„Dziady”
Premiera przedstawienia odbyła się w wileńskiej celi bazylianów (30 X). Różne były na ten temat komentarze. Najprzychylniejsze podkreślały atmosferę miejsca, która w naturalny sposób podnosiła walory tego dyplomu dwóch krakowskich reżyserów. Na nowohuckiej scenie pozostała z tej atmosfery ledwie namiastka, zamarkowana niezwykle skameralizowaną przestrzenią, która otwiera się wraz z rozwojem Wielkiej Improwizacji. Grana jest wyłącznie Dziadów część trzecia, i to w obfitej wersji tekstu, z kwestiami, które zwykle przepadają pod ołówkiem reżysera. Nie ma co prawda Widzenia ks. Piotra, ale to zdaje się wypadek przy pracy. Najmocniejszą stroną przedstawienia jest struktura wokalno-muzyczna; nasłabszą — wykonanie aktorskie i mało czytelna lekcja tekstu. Od czasu do czasu reżyserzy dają się zwieść pięknościom, które graniczą z kiczem — na przykład w finale; ustawienie diabłów w scenie egzorcyzmów miało, zdaje się, stanowić ironiczny kontrapunkt dla romantycznego patosu, ale w ostatecznym efekcie popadło w niezamierzony komizm, który wywołuje chichoty na widowni. Słowem, porażka, ale z gatunku tych, które budzą zaciekawienie dla dalszych poczynań obu reżyserów.