Skrajności nie dają szczęścia
- Świat, w którym rozgrywa się akcja "Tymona Ateńczyka", to świat konsumpcji. Może inaczej nazwany, ale pełen zabaw, uciech - mówi reżyser MACIEJ PRUS przed premierą w Teatrze Polskim w Bydgoszczy.
Rozmowa z Maciejem Prusem [na zdjęciu], reżyserem najnowszej premiery Teatru Polskiego "Tymon Ateńczyk" Szekspira.
Dramat Szekspira jako ilustracja problemu konsumpcji?
- Świat, w którym rozgrywa się akcja "Tymona Ateńczyka", to świat konsumpcji. Może inaczej nazwany, ale pełen zabaw, uciech. Sam tytuł projektu [towarzyszącego premierze - przyp. e-teatr] "po co tyle żreć", choć lekko zmieniony, zaczerpnięty jest z tego tekstu.
"Tymon Ateńczyk" to rzadko wystawiany dramat. Najmniej znany spośród dzieł Szekspira.
- Tytułowy Tymon to młody człowiek - dziś powiedziałoby się - z sukcesami, który korzysta ze swojego bogactwa. Smakuje życie, bawi się, ucztuje w otoczeniu przyjaciół. Jednak w momencie, gdy fortuna się od niego odwraca - odwracają się także wszyscy przyjaciele. Zostaje sam i postanawia hedonistyczny styl życia zastąpić ascetycznym. Ale ta pustelnicza ścieżka też nie daje mu spokoju.
Skrajności nie dają szczęścia.
- No właśnie. Trzeba mieć świadomość dialektyki świata, wiedzieć, że dopiero z kilku racji powstaje jego złożony, właściwy obraz. Nie można ślepo iść żadną ścieżką, a być otwartym, umieć wyciągać wnioski z każdego stylu.
Taka jest puenta "Tymona Ateńczyka"?
- Nie daję odpowiedzi, pokazuję jedynie tragiczne losy człowieka, który zamyka się w jednej z dróg.
Nie ma obawy, że nieznany dramat Szekspira nie przyciągnie widzów do teatru?
- I to jest właśnie przykład konsumpcyjnego myślenia. Wystawiajmy non stop znane tytuły, ogrywajmy dramaty, które już wszyscy widzieli - na to ludzie przyjdą, czyli to się sprzeda. Takie myślenie nie posuwa nas do przodu. Służy jedynie nabijaniu kabzy, a mnie chodzi o poszerzanie wiedzy literackiej, dzięki której znane problemy są rozwiązywane samodzielnie, bez ułatwiającej powszechnej znajomości dzieł uznanych.
Konsumpcja jest obecnie rzeczywiście poważnym problemem społecznym?
- Patrząc na przepastne różnice ekonomiczne między ludźmi, to tak. Wystarczy porównać jak żyją np. emeryci, a jak wyglądają urzędy. PZU w marmurach, włodarze w limuzynach, a zwykli ludzie myślą, czy starczy im od pierwszego do pierwszego.
Pan jest podatny na konsumpcyjne rozkosze?
- Wcale. Nie mam takiego problemu. Jak mam pieniądze, to jeżdżę taksówkami, jak nie mam - to tramwajami, a jak brakuje mi nawet na bilet, to idę piechotą i nie robię z tego problemu.
Ale ma pan pewnie jakieś słabostki.
- Jak byłem młody, lubiłem balować. Na zabawy chętnie trwoniłem pieniądze. Dziś sporo wydaję na płyty. Bardzo lubię muzykę. O luksusy nie dbam, jak są, to korzystam, jak nie, to za nimi nie tęsknię. Owszem, miło jest pić kawę z cienkiej porcelany, ale kiedy trzeba z musztardówki, nic się nie dzieje. Nie mam samochodu, mieszkam w 40 metrach kwadratowych i nie czuję się z tym źle.