Artykuły

Kalambury 1944

Jan Klata znów osiągnął sukces. Medialny - nie artystyczny, choć przynajmniej "Triumf Woli" nie pozostawia złudzeń, co chciał powiedzieć. W spektaklu multimedialnym - jak anonsowano "Triumf Woli" - nie powstrzymał się, by pokazać, czym zasłużył sobie na miano "didżeja polskiego teatru" - pisze DZIUB w Życiu Warszawy.

W 63. rocznicę Powstania Warszawskiego o północy Jan Klata ściągnął do muzeum przy ul. Grzybowskiej telewizyjne kamery i nadkomplet widzów. W spektaklu multimedialnym - jak anonsowano "Triumf Woli" - nie powstrzymał się, by pokazać, czym zasłużył sobie na miano "didżeja polskiego teatru".

Krwawą historię z życia stolicy w pierwszych dniach Sierpnia '44 opowiedział, miksując cytaty z listów niemieckich żołnierzy oraz fragmenty wypowiedzi z procesu ich dowódcy - Heinricha Reine-fartha - z obrazem piekła mieszkańców Woli. Wszystko przy głośnej mechanicznej muzyce, obrazie nieustannie broczących krwią okupantów i animacji zręcznie żonglującej faszystowską symboliką.

Uderzało banalne połączenie tych wszystkich elementów, jakby Klata grał w kalambury dotyczące nie tylko powstania, ale i całej II wojny światowej.

Po dwudziestominutowym spektaklu zapada głucha cisza. O takiej reakcji każdy twórca podejmujący temat tragedii Powstania Warszawskiego mógłby tylko marzyć. Znaczy to, że widza zahipnotyzował, wprawił w osłupienie. Znaczyłoby, gdyby nie szepty rozładowujące zaraz ten moment zawieszenia: "Czy to już koniec?". Tak, to już koniec.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji