Artykuły

Zawsze wierzył, że taniec jest pięknem i radością

- MAURICE BEJART żył tańcem. Nie miał życia prywatnego. Jego pasją była sztuka. Miał ogromną wiedzę na temat malarstwa i rzeźby - co zresztą widać w jego dziełach - mówi Stanisław Bromilski, dyrektor administracyjny Opery w Brukseli, w latach, 80. szef administracyjny Baletu XX Wieku.

Maurice Bejart, genialny choreograf, który tworzył spektakle dla milionów widzów, zmarł w wieku 80 lat - poinformował zespół baletowy z Lozanny, którym kierował od 20 lat.

W niemal wszystkich informacjach napływających po śmierci Maurice'a Béjarta jego dokonania urywają się z początkiem lat 90. A przecież do końca był aktywny, uczył młodzież, przygotowywał nowe balety, wznawiał stare. W naszej pomięci pozostanie jednak przede wszystkim szefem i założycielem Baletu XX Wieku, zespołu mającego siedzibę w Brukseli i działającego od końca lat 50. do 1987 r., kiedy to sam Béjart postanowił przenieść się do Lozanny. Owe 27 lat w jego życiu wystarczyło, by stawiać go w jednym rzędzie z najwybitniejszymi artystami XX stulecia, takimi jak Picasso, Strawiński, Joyce czy Grotowski. Każdy z nich dokonał rewolucji w sztuce.

Książę bez talentu

Naprawdę nazywał się Maurice Jean Berger. Urodził się 1 stycznia 1927 r. w Marsylii. Na lekcje tańca zapisał go ojciec, traktując je jako ćwiczenia korygujące sylwetkę wątłego chłopca. Zadebiutował w 1946 r. w Marsylii, ale nie był to występ specjalnie udany. Potem wyjechał do Paryża i dopiero tu rozpoczął się okres prawdziwej pracy nad sobą.

"Tańczyłem 139 razy Księcia w Jeziorze łabędzim - napisał w pamiętnikach. - Była to wielka praca oraz sporo zdobytych doświadczeń. Nie czuło się natomiast talentu. Od początku wiedziałem, że radość sprawi mi nie to, że ja sam tańczę, ale to, że będę mógł innych ożywić w tańcu".

Przybrał nazwisko po rodzinie Béjart związanej z Molierem. Jako choreograf zadebiutował w 1954 r. baletem do muzyki Scarlattiego, ale prawdziwy debiut nastąpił rok później, gdy zaprezentował "Symfonię samotnego człowieka". Tą opowieścią o młodzieńcu osaczonym przez wrogość, który próbuje się dostosować do świata, lecz w końcu decyduje się na bunt, rzucił wyzwanie obowiązującym kanonom tańca.

- Przez całe wieki - wspominał potem - taniec nie miał własnego niezależnego bytu. Musiał ilustrować wyszukane, nienaturalne historyjki wymyślane przez drugorzędnych czy trzeciorzędnych pisarzy za pomocą kilku muzycznych numerów też trzecio- czy czwartorzędnych, w dekoracjach, których estetykę można by porównać do pudełka czekoladek.

On udowodnił, że wysublimowany balet może podejmować problemy współczesności, może drażnić, szokować, wzruszać i zmuszać do myślenia.

Odrodzenie tańca

Mimo powodzenia "Symfonii samotnego człowieka" Béjart borykał się z kłopotami organizacyjnymi i finansowymi. Dopiero nieprawdopodobny sukces "Święta wiosny" z muzyką Strawińskiego wystawionego w 1959 r. w Brukseli spowodowało, że znalazł w tym mieście przystań i stworzył najsłynniejszy zespół - Balet XX Wieku.

Ta nazwa nie była wyrazem megalomanii artysty, lecz odzwierciedlała jego przekonanie, że balet jest rzeczywiście sztuką XX wieku. Béjart go odrodził, choć sam nie przypisywał sobie takich zasług. Jego zdaniem odrodzenie tańca nastąpiło, gdy Europa nauczyła się szanować sztukę innych kontynentów.

W czym przejawiała się niezwykła indywidualność Béjarta? On niezmiennie wierzył, że taniec może przekazać to, co najbardziej nurtuje współczesnego człowieka. Z Baletem XX Wieku, dla którego przygotował ponad 100 choreografii, wykreował spektakle totalne, inspirowane muzyką klasyczną, folklorem, urywkami pieśni i recytacji, projekcjami filmowymi. Sentymentalizmowi i ulotności tańca klasycznego przeciwstawił siłę, moc i energię tkwiącą w ludzkim ciele, dlatego eksponował w swych baletach przede wszystkim tancerzy mężczyzn.

Piękne i aroganckie

Sam Béjart natomiast chętnie podkreślał dwie ważne dla niego sprawy: taniec jest radością i taniec jest pięknem. - Moje balety są do tego stopnia piękne, że aż wydają się aroganckie - wyznawał.

Skończywszy 60 lat, rozwiązał zespół i przeniósł się do Lozanny, gdzie wcześniej z pewnym szwajcarskim przemysłowcem stworzył konkurs dla młodych tancerzy. Powołał nową grupę - Béjart Ballet Lausanne, prowadził zajęcia w swojej szkole Atélier Mudra. Wciąż dużo tworzył, ale jego na ogół bardziej kameralne balety nie miały tej siły co dawniej, choć nadal zachwycały radością i pięknem.

Zawsze wierzył, że taniec jest pięknem i radością

Przez wszystkie lata Béjart wywodził ruch z klasyki baletowej. Zawsze przetwarzał ją jednak tak umiejętnie, że ani przez moment nie bywał anachroniczny w tym odwołaniu do tradycji.

Nie pamiętam dwóch pierwszych wizyt Baletu XX Wieku w Polsce, jeszcze w latach 60. Ale gdy w 1985 r. zespół przyjechał ponownie, zdobyłem bilet, co było wówczas zadaniem niemalże niewykonalnym. Do dziś zachowałem w pamięci najpiękniejszego z solistów Béjarta Jorge Donna i cały męski zespół tańczący drapieżne "Bolero" Ravela czy inspirowane sztuką hinduską "Iluminacje". Dzięki tym wizytom w naszym kraju do zespołu Béjarta dotarli i polscy tancerze, głównie Wojciech Wiesiołłowski, który stał się jednym z jego ulubionych solistów, a także Gerard Wilk, Piotr Nardelli czy, w latach 80., Katarzyna Gdaniec.

W 1995 r. w Krakowie gościliśmy szwajcarski zespół Béjarta, choć on sam nie przyjechał. Cztery lata temu sprawił krakowskim widzom jeszcze jedną niespodziankę, przysyłając swoją Compagnie M z Lozanny, złożoną z najmłodszych wychowanków jego szkoły. 76-letni Béjart dla tego zespołu stworzył widowisko oparte na listach Matki Teresy.

W jego baletach często pojawiała się śmierć, przybierając postać młodej pięknej kobiety. - Nigdy śmierć nie przerażała mnie, mimo że tak dramatycznie naznaczyła moje życie - powiedział kiedyś. Ale nawet gdy tworzył balet requiem dla swego zmarłego na AIDS tancerza Jorge Donna, dał światu widowisko piękne i pełne pogody ducha. Może więc rzeczywiście śmierć Béjarta jest młodą kobietą?

Powiedzieli

Stanisław Bromilski, dyrektor administracyjny Opery w Brukseli, w latach, 80. szef administracyjny Baletu XX Wieku: - Żył tańcem. Nie miał życia prywatnego. Jego pasją była sztuka. Miał ogromną wiedzę na temat malarstwa i rzeźby - co zresztą widać w jego dziełach. Pasjonowała go architektura secesji; gdy zamieszkał w Brukseli, poznał każdy zabytek z tego okresu.

Erudyta, mówił wieloma językami, m.in. szwedzkim. Był ogromnie oczytany. Kiepsko sypiał, więc nocami czytał. Ostatnie dwa lata właściwie spędził na wózku. Znał całą literaturę francuską, z której często czerpał inspiracje do spektakli. Fascynowała go też filozofia Nietzschego i do niej nawiązywał w swej sztuce. Ponadto inspirował się filozofią Wschodu. Wielokrotnie podróżował do Indii, uwielbiał Japonię.

Miał wielki talent do okrywania talentów.

Od pierwszego spotkania rozpoznawał w kandydacie zadatki na gwiazdę. Wymagający w pracy, ale prywatnie serdeczny i pomocny. Mało kto wie, że wspierał finansowo tancerzy w trudnej sytuacji

Maria Krzyszkowska, primabalerina, była dyrektor baletu Teatru Wielkiego: - Światowy balet stracił jednego z najwybitniejszych choreografów. Poznałam Béjarta bardzo dawno i stykałam się z nim przez całe życie zawodowe. Wielokrotnie zabiegałam o to, by przygotowywał choreografie do przedstawień w Polsce. Stworzył układy m.in. do muzyki Chopina, duet do "Romea i Julii". Był niezwykle sympatycznym i przystępnym człowiekiem. To, że znam francuski, ułatwiało nam kontakt, ale on mówił wieloma językami. W pracy z tancerzami był miły, ale bardzo wymagający, bez tego nie mógłby tworzyć dobrego baletu. Cenię oryginalność Béjarta. Stworzył własny, ciekawy styl. Na nikim się nie wzorował, za to wielu uczyło się od niego. Co rzadkie wśród choreografów, był niezwykle muzykalny. Niestety, nigdy nie widziałam, jak tańczy .

Ewa Wycichowska, tancerka, choreograf, dyrektor Polskiego Teatru Tańca: - Straciliśmy geniusza baletu, symbol XX wieku, który dał impuls do rozwoju tańca także w XXI wieku. W teatrze poszukiwał prawdy, był otwarty na człowieka, inne kultury. Swoich tancerzy, których zbierał po całym świecie, uczył nie tylko techniki, ale przede wszystkim stylu i jakości ruchu. Wszystkie jego spektakle i kreacje opowiadały o rzeczach ważnych. Oglądanie ich na żywo było niezwykłym przeżyciem, aura panująca na scenie przypominała misterium. Choć nigdy nie pracowałam w Balecie XX Wieku, spotkałam Béjarta osobiście. Pierwszy raz po paryskiej premierze "Golestanu". Podeszłam do niego i nie byłam w stanie wykrztusić słowa. Tylko się przytuliłam. Dziś ze wzruszeniem wspominam tamten moment.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji