły

Recenzja z "Tanga" czyli zadanie z wyboru

Jeżeli przedstawienie (po raz pierwszy w mojej boga­tej "karierze uczniowskiej") zastaje przez całą klasę przyjete bez najmniejszej nawet próby skrytykowania insty­tucji teatru, jego działalności: jak to już niejednokrotnie by­wało, celowości jego egzysten­cji - jest to zjawisko nienor­malne.

Jeżeli w trakcie oglądania przedstawienia pewien mój kolega nie miał czasu na tra­dycyjną w takich sytuacjach czynność konsumpcji czterech bułek z kiełbasą, to jest to zjawisko szokujące.

Jeżeli ogromna większość społeczności klasowej w kilka dni po przedstawieniu wybiera za temat do wypracowania klasowego z języka polskiego temat, który przedtem brzmiał jak wyrok śmierci: "Recenzja ze sztuki teatralnej" - to jest to zjawisko godne prac nau­kowych z dziedziny: psycho­logii, socjologii, filozofii itp.

Zostawiając jednak nauko­we wytłumaczenie tego zja­wiska dostojnym profesorom z Uniwersytetu Jagiellońskiego zajmę się spreparowaniem uczniowsko-skromnej odpowie­dzi na pytanie, dlaczego owo przedstawienie, a było nim "Tango" Sławomira Mrożka, oglądane przez moją klasę w Teatrze Kameralnym, wywo­łało tak nietypową reakcją.

"Tango" jest teraz w szkole bardzo modne. Modne, cyto­wane, omawiane, dostarczają­ce wielu przykładów do uwypuklenia pewnych spraw i problemów, związanych z tzw. postawą życiową.

Jak wszystko co modne, ma ta moda swoje dobre i złe strony. Dobre, bo wzbudza rzeczowe i płodne dyskusje; złe, bo np. inspiruje wiele naładowanych "inwencją twór­czą" jednostek do wypisywa­nia na ścianach, drzwiach, ławkach, książkach i zeszy­tach haseł w rodzaju: "Załóż rodzinę i myj zęby", "Ja cię kocham, a ty śpisz" itp. "Tan­go" podobało się wszystkim moim kolegom, a to jest bar­dzo ważne. Ważne dla ludzi teatru, gdyż pozwala im spo­rządzić receptę na "dobrze przez młodzież przyjmowany teatr", i ważne dla nas mło­dych, gdyż zmusza nas do snucia refleksji natury za­sadniczej. Do refleksji upra­wianej przez nas tylko od wielkiego święta. "Tango" po­dobało się tym, którzy wypi­sują teraz wspomniane hasła, i tym, którzy nazywają to przedstawienie "przygodą in­telektualną".

Pozostawiając pierwszych przy ich ryzykownej, niebez­piecznej w razie wykrycia i żmudnej pracy, postaram się omówić stanowisko owych "twórców przygody intelek­tualnej", jako że sam mam czelność się do nich zaliczyć.

Sławomir Mrożek pisząc "Tango" nie adresował go z pe­wnością tylko do polskiej mło­dzieży. Pragnął, aby jego utwór zaangażował całe społe­czeństwo. Młodzież miała być tylko jednym z ogniw owe­go zaangażowania. Ale my, młodzież klasy maturalnej, po wyjściu z teatru byliśmy święcie przekonani (i stan ta­ki trwa nadal), że "Tango" to jest atak przede wszystkim na nas młodych, na naszą po­stawę życiową, na nasze wyo­brażenie o życiu, na nasze umysłowości i osobowości. W pierwszej chwili po opadnię­ciu kurtyny, słuchając wywo­łującej otumanienie i chaos myślowy La Cumparsity, byliśmy wprost instynktownie oburzeni, że teatr wystąpił z takim mocnym na nas ata­kiem. Wprawdzie niejedno­krotnie już z różnych trybun wychowawczych spadały na nasze głowy ogniste pioruny i jesteśmy do krytyki na­szych postaw przyzwyczajeni; jednak w przypadku "Tanga" poczuliśmy się bardzo zaafe­rowani. Nie mogliśmy ataku teatru skwitować lekceważą­cym machnięciem ręki. Nie mogliśmy tego zrobić; bo był on jakiś inny. Był skuteczny, chyba poprzez swą grotesko­wą formę.

Scena pokazała nas w wy­miarze mikroskopowym. To znaczy, że byliśmy obiektem nastawionego na dużą ostrość mikroskopu sceny. To duże powiększenie pozwoliło tea­tralnemu mikroskopowi na o-trzymanie obrazu niezwykle dokładnego, jasnego, ze wszy­stkimi szczegółami. Patrząc na swój własny wizerunek w dużym, a przez to bardzo wy­mownym, mrożkowsko-groteskowym powiększeniu, mieli­śmy siebie jak na dłoni. I mu­sieliśmy przyznać teatrowi ra­cję, kiedy pokazywał nam na­szą bezideowość, obojętność na zagadnienia społeczno-polityczne, brak jakichkolwiek idei i ideałów, brak celu w życiu, bezkrytyczne przyjmo­wanie rzeczywistości. Słowem musieliśmy przyznać rację te­atralnej analizie, głoszącej ni mniej ni więcej, tylko tezę o wątpliwej wartości naszej ge­neracji.

Mrożek, a za nim teatr, w ironiczno-groteskowej i ponu­rej formie zadawał nam raz po raz, wciąż to samo pytanie: po co żyjecie? co chcecie ro­bić? dlaczego jesteście tak mało warci? Przecież może­cie bardzo dużo zrobić. No tak, ale wy chyba jesteście już ludzkimi degeneratami.

Artur, grany przez o kilka tylko lat starszego od nas człowieka, był naszym na sce­nie przedstawicielem pozytywnym, Edek (również nasz przedstawiciel) był typem reprezentującym przeciętność, która wygrała na scenie i któ­ra wygrywa w życiu. I ta przeciętność właśnie jest tak ostro atakowana przez Mrożka i przez teatr.

Nie są to sprawy postawio­ne przez autora, jasno i w gąszczu innych problemów tragigroteski moralno-politycznej, jaką chyba "Tango" mo­żna nazwać, są zamazane i trudne do uchwycenia. Ale my, młodzież, potrafimy wy­czuć swą intuicją wszystko, co nas dotyczy. Potrafiliśmy więc również wykryć atak Mrożka na nasze słabe strony. Potrafiliśmy odczytać w przed­stawieniu wiele autorskich niedomówień. Mrożek np. mó­wi w swej sztuce: "Były cza­sy, kiedy młodzież walczyła w imię wielkich świętości. Walczono za wiarę, Ojczyznę, zrównanie społeczne itd., itp. - były czasy wielkich idei i wzniosłych celów. Wy, dzi­siejsza młodzież nie macie tych celów, nie dlatego, że ich nie możecie znaleźć, ale dla­tego, że znaleźć ich nie chce­cie. Moglibyście np. dobrą nau­ką powiedzieć ojczyźnie: to jest właśnie nasz cel i nasza idea. Ale wy jesteście nawet i nieukami. Jesteście zerem. Powinniście to wreszcie zo­baczyć i jak najprędzej zmie­nić swą postawę".

Mrożek więc nie pragnie ni­czego innego, a tylko jak naj­szybszej zmiany ostatnich scen sztuki. Pragnie aby Artur wreszcie znalazł to, co jest wartościowe dla niego i dla innych, pragnie aby Edek nie mógł królować w ostatniej scenie sztuki.

W ten sposób odczytaliśmy sztukę, to znaczy to w niej było dla nas najważniejsze. I tak jak w chwili otumanie­nia wspomnianą La Cumparsitą byliśmy instynktownie oburzeni na Mrożka i teatr za "brutalny atak", tak potem dyskutując o przedstawieniu, przyznaliśmy owemu atakowi całkowitą słuszność.

Obudziło się w nas coś w rodzaju winy i równocześnie skruchy. I aczkolwiek to śmie­sznie zabrzmi, zaczęliśmy my­śleć o jakiejś poprawie. Ostra krytyka, jakiej wysłuchaliśmy w teatrze, dała taki rezultat, że jeden z moich kolegów po­wiedział na publicznym ze­braniu: "Zaręczamy, że bę­dziemy robić wszystko, co w naszej mocy, żeby opinia o naszym pokoleniu uległa ra­dykalnej zmianie". Słowa te, jeżeli ktoś ma jeszcze zaufa­nie do młodzieży, można uważać za nasze hasło sztanda­rowe. Za hasło sztandarowe młodzieży, którą "Tango" wzru­szyło.

Dość już jednak rozważań na temat owego wzburzenia. Czas napisać coś o samym przedstawieniu:

Było ono po prostu "wchłonione". Nikt na nim ani razu nie ziewnął, nikt nie szeleścił papierami. Wszyscy bądź wy­buchali śmiechem, reagując na komizm i humor sztuki, bądź w chwili przerwy tegoż śmie­chu uzmysławiali sobie, że przedstawienie jest świetnie wystawione.

I reżyseria, której prawie nie było widać (wypadek ra­czej rzadki, zwłaszcza w sztu­ce współczesnej), i scenogra­fia, zadziwiająca w swej pro­stocie wyrazu i funkcjonalno­ści zarazem, i zwłaszcza ak­torstwo, które było wprost koncertem sztuki aktorskiej - zadziwiały bardzo wysokim poziomem.

Reżyser spektaklu, pan Jarocki, postanowił oddać głos tylko Mrożkowi, a taki za­bieg był chyba najwłaściw­szy. Nie było bowiem w tym przedstawieniu żadnych sztu­cznych chwytów reżyserskich. Sztuka toczyła się sama. Ewentualne "wymysły" reży­serskie mogły jej tylko za­szkodzić.

Scenografia państwa Skarżyńskich w dwu częściach sztuki bardzo sugestywna i miła dla oka. Również żad­nych udziwnień i "wymy­słów". Okazuje się, że bar­dzo prostymi środkami (jak np. wyprostowanie ściany w drugiej części spektaklu) mo­żna wyraźnie zmienić sytua­cję. Siedem ról i siedem kre­acji. Świadczy to o znajomości przez Mrożka potrzeb ak­torskich i obala tezę, jakoby we współczesnych sztukach nie było ról do grania. Od wdzięcznie zdziecinniałej Ba­bci (Niedźwiecka), poprzez "postępową samicę" Eleonorę (Dubrawska) po zagubioną w nowoczesności, cyniczną Alę (Kamas); od oportunisty z urodzenia i kameleona na­stroju Wujka Eugeniusza (Wesołowski) poprzez chorobli­wego Eksperymentatora Sto-mila (Fabisiak) i tępego okaza "przeciętności" Edka (Bińczycki), po dręczonego wada­mi rzeczywistości Artura (Nowicki) - to ciąg kreacji na długo, a może na zawsze nie do zapomnienia.

Ryszard Major uczeń kl. XI

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji