Poskromienie złośnicy
„Konic zjedzone, owies osiodłany" – melduje Grumio swojemu panu. W święcie „na opak" księżyc jest słońcem, starzec dziewczyną. Blanka ulicznicą, a Kasia-Kicią-Kasią. Barańczak w swoim rewelacyjnym przekładzie zmniejsza kosmiczny dystans między skrajnościami szekspirowskiej rzeczywistości. Wprowadza relacje zabawy, kalamburu, najsubtelniejszego żartu językowego, sublimując różnice i konflikty dzielące bohaterów. Jerzy Stuhr nie zbacza z tej drogi Kasia i Petruchio, choć pogodzeni ze sobą od pierwszej chwili, muszą jeszcze podjąć grę. by odnaleźć swój własny. wspólny świat „na opak". Mechanizm spektaklu rozkręca się wolno – a i potem, gdy nabierze wreszcie tempa, nic osiągnie precyzji Prolog – tak rzadko przecież grany – niczemu nie posłuży, rozwieje się nic zostawiając na koncepcji przedstawienia śladu. Większość z tysiąca iskrzących się dowcipem pomysłów reżyserskich nie buduje wspólnej całości, za to skutecznie kokietuje widzów. Obok błyskotliwych scen mnóstwo jest niedoreżyserowanych. nieciekawych, pustych. A przecież spektakl pełen jest uroku i lekkości. Petruchio Piotra Urbaniaka to inteligentny, autentycznie zakochany, choć przewrotny chłopak. Zanim świat „na opak” zaakceptuje, próbuje go najpierw zbudować według własnych reguł, co mu się oczywiście musi udać.