Artykuły

Szczęśliwi spektakli nie liczą

W pełni zgadzam się z przesłaniem Schaefferowskiego tekstu mówiącego przecież o tym, że artysta, w każdych czasach, narażony jest na dziesiątki niebezpieczeństw, które go ograniczają i zarazem kształtują. I jeśli nie jest w stanie się im przeciwstawić, to niczego nie dokona w sztuce- mówi JAN PESZEK, który 30 lat gra "Scenariusz dla nie istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego"

30 lat gra Pan "Scenariusz dla nie istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaeffera. Nie ma Pan już dość swojego bohatera, sfrustrowanego artysty? - Nie, jeszcze nie znudził mnie, tym bardziej że czasy są mocno sfrustrowane i mój bohater z nimi dobrze koresponduje. Powiem więcej, nawet zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Tak więc trzymamy się dzielnie, oczywiście wyłącznie dzięki temu, że publiczność tak długo chce nas oglądać. Bo też od 30 lat daje jej Pan koncert gry aktorskiej, tworząc z tekstu napisanego językiem filozoficznego traktatu cyrkowe wręcz widowisko, grając gestem, mimiką, barwą głosu i akrobatyczną cielesnością. - Nie ukrywam, że wiem, iż po 40 latach pracy zawodowej czegoś nauczyłem się i że potrafię to wyrazić, czym sprawiam radość publiczności i sobie. Kondycja, odpukać, mi dopisuje, wciąż ruszam się, skaczę, mogę wyczyniać różne ekwilibrystyki, a przede wszystkim nadal mogę mówić za Schaefferem te ważne słowa, które wciąż fantastycznie są przyjmowane. Także przez młodzież.

Bawi Pana nadal wciąganie widzów w zastawiane przez siebie pułapki?

- Dotknęła pani istoty rozumienia przeze mnie teatru i zawodu aktora. Aktorstwo jest właśnie zastawianiem pułapek na widza, bo przecież teatr jest w gruncie rzeczy oszustwem. Oczywiście, żeby podjąć tę grę, trzeba najpierw zaakceptować to, o czym się mówi. W pełni zgadzam się z przesłaniem Schaefferowskiego tekstu mówiącego przecież o tym, że artysta, w każdych czasach, narażony jest na dziesiątki niebezpieczeństw, które go ograniczają i zarazem kształtują. I jeśli nie jest w stanie się im przeciwstawić, to niczego nie dokona w sztuce. Ugrzęźnie w szarej masie tzw. żyćka.

"Scenariusz" Schaeffer pisał z myślą o Panu, skąd więc Pańskie ówczesne stwierdzenie, że to "pyszny, nadęty traktat pozbawiony cech dramatu"?

- Przede wszystkim do głowy mi nie przyszło, że ktoś tak wybitny napisał utwór dla mnie. Gdy go przeczytałem, byłem zachwycony, a jednocześnie przerażony, bo wydawało mi się zupełnie niemożliwe zrealizowanie tego wykładu na scenie. Nieustępliwość Schaeffera i jego wiara w moje możliwości doprowadziły do szczęśliwego finału. Po jedenastu latach od napisania "Scenariusza" autor uznał, że jestem na tyle "instrumentalnym aktorem", że mogę się podjąć jego scenicznego wykonania. Premiera odbyła się w 1976 roku, w piętnastą rocznicę istnienia zespołu MW2 Adama Kaczyńskiego, z którym współpracowałem.

Ponoć początkowo miał Pan jakieś problemy inscenizacyjne?

- Owszem, z siusianiem. W "Scenariuszu" jest drugi bohater, Karol, nieistniejący fizycznie na scenie, ale z którym prowadzę dialog. Problem tkwił w tym, że Karol, prymityw, nie tylko klął podczas naszej rozmowy, ale również cały czas siusiał. Nie wiedziałem, jak to teatralnie zrealizować, a rozumiałem intencje autora: konfrontację subtelnego artysty z prostakiem. Pewnego dnia zobaczyłem na wystawie metalową puszkę z ogórkami. Kupiłem. Ogórki zjadła rodzina, ja zlutowałem denka, zrobiłem dwie dziurki, nalałem wodę, która sączyła się podczas mojej sceny z Karolem - puszką. Muzyczny efekt siusiania był fantastyczny, Schaeffer od razu go zaakceptował twierdząc, że tego tropu mam się trzymać. I tak powstał spektakl o poważnym temacie w niepoważnej formie, co zresztą jest zgodne z moim artystycznym temperamentem.

Policzył Pan ilość zagranych spektakli?

- Szczęśliwi spektakli nie liczą, ale na pewno ponad dwa tysiące.

I zapewne tysiące anegdot powstało w związku z Pańskimi wojażami z tym monodramem po całym świecie?

- Och masa ich jest. Najbardziej obrazowo zbilansował naszą pracę Wiesio Ochal, elektryk oświetlający ten spektakl, dobry duch tych naszych wspólnych wyjazdów. Kiedyś, przed występem w Chełmie, siedzieliśmy na górce, patrząc na miasto, a Wiesiu zaczął spisywać, czego i ile zużyłem podczas grania spektakli: tonę soli, pół tony jabłek, cztery garnitury, dziesiątki kilometrów żyłki nylonowej, Karola, który został zgnieciony w samolocie... Spisał również miejsca przez nas odwiedzone i spuentował to tak: Nie było nas tylko na Antarktydzie i biegunie północnym. No cóż, na Antarktydzie nie możemy robić konkurencji Kamińskiemu, a biegun...? Ostatnio, młody człowiek, podczas sceny mojego zwisania na drabinie głową w dół rzucił krótki komentarz z widowni: "Tata, daj se spokój". Przez sekundę pomyślałem, że może on ma rację. Lecz po chwili podjąłem wyzwanie, zacząłem na niego grać i wiem, że przekonałem go - odniosłem zwycięstwo. Póki mogę przekonująco wisieć głową w dół, to nie dam sobie spokoju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji