Manekiny na balu
"BAL MANEKINÓW" Brunona Jasieńskiego jest wielkim skeczem politycznym, fantazją, rzec by można, surrealistyczną, poetycką groteską i gryzącą satyrą. Jest w tym coś z ducha teatru Majakowskiego, a pomysł manekina z ludzką głową i człowieka bez głowy mógłby zrodzić się też w wyobraźni Gałczyńskiego i znaleźć się w jego "Zielonej Gęsi". U Jasieńskiego mamy w pierwszym akcie bal manekinów, na którym obcina się człowiekowi głowę, a w następnych bal ludzi (ale podobnych do manekinów), na który przybywa manekin ze swą zabraną człowiekowi głową. Nie trudno się domyśleć, że z tego może wyniknąć wiele zabawnych sytuacji. I istotnie w drugim akcie wynika, ale w trzecim zabrakło już autorowi inwencji i wszystko trochę się rozłazi na scenie.
Te zabawne sytuacje mają służyć pokazaniu machinacji wielkiej burżuazji francuskiej i sprzedajności przywódców socjalistów francuskich. Sprawy to dość banalne i były już tematem niejednej komedii, ale tu dzięki oryginalnemu ujęciu nabierają świeżości i ostrości.
Jasieński w sztuce bardzo wyraźnie mówi o socjalistach i nawet przeciwstawia im komunistów. W przedstawienia katowickim reżyser JERZY JAROCKI dokonał pewnych skreśleń tak, że rzecz nabrała charakteru ogólniejszego i publiczność bije brawo np. kiedy mowa o karierowiczostwie i pchaniu się w górę przy pomocy mocnych łokci - nie myśląc zapewne o francuskich socjaldemokratach. Zresztą może i sam Jasieński chciał tu przemycić jakieś akcenty skie- rowane całkiem w inną stronę. A może, to wina ani nie autora ani nie reżysera, ale... publiczności.
"Bal manekinów" to sztuka interesująca. Wnosi coś nowego i wart jest poznania. Oczywiście, nie należy z tego robić arcydzieła o epokowym dla nas znaczeniu. Znakomity autor "Słowa o Jakubie Szeli" ma w swym dorobku znacznie większe atuty do sławy. Warto też było sztukę tę wystawić i inicjatywa teatru katowickiego, który dał jej polską prapremierę (i przyjechał z nią do Warszawy) godna jest uznania. Niestety, mniej godne uznania było samo przedstawienie. Wprawdzie dekoracje WIESŁAWA LANGEGO stanowiły trafną oprawę sztuki. Wprawdzie reżyser dobrze poradził sobie z trudnościami technicznymi (na scenie aktorzy muszą zmieniać... głowy) i starał się przeprowadzić swoją myśl. Ale przedstawienie było jakby jakoś wyblakłe, nieco senne, bez jaskrawości i ostrości, jakie posiada sam utwór. Ze sceny wiało chłodem, który mroził widzów. Aktorsko zaś pozostawiało - łagodnie mówiąc - wiele do życzenia. Jeden BOLESŁAW SMELA jako człowiek i manekin nadał swej roli bardziej zdecydowany i wyrazisty charakter.