Artykuły

Nostalgia za prowincją

Przedpremierowy pokaz był formą podziękowania dla tykocinian, którzy wystąpili w filmie w charakterze statystów. Był także testem dla twórców: czy świat, wykreowany przez warszawskiego reżysera spotka się z akceptacją mieszkańców autentycznej prowincji? Czy będą się śmiali z satyry na samych siebie? Czy odnajdą na ekranie swoje niepokoje i marzenia? Czy może obrażą się lub gorzej - potraktują wszystko jak jeszcze jedną bajkę, która z ich życiem nie ma nic wspólnego? - o filmie "U Pana Boga w ogródku" pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

W kinach jest już komedia Jacka Bromskiego "U Pana Boga w ogródku". Obejrzałem ją w miejscu wyjątkowym - na rynku w Tykocinie nad Narwią niedaleko Białegostoku

To właśnie w Tykocinie i innych podlaskich miasteczkach - Sokółce i Supraślu powstały latem ubiegłego roku zdjęcia do filmu o dalszych losach bohaterów "U Pana Boga za piecem", komedii z 1998 r. rozgrywającej się w fikcyjnym miasteczku Królowy Most.

Przedpremierowy pokaz był formą podziękowania dla tykocinian, którzy wystąpili w filmie w charakterze statystów. Był także testem dla twórców: czy świat, wykreowany przez warszawskiego reżysera spotka się z akceptacją mieszkańców autentycznej prowincji? Czy będą się śmiali z satyry na samych siebie? Czy odnajdą na ekranie swoje niepokoje i marzenia? Czy może obrażą się lub gorzej - potraktują wszystko jak jeszcze jedną bajkę, która z ich życiem nie ma nic wspólnego?

Z tej próby film Bromskiego wyszedł zwycięsko. Na pokaz przybyło ponad 2,5 tys. widzów - więcej niż liczy cały Tykocin. Przyszli całymi rodzinami wyposażeni w krzesła i leżaki. Wielu oglądało film na stojąco. Reagowali żywo, raz po raz cały plac wybuchał śmiechem, a kiedy na ekranie pojawiały się miejscowe krajobrazy i architektura, przez tłum szła fala komentarzy.

Długie oklaski po końcowych napisach nie pozostawiały wątpliwości - Tykocin polubił komedię Bromskiego. Czy polubi ją reszta Polski? Sądząc z powodzenia, jakim cieszy się od lat pierwsza część "U Pana Boga za piecem", są na to duże szanse. Reżyser postawił na sprawdzony wcześniej fabularny schemat - spokojne życie Królowego Mostu znowu zakłóca pojawienie się obcych.

W części pierwszej byli to: rosyjska handlarka i prześladujący ją ukraiński gangster, w nowym filmie do miasteczka przybywają młody aspirant zesłany ze szkoły policyjnej za fatalne wyniki (Wojciech Solarz) oraz gangster osiedlony w ramach programu ochrony świadków koronnych (Emilian Kamiński). Komendant miejscowego posterunku (Andrzej Zaborski) [na zdjęciu] i proboszcz (Krzysztof Dzierma) znów muszą się nieźle napocić, aby ocalić małomiasteczkową idyllę przed problemami, które niosą ze sobą przybysze.

Fabuła chwilami wydaje się nazbyt rozbudowana, razem z filmem nakręcono czteroodcinkowy serial i to się niestety czuje. Atutem filmu nie jest jednak anegdota, lecz nostalgiczny sposób pokazania polskiej prowincji. Na zdjęciach Ryszarda Lenczewskiego jest to nieledwie raj: drewniane domy oplecione dzikim winem, stare kościoły i cerkwie, łąki pocięte krzywymi płotami, piaszczyste drogi po horyzont. Zamieszkują tę krainę trochę zwariowani, ale sympatyczni ludzie mówiący ze śpiewnym akcentem, którzy żyją w harmonii z tradycją i współczesnością.

Na ten wyidealizowany świat Bromski potrafi jednak spojrzeć z satyrycznym zacięciem, którego jest więcej niż w pierwszej części. Reżyser żartuje z proboszcza, burmistrza i komendanta policji, którzy na podobieństwo Trójcy Świętej rządzą miasteczkiem. Pokazuje autentyczne problemy nękające prowincję: odpływ młodych ludzi, przekupstwo i kumoterstwo władzy, ksenofobię, niechęć do obcego kapitału.

W jednej ze scen tłum kobiet blokuje budowę supermarketu, którego właścicielem jest śniady Włoch. W innej przez miasteczko przebiega w zwartym szyku grupa skinów skandujących kresową pieśń "Hej Sokoły", która brzmi jak nazistowski hymn. Są też odpryski wielkiej polityki: kandydaci na burmistrza wypominają sobie przeszłość swoich dziadków, zupełnie jak kandydaci na prezydenta RP.

Nie jest to więc jeszcze jedna wersja prowincjonalnego mitu sprzedawanego jak Polska długa i szeroka w knajpach typu Chłopskie Jadło, ale udane połączenie reportażu z marzeniem. Na filmowym zwierciadle ustawionym w Tykocinie zobaczyliśmy Polskę taką, jaka jest i jaka mogłaby być. Polskę, w której ksiądz proboszcz jest prawdziwym autorytetem. Nie zajmuje się propagowaniem antysemityzmu i obskuranctwa a la ojciec dyrektor, ale dyskretnym kojarzeniem małżeństw ("Rydzyki tego roku niestrawne so" - żartuje). Gdzie skruszony gangster zrywa z dotychczasowym życiem i zakłada rodzinę, policjant oferma okazuje się bohaterem, a prowincjonalny organista komponuje mszę, którą wykonuje orkiestra symfoniczna na Jasnej Górze.

Królowy Most to metafora Polski konserwatywnej, przywiązanej do tradycyjnych wartości, opartej na rodzinie i Kościele, wyznającej lokalny patriotyzm, niewolnej od grzechów i śmiesznostek - policja zamiast zwalczać przestępczość, poszukuje komendantowi zięcia, burmistrz z każdą sprawą lata do proboszcza. Ale kiedy trzeba, mieszkańcy Królowego Mostu potrafią stawić czoła prawdziwym zagrożeniom, czy będzie to mafia, czy dziki kapitalizm.

Bromskiemu udało się sfotografować nadzieje i tęsknoty, jakimi od dwóch lat żyje duża część Polaków, nie tylko ta z prowincji. Nadzieje na lepszy i spokojniejszy świat, które w realnym życiu dawno się rozwiały. "U Pana Boga w ogródku" mimo dowcipnych dialogów i wielu zabawnych sytuacji jest filmem gorzkim. Jest jak wyśniona przez prawicę IV Rzeczpospolita, która istnieje tylko na celuloidowej taśmie. Na razie możemy ją sobie obejrzeć w kinie. I pewnie tak już pozostanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji