Artykuły

Czy Mladinsko można zdefiniować i dlaczego nie

Mladinsko Showcase w Slovensko Mladinsko Gledališče w Lublanie. Pisze Szymon Golec z Nowej Siły Krytycznej.

Mladinsko Showcase w Slovensko Mladinsko Gledališče w Lublanie. Pisze Szymon Golec z Nowej Siły Krytycznej.


Lublańskie Mladinsko Gledališče – Teatr Młodych – jest zespołem zaangażowanym społecznie i politycznie, nie boi się eksperymentować, za cel postawił sobie obecność w międzynarodowym obiegu teatralnym. Organizowany przez niego showcase jest wydarzeniem kierowanym do studentów z różnych krajów. Była nas piętnastka, zdecydowana większość z państw bałkańskich: reżyserowie i reżyserki, aktorzy i aktorki, scenografowie/ki, teatrolodzy/żki. Ta różnorodność oraz kwestia pochodzenia z krajów często pomijanych na tego rodzaju imprezach okazały się jednymi z największych atutów przeglądu. 


Na wstępie dyrektor kreatywny Mladinsko Goran Injac przedstawił nam po krótce swoją historię i teatru. Podzielił się kontrowersjami, jakie budzi działalność zespołu, jedna z nich znana jest z naszego poletka, związana była z prezentacją spektakl Olivera Frljicia „Nasza przemoc i wasza” na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy w 2016 (oprotestowano go za zniesławienie flagi). O charakterze teatru świadczą też zmieniające się co kilka sezonów motta: „Mladinsko nie jest tylko dla młodych”, „Mladinsko nie jest tylko słoweńskie”, „Mladinsko jest czymś więcej niż teatrem”. 


W 2017 roku bardzo blisko głównej siedziby wybudowano drugą scenę – na miejscu starej poczty, stąd nazwa Nova Pošta. To projekt współtworzony z Maską – organizacją oferującą w Lublanie artystom przestrzeń do eksperymentowania, pomoc merytoryczną oraz wsparcie w realizacji pomysłów. Pierwszy sezon Poczty to głównie rozmowy o tym, co powinna oferować, wkrótce stała się miejscem prezentacji performansów, które reagowały na nastroje polityczne, to „6” Žigi Divjaka, „#HateBetter” Katariny Stegnar, czy „S*S” (współpraca ponad pięćdziesięciu autorów). Nova Pošta była też gospodarzem festiwalu performansu. Niestety, z wielu powodów i z braku konsensusu, czym właściwie ma być ten projekt, jest to jej ostatni sezon. 


Wspólnota. Połączenie. Jedność


Słowa te są problematyczne, ponieważ w świecie pełnym stałego kontaktu, paradoksalnie tracimy je. Dlatego prawdziwym cudem jest „no title yet”, dziesięciogodzinne „doświadczenie” w reżyserii Tomiego Janežicia na podstawie „You’re the Miracle” Simony Semenič. Pierwotnie był to dwugodzinny spektakl inspirowany wymienioną książką oraz mitem o Don Juanie, półtoraroczne próby i dyskusje doprowadziły go do obecnej formuły. To zbiór osobistych historii, które nie układają się w jedną fabułę, punktem wspólnym jest trauma (wynikająca ze śmierci, gwałtu, braku miłości, chorób, pracy, czy rzeczywistości). Twórcom udaje się obnażyć teatr sam w sobie, oglądamy sztuczki, wady i zalety tego medium, wykonawcy bawią się konwencją, tworzą metateatr, metadoświadczenie. 


Główna część przedstawienia przerywana jest przez historię Stanego (Stane Tomazin), to prawdziwy rollercoaster emocjonalny, mogłaby być oddzielnym dziełem, mimo że nawiązuje w pewien sposób do właściwej opowieści. Stane prowadzi nas od euforii wynikającej z możliwości grania Don Juana, przez nieudane randki, śmierć toksycznego, acz ważnego przyjaciela, aż po końcowy akt, w którym jego ego osiąga gargantuiczne rozmiary. Widownię ma tylko dla siebie, siedzi na tronie, porusza się z gracją kota, wykorzystuje fakt, że wszyscy skupiają na nim uwagę. Scena kończy się udowodnieniem wyższości aktora nad reżyserem, dochodzi do pettingu, otrzymującym jest Stane właśnie. Wow. 


Mimo dziesięciu godzin nie czuję się zmęczenia, dosyć szybko staję się jasne, że historia nie jest tu najważniejsza, liczy się kolektywne odczuwanie tego, co się dzieje na scenie, wspólnotowość staje się główną osią przedsięwzięcia. Wiele zabiegów inscenizacyjnych pomaga osiągnąć ten efekt: światło nie gaśnie, widownia ustawiona jest równolegle względem siebie, publiczność nie jest więc anonimowa, czego oczekuje się idąc do teatru. Na typowym spektaklu światło wyznacza granicę między widownią a sceną. Czy obserwując scenę gwałtu w takich warunkach poczujemy dyskomfort i niesmak? Owszem, lecz weźmy tę samą scenę bez ciemności, z możliwością obserwacji innych widzów i świadomością, że sami jesteśmy obserwowani. Poczucie niepokoju, niechęci, obrzydzenia będzie potęgowane przez każdy detal, jakiego „no title yet” używa, by obnażyć teatr, którego jako widzowie jesteśmy częścią. Publiczności pomaga w utrzymaniu uwagi także scenografia (Branko Hojnik), w każdym z aktów i z przerywników należących do Stanego miejsca akcji wyglądają inaczej, bądź dzieją się na zupełnie innej scenie.


Z rozmowy z Simoną Semenič utkwiła mi w głowie jedna jej myśl: „Teatr nie musi poruszać żadnych kwestii, może je tylko odkrywać i pokazywać szerszej publice”. To doskonałe podsumowanie tego performansu.


Nikt nie dobiegnie do mety cały


Żyjemy w erze kryzysów: widmo upadającej ekonomii, zmiany klimatu – świat, jaki znamy, kończy się. Każdy to dostrzega i odbiera na swój sposób, nie inaczej było z Žigą Divjakiem – reżyserem performansu narracyjnego „Crises”. Publiczność wita sterylna przestrzeń białych ścian, na których zawieszone są pieńki drzew przypominające trofea myśliwskie, na podłodze sterty różnych przedmiotów. Z głośników dobiega głos narratora, opowiada o kapitalizmie i tayloryzmie. Pojawia się pierwszy aktor, nago, niczym nasz praprzodek (w końcu jesteśmy pierwszymi ssakami, które noszą spodnie). Skojarzenie to nabiera sensu z biegiem akcji, poruszane są bowiem kwestie dotyczące cywilizacji – jak się rozwijała i w jakim kierunku podąża. 


Wchodzą kolejni aktorzy i aktorki, podchodzą do stert ubrań, przywdziewają je i zaczynają biec w miejscu. Narrator snuje coraz smutniejsze opowieści o tym, jak duża jest dysproporcja między wypłatą pracownika a CEO (chief executive oficer) w McDonaldzie; jak trzydzieści osiem procent ludzkiej populacji wykorzystuje większość zasobów ziemskich dla własnej korzyści, niszcząc przy tym przyszłość następnych pokoleń. Słuchamy dobijających faktów, aktorzy biegną w miejscu, na ich twarzach widać coraz większe wycieńczenie. Chciałem podejść, powiedzieć: usiądź, już nie musisz biec, napij się trochę wody, odpocznij. Głos narratora (przypominający filmowe narracje Davida Attenborougha) brzmi jak mowa robota, kompletnie bez emocji, w końcu mamy go dosyć. Gdy zmienia temat z kapitalizmu na grzyby, pojawia się ciekawa posthumanistyczna perspektywa. Współpraca grzybów, ich symbioza z drzewami i innymi roślinami tworzy interesującą przestrzeń do dyskusji o tym, czym jest pomoc, kontakt z innymi bytami, w końcu należymy do tego królestwa fauny i flory. 


Po mniej więcej czterdziestu pięciu minutach światło gaśnie. Widzimy aktorów bez kończyn, leżących na ziemi, dyszących w spazmach. Biznesman chce się napić wody, lecz nie ma rąk, pomaga mu studentka, która ma jedną. Budowniczy kładzie się na kurierze, który wtulony jest w kobietę, która hołduje zdrowemu trybowi życia. Ojciec/sportsman opiekuje się starszą panią z jedną nogą. Turpistyczny obraz z jednej strony pokazuje wielość obrażeń wyrządzonych ludziom przez kapitalizm, ale z drugiej daję nadzieję. Ludzie sobie pomagają. Nie są zafrapowani jedynie codzienną bieganiną (by zarabiać, osiągać, wydawać i pracować coraz więcej), nie są już ślepi na tragedię innych, gdyż sami jej doznali, potrafią pomóc sobie nawzajem i to bezinteresownie. Niesamowite. W końcówce nie ma narratora ani innego głosu, który tłumaczyłby nam, co się dzieje, obserwujemy najprostsze ludzkie emocje, pokazujące piękno wspólnoty. 


Kocham nienawidzić


Ludzkie emocje i potrzeby są również głównym tematem „Sex Education II: Ability”, performansu dokumentalnego. Jest on częścią serii performansów-wykładów „Sex Education II” opowiadających o problemach kobiet. Dotychczas pokazano „Diagnosis + Consentire” (kwestia bolesnego stosunku i zgody na zbliżenie) i „Play” (fetysze i BDSM). W „Ability” dotykana jest sytuacja niepełnosprawnych. Poznajemy historie pięciu kobiet, które cierpią na różne schorzenia, powikłania pooperacyjne. Gdy słuchamy wywiadów z nimi, Lina Akif odpala rzutniki z rysunkami ukazującymi ciało kobiet. Performerka bawi się światłem, rzucając cień przekrzywionej sylwetki dziewczyny, gdy z głośników dobiega historia kobiety z bardzo wyraźną deformacją ciała. Prosty motyw na akordeon i nucenie (oprawa muzyczna: Tea Vidmar) dodaje lekkości wykładowi. 


Maladyczna tematyka odnosi się do kwestii nienawiści wobec własnego ciała, niechęci do seksu, pomimo odczuwania jego potrzeby – a prawo do seksu (i to dobrego) jest podstawowym prawem człowieka. Poruszono także sprawę osób niepełnosprawnych w domach opieki, ale z perspektywy pielęgniarzy. Spełniając potrzeby seksualne podopiecznych, mogą zostać oskarżeni o ich wykorzystanie, a jeśli odmówią im, mogą spotkać się z zarzutem, że świadczą nieprawidłową opiekę. Jest to dylemat, o którym zapominamy jako osoby zdrowe i sprawne fizycznie. 


„Women As Lovers (Ljubimki)” w reżyserii Niny Ramšak Markovič na podstawie „Amatorek” Elfriedy Jelinek – cóż to za spektakl! Znów rollercoaster emocjonalny, piękna scenografia i świetna adaptacja! Oglądamy historię Brygidy (Lara Vouk) i Pauli (Anji Novak), mieszkanek alpejskiej wioski, dziejącą się w latach siedemdziesiątych XX wieku. Brak teraźniejszości neguje istnienie przyszłości, bohaterki doskonale o tym wiedzą. Nie mając perspektyw na samodzielność, wychodzą za mąż, oznacza to wspólną przyszłość, czyli głównie mężczyzny. Brygida jest świadoma braku perspektyw, poszukuje męża, lecz chce tym aktem zniewolić również jego. Paula marzy o szyciu pięknych sukien, chce osiągnąć coś sama. Niestety zakochuje się w Erichu (Stane Tomazin). Ma nadzieję, że wybranek odwzajemni jej uczucia, a marzenia o szczęśliwym małżeństwie się ziszczą. Nic bardziej mylnego, bovaryzm spada na dziewczynę, kończy w tragicznym małżeństwie, staje się ofiarą patriarchatu. 


„Ljubimki” są dziełem nie tylko feministycznym. Pyta ono też o męskość. Czy mężczyzna ma do zaoferowania tylko pieniądze? Czy syn musi być taki sam jak ojciec, czy dziadek? Czy można przerwać tę klątwę? Można, a nawet trzeba się oburzyć. Otwarcie zapytać się też, czy jest się z czego śmiać, mimo że w spektaklu nie brakuje humorystycznych momentów? Koniec przedstawia bardzo naturalistyczną scenę przemocy domowej, która generuje w widzach kaca moralnego. Dlaczego śmialiśmy się, skoro spodziewaliśmy się, że do agresji dojdzie? Jak reagujemy na takie wiadomości, gdy czytamy o nich? Równie dużym problemem jest stygmatyzacja małych miejscowości, przecież przemoc to zjawisko dotyczące całego społeczeństwa, także dużych ośrodków. Jako widzowie nie musimy mierzyć się z takimi problemami, oglądamy sceny z bezpiecznej odległości, a dla innych może to być smutna codzienność. 


Showcase zamykał performans „Solo” w reżyserii Niny Rajić Kranjac. Aktorzy i reżyserka improwizują, by zderzyć swoje poglądy, wyrazić problemy wynikające z pozycji w zespole. Nina mówi na przykład: „Reżyser czasem potrzebuje spokoju”. Pierwsza część spektaklu omawia jej historię, konfrontuje ją z aktorami oraz wspomnieniami interakcji z ludźmi ze środowiska teatralnego. Druga część jest w pełni improwizowana, zazwyczaj grano ją na dworze, niestety tego dnia było zimno i padało, więc zostaliśmy w środku. Co tam się działo, to ja nawet do końca nie wiem! Było mi okropnie smutno, gdy przedstawienie zbliżało się do finału! Myślę, że już nigdy nie osiągnę takiego komfortu, jak tego wieczoru. Siedzieć spokojnie wśród ludzi, jeść burek i ćevapći, pić piwo, palić papierosy i obserwować improwizowaną akcję. Ktoś umarł, ktoś chce się zabić, ktoś szuka miłości, wszyscy krzyczą, bawią się, w tle wybrzmiewa akordeon i skrzypce. Wspaniałe doświadczenie, przypominające bardzo absurdalny majówkowy grill rodzinny! 


Wspólnota. Połączenie. Jedność


Jadąc do Słowenii myślałem co mnie tam spotka (a czasu miałem dość dużo, podróżowałem dwanaście godzin!). Gdy jest już po mogę powiedzieć, że wszelkie domysły mijały się z rzeczywistością. Możliwość zobaczenia tylu niepowtarzalnych spektakli w jednym mieście, rozmowy z twórcami, dyskusje ze studentami są doświadczeniem zmieniającym człowieka. Te ostatnie uświadomiły mi, jak duży wpływ na odbiór i interpretację dzieła ma nasze pochodzenie. Showcase pokazał również to, że tak długo, jak żyją ludzie, tak długo żyć będzie teatr. Zaszczytem jest być członkiem tego środowiska.


***


Mladinsko Showcase, Slovensko Mladinsko Gledališče, Lublana, 4–9 kwietnia 2023


***


Szymon Golec – student pierwszego roku Wiedzy o Teatrze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Fan niekonwencjonalnych spojrzeń, niemający nic przeciwko klasyce. 


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji