O czym ta historia?
Georg Buchner jest w literaturze niemieckiej postacią-legendą. Ten pisarz okresu romantyzmu, którego był gorącym przeciwnikiem, przedstawiciel realizmu z odcieniem naturalistycznym, uczony, rewolucjonista, publicysta i ceniony dramaturg stał się dla późniejszych pokoleń symbolem. Na jego twórczość powoływał się G. Hauptmann w najbardziej postępowym okresie, wołając patetycznie: "Przybywaj więc, Buchnerze, sojuszniku naszej wiary!". Nieliczne przechowane sztuki pisarza, w tym "Danton" i niekompletny "Woyzeck", uważane są za arcydzieła. Jeśli dodamy jeszcze, że "Woyzecka" wziął na swój warsztat reżyser pełen inwencji i śmiałych pomysłów, jakim jest Konrad Swinarski, widz musi się poczuć zaciekawiony. A jednak uczuciem, jakie towarzyszy przy wyjściu z teatru, jest rozczarowanie. Historia o niemieckim ubogim golibrodzie, mimo, że nie trwa długo, jest męcząca. Koncepcja przedstawienia nie jest jasna, i zadajemy sobie pytanie: O czym jest ta opowieść, tak właśnie ustawiona?
Swinarski zbudował na tekście Buchnera przedstawienie, o którym rzec można, iż nadbudowa niedialektycznie przerosła bazę: w powodzi inscenizacyjnych i scenograficznych pomysłów (Wojciech Krakowski) malowniczych zresztą i interesujących, samo słowo zaczyna odgrywać rolę jakby podrzędną, ginie bądź też ukazuje swą rzekomą czy prawdziwą ubogość w oprawie dekoracji, kostiumu, ruchu. "Woyzeck" zatracił swą surowość rodzącego się XIX-wiecznego realizmu, zyskał rysy trochę nieoczekiwane. Osobiście odebrałem przedstawienie Swinarskiego jako coś zbliżone do ekspresjonizmu z ciężką, niemiecką atmosferą i wyjaskrawieniami nie gardzącymi groteską. Ale to nie zarzut, gdyby nie zbytnie zdobnictwo i gonienie za efektami widowiskowymi. Podziwialiśmy, ale sztuka Buchnera, zamiast się przybliżać, jeszcze bardziej się oddalała, stawała się prezentacją klasyka w nowoczesnym muzeum teatru. Nie jestem zresztą pewien, czy to wina reżysera, czy też samego tekstu, który - mimo całego szacunku dla klasyki - nie stwarza chyba współczesnemu czytelnikowi i widzowi zbyt wygodnych i prostych możliwości nawiązania kontaktu. Swinarski nie unikał zresztą, i chyba słusznie, uwypuklenia tego, iż owa rzecz o fatalizmie ludzkiego losu i krzywdzie małego człowieczka, który stał się metaforą, jest osnuta na historii nieco melodramatycznej. Wreszcie, nie ma co ukrywać, że taka koncepcja obcości i fatalizmu, naporu "natury" na jednostkę ludzką, myszką dziś nieuchronnie trąci. Osobiście nie sądzę, aby ,,Woyzeck" był sztuką, która dzisiejszego widza może bardzo zająć. Pozostaje więc sprawa inscenizacji i gry aktorskiej.
Golibrodę Woyzecka gra F. Pieczka, i mimo, iż ten bardzo dobry aktor stara się wywiązać jak najlepiej, nie jest to chyba jego rola. Maria (I. Olszewska) grała z umiarem, i wkładała w swoją rolę dużo uczucia. Parę tyle charakterystyczną, co zabawną tworzyli: Doktor (A. Pszoniak) i Kapitan (W. Ruszkowski), a także zadzierżysty "chłop jak byk", Tamburmajor - J. Bińczycki. Swinarski podkreślił epizodyczność sztuki, skomponował ją ze starannie wypracowanych scenek, w czym pomogła scenografia Krakowskiego (kurtyna z "bolejącym sercem"). Jest rzeczą ciekawą śledzenie wysiłków reżysera w celu stworzenia atmosfery w każdym calu germańskiej, z kultem wojskowego marszu, munduru, "Ordnungu", mistyki i piwiarni, wszystko to razem nie usuwa jednak pytania, jakie już postawiliśmy: dlaczego właśnie "Woyzeck"', co widzowi reżyser chciał powiedzieć w ten sposób inscenizując tę właśnie sztukę? Jeśli ma ona być wyłącznie dokumentem o "krzywdzie społecznej", to nie należy zalecać rozkładania na scenie dokumentów; jeśli zaś potraktować na serio owe determinizmy i siły nieznane, szalejące w człowieku i każące mu czynić zło, tu należało do tego podejść nieco inaczej. Pozostaje jeszcze jedno: obraz świata jak z "Łodzi szaleńców" Boscha - obawiam się jednak, że tego minio wszystko skłaniający się ku francuskiemu racjonalizmowi Buchner nie chciał powiedzieć. Przedstawienie jest interesujące, wyreżyserowane z dużym nakładem inwencji i pomysłowości, ale przypomina budowę o raczej niezdefiniowanym przeznaczeniu.