Historya o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim w Warszawie
TO nie było zwyczajne przedstawienie, w którym publiczność przyjmuje posłusznie i w dobrej wierze transformację aktorów i treść odgrywanego utworu. Od pierwszej odsłony, w której przyodziani w habity chłopaczkowie z chóru Romualda Miazgi zaczęli się wspinać na dach Stopkowej szopy, żeby tu odśpiewać swoje melodyjne "Silentium" - publiczność premierowa ujawniła niezwykłe w warszawskim teatrze ożywienie. Ascetyczny Prologus Mularczyka wyjaśnił wprawdzie jak się należy treść i zasady mającego się odbyć misterium, ale sam nawet Prologus, choć więcej miał powagi niż jego poprzednik Łapiński (w łódzkim spektaklu "Historyi") wydawał się nieodparcie komiczny. Zaaranżowana przez Dejmka zabawa w średniowieczny teatr wciągnęła wszystkich: aktorów i publiczność. W roli komediantów, odgrywających postacie misterium "o chwalebnym Zmartwychwstaniu", zjawiali się kolejno czcigodni aktorzy Narodowego Teatru, a premierowa publiczność witała ich śmiechem gromkim jak na famlilijnej uroczystości, kiedy w św. Mikołaju z brodą dzieci rozpoznają wujaszka Henia albo stryjaszka Władzia.
Aktorzy ze swej strony też się poddali nastrojowi widowni: ich hieratyczna powaga ojców i świętych kościoła uległa pewnemu zakłóceniu. Z początku z lekka zmieszani (Annaszowi z konfuzji aż się infuła zsunęła z głowy), prędko się dali porwać prowokacjom rozbawionej publiczności. Ale ta zabawa w misterium miała ściśle wyznaczone rygory. Dwojakie posłuszeństwo obowiązywało wiernych i niewiernych Chrystusowi, diabłów i świętych. Byli naiwnie i szczerze wierzący, jak XVII-wieczny zakonnik, Mikołaj z Wilkowiecka, a zarazem świadomi własnej naiwności, prymitywnej teatralności odgrywanego theatrum, jak Dejmek i Stopka, jak widzowie tak żywiołowo reagujący na tego theatrum anachronizmy i aktualia, zamierzchłe piękno i pełną uroków świeżość.
To dziwne: bo na tym widowisku, przez parę mistrzów Dejmka i Stopkę z archiwalnych szczątków skleconym i pięknie przyozdobionym, gdzie się misterium wielkanocne z "uciechami" plebejskimi przeplata, widzowie odczuli znienacka coś, czego nie mogli poczuć oglądając na tej scenie Szekspira, Słowackiego, Millera i Willliamsa. Poczuli, że są w prawdziwym, teatrze, w teatrze narodowym, ludowym, prapolskim, tradycyjnym i zarazem współczesnym, urzekającym starą polszczyzną, jej rymami, rytmami, słownictwem i składnią, naiwnością teatralnego rzemiosła (którego szwy w postaci didaskaliów Dejmek wyraźnie ukazał, czyniąc z nich jeden z ważnych wdzięków widowiska), w teatrze pełnym skojarzeń i środków scenicznych, które tylko dzisiejszy teatr znamionują, którym lubował się Schiller, a z młodych tylko Dejmek potrafi ożywić jego z pozoru zmurszałe i nieteatralne uroki.
O łódzkim spektaklu "Historyi" pisał w "Teatrze" obszernie i pięknie Wacław Kubacki (ja zaś pisałam w "Nowej Kulturze"). Spektakl warszawski różni się od łódzkiego przede wszystkim wykonaniem aktorskim, a także odmiennym ujęciem kilku scen, a zwłaszcza walki Chrystusa z Lucyperem, którą Dejmek w Warszawie znacznie rozbudował i uteatralnił. Z aktorów najbardziej niepodobny jest Chrystus-Siemion do Chrystusa-Baera. Baer jest świątkowy, liryczny, świątobliwy, mówi głosem urzekająco melodyjnym i rozbrajająco łagodnym; Siemion jest świątkiem góralskim, jakby tępym kozikiem z twardego drewna wyciosanym, porusza się i mówi twardo, prosto, po chłopsku, jest autentycznie ludowy, nie stylizowany. Baer jest bardziej malarski, śliczniejszy i milszy. Bardziej naturalne i zabawne wydawały się w Łodzi intermedia.
Dwunastoletnią kadencję w Teatrze Nowym w Łodzi zakończył Dejmek "Historyą o Chwalebnym Zmartwychwstaniu" i tą samą "Historyą" rozpoczął swoje panowanie w Teatrze Narodowym w Warszawie. Reżyser, który ongiś tylko prawo do współczesnego dramatu teatrowi przyznawał, sięgnął do najstarszych zabytków, by odnowić dzisiejszy teatr. Twórca najbardziej zwaśniony z Bogliem, który tyle nieporządków światu współczesnemu zarzucił, ukazał nam harmonię i optymizm, zawarte w ewangelicznej przypowieści. Nie trzeba bowiem w "Historyi" Mikołaja z Wilkowiecka szukać myśli podstępnych i występnych, jak w "Żywocie Józefa" Reja. To tylko najucziciwszy moralitet o walce dobra ze złem i radosnym zwycięstwie dobrego. Jakże łatwo poradził sobie Chrystus z mocami piekielnymi i ziemskimi, które sprzeciwiły się jego boskości! Wobec "niewiernych" użył najprostszych argumentów (zjadł kawałek ryby), opornego Lucypera przekonał siłą, reszty dokonał Anioł w czerwonej peruce, częstując diabłów święconym. Ileż państwowo-twórczego optymizmu zawiera się w takiej łatwości zwyciężania nosiciela nowej ideologii! Żadna władza, kościelna ani świecka, nie powinna zgłaszać zastrzeżeń wobec takiego dzieła.
Nie trzeba się też gorszyć aurą współczesnego humoru wobec czcigodnego tematu i jego scenicznej formy. To przecie przywilej każdej twórczości, która pragnie współczesnym służyć, przywilej, którego nie uznają dziś tylko doradcy Ojców Kościoła. Tak samo postąpił kiedyś z ewangelicznym tematem renesansowy zakonnik częstochowski: uczłowieczył po prostu świętych, pokazał ich ludzkie śmiesznostki, żaby ich współczesnym przybliżyć.
A po skończonym spektaklu publiczność długo klaskaniem przywoływała postacie owo misterium robiące: aktorów i chłopców z chóru, Dejmka i Stopkę. Aż się Stopka, nabożnie ukląkłszy, w fałdach kurtyny zaplątał, z czego nowa uciecha powstała, ku radości spektatarów, nieprzywykłych do uciech nadmiaru w teatrach, co pod bokiem Ojców Kościoła swoje tragedyje odgrywają.