Poszukuje się sali dla dobrego spektaklu
Gdy w roku 1928 Bertolt Brecht napisał drugą w swym życiu sztukę teatralną "Operę za trzy grosze" do której muzykę skomponował Kurt Weill nie przeczuwał zapewne, że to widowisko zrobi ze wszystkich jego licznych późniejszych sztuk największą karierę. Że po trzydziestu latach od jej narodzin "Opera za 3 grosze" będzie wciąż grana i śpiewana na scenach niemal całego globu ziemskiego, że największe "diseusy" świata będą nagrywały jej songi na płyty i że każdemu, kto ją obejrzy, pozostanie nie tylko w pamięci, ale i w sercu.
Napisana wzorem słynnej osiemnastowiecznej Opery Żebraczej angielskiego autora Gaya, przeniesiona przez Brechta w świat podziemnych szumowin do Londynu w przededniu koronacji królowej Wiktorii, otrzymała zamiast dawnego bohatera szlachetnego bandyty Rinalda "króla włamywaczów", niezwycię żonego zdobywcę serc kobiecych - Macheata o przezwisku The Knife (Majcher).
Składowe czynniki tej niezwykłej sztuki, której bohaterami są żebracy, złodzieje, bandyci i prostytutki, to obok niezwykle wzruszających piosenek, oryginalnego ciętego dowcipu także i motywy społeczne.
Teatr Krzywego Koła, który zagrał to obecnie na użytek telewizji, kładł nacisk na partie liryczno-muzyczne. Dał przedstawienie, w którym może ci, co widzieli spektakl na innych większych scenach świata, mogą dopatrzyć się pewnych niedoskonałości, ale w każdym razie nie zatracili atmosfery brechtowskiej. To ma zapewne spektakl do zawdzięczenia reżyserowi Konradowi Swinarskiemu, który, jak wieść niesie, przebywał w teatrze Brechta, ale także i zrozumieniu aktorów.
W sumie było to pełne uroku widowisko. Przerażający Peachum (Aleksander Bardini), który jako niezwykły "kapitalista" robi majątek na żebrakach, jego straszna małżonka Halina Kossobudzka - oboje tak bardzo przypominający małżonków Thenardier pamiętnych wszystkim z "Nędzników" odpowiadali obrazowi stworzonemu przez Brechta.
Głównym bohaterem sztuki, uwodzicielskim bandytą był Tadeusz Pluciński. (Rolę tę grał niegdyś pełen uroku niezapomniany Mariusz Maszyński).
Pluciński miał wiele wdzięku i swobody, ale był nieco zbyt młodzieńczy, brakowało mu cynizmu, który jest naczelną cechą opryszka zwanego Majcher.
Bardzo trafnym komisarzem Brownem, który mimo przezwiska Tygrys, nadanego mu przez świat przestępczy jest z nim w ścisłych handlowvch kontaktach, był Janusz Bylczyński.
Pozostaje omówienie trzech młodych kobiet. Kobiety te to przede wszystkim Polly Peachum, której przypisano w tym spektaklu słynny "Barbara song" piosenkę śpiewaną w oryginale przez Lucy, córkę policjanta Browna. Polly zagrała z dużym wyczuciem owego łachmaniarskiego stylu i z pewną dozą potrzebnej tu ekscentryki Kalina Jędrusik. Lucy w wykonaniu Barbary Krafftówny co prawda nie śpiewała, ale udatnie grała swą rolę. Bardzo pięknie i wzruszająco zaśpiewała, uwydatniając recytando tego songu Zofia Mrozowska w roli dziewczyny ulicznej Jenny. Scena w domu publicznym, w którym Majcher czuje się jak u siebie, była jedną z najlepszych scen widowiska. Wyróżniła się w niej komiczną kreacją Joanna Walterówna.
Całość widowiska pozostawia mocne wrażenie.
Jedno jest pewne: to widowisko powinno zobaczyć jak najwięcej osób wrażliwych na piękno, a wygląda w tej chwili na to, że nie zobaczy tego już nikt. Aktorzy, którzy biorą udział w tym widowisku są zatrudnieni w różnych teatrach warszawskich, ale w poniedziałki dni wolne od zajęć mogliby tę sztukę grać. Tylko gdzie? Teatr Współczesny użyczył raz swej sceny. Czy użyczy jej nadal? Czy w Warszawie, posiadającej aż nadmiar sal teatralnych, nie znajdzie się jedna, by udzieliła gościny dobremu i interesującemu widowisku?
Sądzę, że nie będą to pytania retoryczne. Taka sala musi się znaleźć!