Z Wiednia i z Florencji (fragm.)
Wśród przedsięwzięć eksportowych, organizowanych przez naszą planową gospodarkę, eksport teatralny należy do imprez o zdecydowanie dodatnim bilansie. Może nie w znaczeniu dosłownym, jakby tego pragnął PAGART, ale ileż chwały przynoszą naszej narodowej reputacji zagraniczne występy teatrów, jak wybornie mówi się już dziś na świecie o naszej kulturze, inteligencji, talentach, śmiałości i artystycznej inicjatywie.
Niedawny wyjazd Teatru Narodowego do Wiednia z "Historyą o chwalebnym Zmartwychwstaniu" i "Żywotem Józefa" był wielkim tryumfem polskiej sztuki narodowej. Przedsięwzięcie nie było łatwe. Wiejdeń to nie Paryż, Moskwa ani Londyn, miasta wdzięcznie przyjmujące najbardziej różnorodne style i propozycje. Wiedeńczycy są zachowawczy, przywiązani do Burgtheatru, teatru najbardziej wiernego swej cesarsko-królewskiej tradycji spośród wszystkich tradycyjnych i akademickich teatrów Europy. Wiedeńczycy nie interesują się teatrem zagranicznym, nie ufają nawet najsławniejszym zespołom, które tu gościnnie zjeżdżają; w tym dostojnym mieście głośne spektakle Peter Brooka, Vilara, Piccolo Teatro z Mediolanu, na które u nas trudno się dostać, grane były przy niepełnej widowni. Wiedeńczycy mają też własne powody, żeby nie lubić misteriów. Ich "Jedermann" Hofmann-sthala, stary spektakl reinhardowski straszy od lat publiczność ponurą powagą. "Dlaczego nazwaliście wasze przedstawienie "Historyą o chwalebnym Zmartwychwstaniu", to brzmi odstręczająco" - powiedział mi organizator widowni Burgtheatru, liczącego 1600 miejsc, zapełnianych co wieczór przez "bur-gerów", przywykłych do teatru całkowicie odmiennego od tego, który mieliśmy oto zaprezentować.
Horoskopy więc były niedobre, ale potem zdarzył się "cud". Na obydwu polskich przedstawieniach publiczność wypełniła salę do ostatniego piętra. Zaskoczenie naszym teatrem, jego innością, nieznajomością języka trwało bardzo niedługo. "Dalej było wspaniale - napisał nazajutrz po przedstawieniu "Historyi" recenzent "Arbeiter-Zeitung". Było tak, jak gdyby z zakurzonego foliału wy- skoczyła żywa historia teatru, która zrzuciła profesorską togę i stanęła przed nami jako kwitnąca młoda kobieta, i nie pouczała nas po belfersku, lecz pokazała, jak się wówczas robiło teatr, łącząc sprawy najwyższe i najniższe, duchowne i świeckie, najgłębszą pobożność i najbardziej rubaszny żart w niedający się opisać teatr-cud".
Entuzjazm, jaki buchnął po spektaklu długotrwałą owacją, ujawnił się nazajutrz w recenzjach znakomicie, fachowo napisanych i pełnych takiego żaru, z jakim spektakle Dejmka nie spotkały się nawet w ojczyźnie.
To, co ci dwaj, Dejmek i Stopka, potrafili zrobić ze średniowiecznego materiału, z ludowej tradycji Nowego Testamentu, jest godne podziwu - pisał po "Historyi" recenzent największego dziennika wiedeńskiego "Kurier", znany z krytycyzmu Paul Blaha. - Beztrosko nabożne misterium porywa, fascynuje, wciąga, ni to moralitet, ni to ballada wzbogacona soczystymi dowcipami, żywiołową kokieterią i zuchwałymi pomysłami... - Niezrównana praca zespołowa pozwala rozkwitnąć wieczorowi o niezwykłym uroku i żywości". Zaś po "Żywocie Józefa" pisał ten sam recenzent o "jeszcze większym uroku "Józefa", w którym ludowość kwitnie jeszcze wytworniej i bardziej spontanicznie; jest to spektakl bogatszy choreograficznie, romantyczniejszy i bardziej melodyjny. Zmysłowa radość bije wprost z desek scenicznych".
"Dejmek i Stopka - pisze Blaha - tropią motywy Starego Testamentu, średniowiecznego moralitetu i robią z tego nieokiełzaną zabawę w ludowe misterium; przepuszczają przez filtr intelektu nieuformowaną świeżość naiwnego myślenia, dowcipu i soczystości rubasznej groteski - w sposób wyrafinowany i pełen fanazji - i osiągają fascynujące rezultaty".
W podobny sposób i w podobnej tonacji pisali inni, kilkanaście obszernych sprawozdań, w których mowa o "polskości", "elegancji i wdzięku" naszego teatru, o jego "pozornej pobożności" i "nowoczesnej ironii, o sztuce "uszlachetnionego prymitywu" i "niepowtarzalnym stylu, który umie z jednakową nieomylnością posłużyć się wszystkimi radującymi zmysły środkami teatru - słowem, muzyką, śpiewem, tańcami i dekoracją".
Trudno w tym oszczędnym sprawozdaniu wymienić nawet epitety, jakie się z tej okazji dostały "genialnemu", "obdarzonemu niezwykłą fantazją" Dejmkowi, "znakomitemu, władającemu niepospolitym wyczuciem koloru i formy" Stopce, prawie wszystkim, nazwanym po imieniu aktorom z "bardzo europejskim" Chrystusem-Siemionem na czele. Podziwiano umiejętność transformacji polskich aktorów, zwłaszcza Siemiona (i jego braci w "Józefie"), Machowskiego, Rachwalskiej, Kobuszewskiego i in., zachwycano się trzema "Maryjami", ktoś napisał, że tylko z powodu kosztów zecerni nie przepisuje wszystkich z programu.
Tak więc Dejmek odniósł historyczne zwycięstwo, tym większe, że orężem sztuki dokonane, tym razem nie pod, ale nad Wiedniem.