Artykuły

Klata o Powstaniu Warszawskim

Niemiecki oficer zachwyca się widokiem płonącej Warszawy na tle zachodzącego słońca. A po ostrzelaniu jej - spokojnie zasiada do czytania Goethego. Jak to było możliwe? Reżyser teatralny Jan Klata przygotowuje widowisko "Triumf Woli", w którym pokaże Powstanie Warszawskie oczami nazistów. Premiera 1 sierpnia o północy w Muzeum Powstania Warszawskiego. Z reżyserem rozmawia Izabela Szymańska w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Rozmowa z Janem Klatą

Izabela Szymańska: Przystaje pan, kiedy 1 sierpnia wyją syreny?

Jan Klata: Oczywiście. To mój psi obowiązek.

Kiedyś zastanawiałam się, przez ile lat będą wyły.

- Myślę, że długo. Teraz odchodzi pokolenie, które bezpośrednio pamięta Powstanie, ale nie zauważyłem, żeby ludzie, którzy go nie przeżyli, mieli mniejszy szacunek dla tych wydarzeń. Te syreny nie zostały wykorzenione czy zakłamane przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Jedyne, co im teraz grozi, to pewien rodzaj końca historii, pogrążenia się w dobrobycie, w tym wszystkim, co niesie ze sobą egzystencja bez trosk. Myślę, że za mojego życia będą wyły i będę starał się przekazać moim dzieciom, że to jest istotne. Warszawa to nie jest ani szczególnie piękne, ani wielkie miasto. Nie wyróżnia się w Europie, ani w Polsce, np. Wrocław jest ładniejszy. Tak naprawdę to, co stanowi charakter stolicy, to są te syreny wyjące 1 sierpnia.

Jest pan z Warszawy. Czy u pana w domu mówiło się o Powstaniu?

- Tak. Mój dom był wyraźnie antykomunistyczny i może dlatego nigdy nie było podawania w wątpliwość sensu Powstania. Było oczywiste, że gdyby nie Powstanie, te koszty musiałyby zostać poniesione później, np. kiedy weszli Sowieci. Mamy szacunek dla tradycji powstańczej, nie jako dla czegoś, co było sensowne w planie taktycznym, ale w planie strategicznym: gdyby go nie było, zupełnie inaczej, gorzej, wyglądałyby następne dziesięciolecia.

Chociaż za każdym razem, jak jestem w czeskiej Pradze, myślę: nasza Warszawa mogła tak wyglądać. Przypomina mi się dowcip: czym różni się Powstanie w Pradze od filmu o Powstaniu w Pradze? Wie pani?

Nie wiem.

- Film był o godzinę dłuższy.

Z powodów zawodowych jestem wyczulony na dramatyczne wydarzenia w stylu tragedii antycznej, gdzie nie ma dobrego wyboru. Powstanie Warszawskie jest jednym z kilku tego typu momentów w historii.

Po skończeniu studiów na reżyserii długo nie wystawiał pan w Warszawie. Ale kiedy już do tego doszło, akcja przedstawienia "Weź, przestań" toczyła się w stolicy. Teraz na 1 sierpnia przygotowuje pan warszawskie widowisko. Dlaczego w Warszawie warto robić teatr o Warszawie?

- Zawsze szukam momentów w historii, które dla danego miejsca są ważne, bolą i dobieram do nich teksty. "Hamleta" opowiadaliśmy w Gdańsku z perspektywy legendy "Solidarności" i graliśmy go w Stoczni. W gdańskim "Fanta$ym" mówiliśmy z pozycji blokowiska, zdeklasowanej rzeczywistości. "Rewizora" przenieśliśmy na głęboką prowincję w czasach PRL-u, bo dla Wałbrzycha, gdzie wystawialiśmy sztukę, charakterystyczna jest nostalgia gierkowska, tam jest ona wielokrotnie mocniejsza niż w jakiejkolwiek innej części kraju. We Wrocławiu pracowaliśmy nad "Transferem!" i mówiliśmy o ludziach, którzy przyszli tam z dzisiejszej Litwy, Ukrainy, i tych, którzy po wojnie wyjeżdżali z Wrocławia. Nie mógłbym tego zamienić, zrobić takiego "Hamleta" w Wałbrzychu, a "Rewizora" w Gdańsku.

Ponieważ w Warszawie długo nie debiutowałem, to chciałem się z nią zmierzyć. To moje miasto i wiele postaci i rzeczy, które są dla mnie istotne w tym miejscu, znalazło się w spektaklu: moi sąsiedzi z Grochowa, przechodnie z przejścia podziemnego, miejsca uświęconego krwią Polaków...

....i dzieci - mali powstańcy.

- Tak, tacy trochę wzruszający, a trochę groteskowi.

Teraz przygotowuje pan widowisko o Powstaniu "Triumf Woli". Skąd tytuł?

- Odwołujemy się do tytułu filmu Leni Riefenstahl "Triumf Woli" i do nazwy dzielnicy Wola.

Pokażecie je w Muzeum Powstania Warszawskiego.

- Tak, to jest rewelacyjnie, wręcz wizjonersko zaaranżowana przestrzeń muzealna, ale inscenizacyjnie sprawia kłopot. Staramy się z jednej strony ją wyzyskać, a z drugiej ominąć.

Próbujemy znaleźć nową formę. To nie będzie spektakl, instalacja, opera, pokaz wizualizacji, ale to wszystko zmiksowane razem. Skoncentrujemy się na początku Powstania, na tym momencie, kiedy oddziały generała SS Heinricha Friedricha Reinefartha pacyfikują Wolę i przedzierają się do Śródmieścia, paląc wszystko po drodze. Ale nie będziemy robić rekonstrukcji wydarzeń. Samo muzeum pokazuje walkę i życie powstańców. My opowiemy o tym z drugiej strony.

Skąd czerpaliście historie Niemców?

- Z listów. Część z nich ma w sobie rodzaj zachwytu nad dziełem niszczenia. Są listy obserwatora artyleryjskiego, który pisze do rodziny, jak niezwykłych przeżyć dostarcza mu widok płonącego miasta na tle zachodzącego słońca. Po atakach ten żołnierz przychodził do mieszkania polskiego profesora i czytał Goethego w oryginale. To jest pierwszy wątek: człowieka, który oddziela moralność od estetyki.

Drugi to historia generała Reinefartha, który nie został ukarany za zamordowanie kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Po wojnie był bardzo szanowanym obywatelem, wielokrotnie wybieranym burmistrzem miasta Westerland na wyspie Sylt w Republice Federalnej Niemiec. Mamy materiały filmowe, w których jako staruszek opowiada o walkach w Warszawie podczas Powstania.

Trzeci element, rodzaj sosu, którym to podlewany, to jest wagnerowskie widowisko: ze statystami, chórami, muzyką.

Muzyka jest zawsze ważna w pana spektaklach.

- Ona też przewija się we wspomnieniach Niemców. Reinefarth mówi, że w ruinach usłyszał, że ktoś gra Chopina. Podszedł, a tam siedział oficer niemiecki. Reinefarth poprosił, żeby przyniesiono mu skrzypce i zagrali razem.

Jak się tego słucha, to przypominają się największe banały na temat Niemców: wielka poezja, literatura, muzyka. Ale niezwykłe jest, jak te banały w kontekście wojny nabierają realności. Czy Niemcy potrafili oddzielić to? Nie widzieli związku między książką, którą czytają w mieszkaniu polskiego profesora, a tym, że podprowadzili tego profesora pod płot, kazali wyrwać sztachetę, odwrócić się, zastrzelili go i spalili? Czy my, Europejczycy, będziemy potrafili sobie z tym poradzić?

Dlaczego zainteresowali pana naziści?

- Okrucieństwo nie ma narodowości. Ja chcę zająć się obserwacją mentalności, która traktuje tragedię ludzką jako tragedię muzyczną, wizualną, rodzaj pożywki dla poczucia estetyki. To nie jest tylko problem Niemców, on pojawia się przy wszystkich rodzajach transgresji. Wiąże się z nim niebezpieczeństwo, że im bardziej jesteśmy kulturalni, inteligentni, im mamy większą świadomość, że zrobiliśmy źle, tym jesteśmy sprytniejsi w znajdowaniu sobie wytłumaczeń.

To wydało mi się fascynujące, bo jest bardzo współczesne - przypomina wypowiedzi intelektualistów na temat tego, jak spektakularnym aktem był samolot wbijający się w nowojorskie wieże. Atak na WTC rozpatrywali w kategoriach czysto estetycznych, piękna, oddzielając je od zła, nieszczęścia, ludzkiego patrzenia na to.

Jak to patrzenie można przełożyć na sztukę?

- Mówi się, że Niemcy mieli takie piękne mundury i nawet nasi polscy aktorzy grający w wojennych filmach znacznie lepiej w nich wyglądają niż w jakimkolwiek innym kostiumie. Piotr Uklański miał znakomity pomysł na wystawę "Naziści". Dotknął delikatnego punktu rzeczywistości. Nie tylko naszej, ale też hollywoodzkiej. Proszę zwrócić uwagę: im gorsza formacja, tym byli przystojniejsi. Oczywiście można powiedzieć: to Hugo Boss, on szył jednocześnie mundury dla armii i pasiaki dla więźniów. Ale wydobycie tego piękna na wierzch, jak to zrobił Uklański, jest dla mnie interesujące.

Podobnie zrobił Werner Herzog. Nakręcił film dokumentalny podczas pierwszej wojny w Iraku. Wziął kamerę, wynajął śmigłowiec, latał nad rozwalonymi szybami, z których wydobywały się dymy. Wtedy pustynia kompletne zmieniła się. Później na stole montażowym dodał do tego muzykę Wagnera. Czy mamy do czynienia z przeestetyzowaniem? Wystarczy przestawić jeden element i mamy bohatera jak Neron.

Leni Riefenstahl też nie pokazywała ideologii wprost.

- Tak, ona też wykorzystywała tę estetyzację. Na początku kręciła filmy narciarskie. Z kolei później, kiedy jeździła do Afryki, robiła sobie zdjęcia z Masajami. Ona - biała, a za nią oni - czarni, postawni, nadzy. Czyste piękno. Zapewniam panią, że przy nich każdy europejski mężczyzna popada w głębokie kompleksy. I też nie było widać problemu Afryki, nędzy, wojen.

Tak jak w historii Reinefartha?

- Reinefarth pięknie się tłumaczył: że są różnice między prawem polskim a niemieckim, że zapłacił straszną cenę, bo miał zawał, że żona myślała, że jest zbrodniarzem, a przecież nie jest. Bardzo to, biedaczek, przeżywał.

Nie chodzi mi o to, że Niemcy rozwalili nam miasto. Zainteresował mnie pewien aspekt kulturalnego Europejczyka: tutaj wydarzyła się sprawa między Europejczykami. Wróćmy do tego i zastanówmy się. Może nawet nie: jak do tego mogło dojść? Ale pomyślmy sobie nad tym. Bo jeśli nie będziemy się nad tym zastanawiać, to wtedy to się może powtórzyć.

***

"Triumf Woli" można zobaczyć 1 sierpnia o godz. 24.00, oraz 2, 3 i 4 sierpnia o godz. 20. Wcześniej należy zarezerwować bezpłatne wejściówki pod numerem telefonu 0 22 539 79 25, mailowo - spektakl@1944.pl, lub odebrać osobiście w Centrum Informacyjnym Obchodów, które jest czynne codziennie w godz. 10-18 w Muzeum Powstania Warszawskiego, ul. Grzybowska 79.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji