Artykuły

Żelazna dama słucha Wagnera

- Urodziłam się w lutową noc, podobno w czepku, w czasie burzy z błyskawicami i piorunami. Mama uważała, że to wróżba niezwykłego życia. Po śmierci ojca utrzymywała nas z korepetycji z polskiego i historii. W wieku 15 lat zaczęłam zarabiać korepetycjami z fortepianu - opowiada EWA MICHNIK, dyrektor Opery Wrocławskiej, inicjatorka Festiwalu Wagnerowskiego.

W piątek w Hali Ludowej zaczyna się Festiwal Wagnerowski: w dwa weekendy publiczność zobaczy wszystkie części tetralogii "Pierścień Nibelunga". - Spełnia się marzenie - mówi Ewa Michnik [na zdjęciu], szefowa Opery Wrocławskiej. To dzięki niej muzyka Ryszarda Wagnera wróciła do Wrocławia.

- Nie, nie, nie! - dyrygentka ze złością uderza ręką w pulpit. - Drogi panie, trzeba dużej sztuki, żeby ciągle mylić się w tym fragmencie - cedzi przez zęby w stronę śpiewaka w białym fraku. - Prosta melodia, prosty rytm, a pan za każdym razem śpiewa nierówno.

Upokorzony gwiazdor pali się ze wstydu: na scenie chór i soliści, w kanale orkiestra, za kulisami rozgrzewa się balet, na widowni zaproszeni na próbę generalną dziennikarze.

Ewa Michnik, dyrektorka Opery Wrocławskiej, dyryguje "Halką". Reżyseruje Laco Adamik: bardzo moderne, bez kontuszy i kierpców.

W czasie galowej premiery z okazji 60-lecia polskiej sceny operowej w powojennym Wrocławiu i zakończenia remontu gmachu opery z sali demonstracyjnie wychodzi Maria Fołtyn, najsłynniejsza z powojennych Halek. Recenzje są jednak znakomite, a Ewa Michnik, jak po każdej przygotowanej przez siebie premierze, wyjeżdża na wieś. Tam nikt jej nie zna, a telefon komórkowy ledwie łapie zasięg.

Po premierze "Halki" na internetowym forum "Gazety" odzywają się przeciwnicy dyrektorki.

Widz: "Polska Opera, wystawiana za nasze pieniądze! I co? Rosjanie w rolach głównych. Skandal!!!"

Wrocławianin: "Do pełni szczęścia orkiestra powinna grać tylko w składzie orkiestry podwórkowej albo na akordeonach. Z polskości zostało tam niewiele. Aerobik zamiast choreografii i cała koncepcja spektaklu woła o pomstę do nieba".

Krysia: "Może wreszcie ktoś odpowiedzialny zwróci jej uwagę, że eksperymenty tego rodzaju mogą się dla niej skończyć bojkotem. Halka powstała w konkretnych warunkach politycznych w okresie zaborów i włączanie tu akcentu rosyjskiego jest nieporozumieniem".

Melomaniak: "Z okazji 60-lecia Jubileuszu życzę całemu personelowi Opery Wrocławskiej zmiany na stanowisku dyrektorki..."

Michnik ripostuje: - Dla wielu "Halka" to nieznośna ramotka, której nie da się oglądać - mówi mi przez telefon, zasłaniając słuchawkę przed jesiennym wiatrem. - "Strasznego dworu" nie odważyłabym się uwspółcześniać, bo i fabuła, i charaktery są tam bardzo mocno osadzone w polskiej, szlacheckiej rzeczywistości. Ale nie "Halka"! Przecież w samym libretcie nie ma ani słowa o "sprawie narodowej"!

Wróżba niezwykłego życia

- W dzieciństwie marzyłam, że pójdę w ślady ojca i będę lekarzem - wspomina Ewa Michnik. - Muzyka była dla nas niedzielną rozrywką rodzinną. Amatorskie granie należało do dobrego tonu, jak lekcje francuskiego oraz rozległe znajomości w świecie artystycznym.

Pewnego dnia Franciszka Platówna, zaprzyjaźniona z domem słynna śpiewaczka operowa, dowiaduje się, że nastoletnia Ewa chodzi na prywatne lekcje fortepianu. "Ma talent, szkoda czasu na taką naukę!" - mówi rodzicom i załatwia przesłuchanie w szkole muzycznej w Krakowie.

Datę wyznaczono na 16 sierpnia 1957 roku. Wypada doskonale.

- Tego dnia umarł ojciec - mówi Ewa Michnik. - Żeglował po Mazurach i podczas biwaku zatruł się grzybami. Gdyby nie przesłuchanie w Krakowie, byłabym na wakacjach razem z nim. I pewnie spotkałby mnie ten sam los, bo uwielbiam grzyby. W ciągu jednego dnia straciłam całą dziecięcą wiarę w medycynę. Postanowiłam poświęcić się muzyce. Ćwiczyłam po kilkanaście godzin na dobę. Tylko to pozwalało uciec od rzeczywistości.

W zamożnym dotąd domu brakuje pieniędzy. Trzeba sprzedać samochód i żaglówkę, zwolnić ogrodnika, odprawić kucharkę.

Ewa Michnik: - Mama nie pracowała, a została sama z dwójką dzieci, które trzeba było wykształcić. Przed wojną studiowała historię i polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, była asystentką profesora Ignacego Chrzanowskiego, uprawiała poezję, pisała doktorat. W moim ojcu zakochała się jeszcze jako nastolatka. Miała swoje ambicje, ale po ślubie z nich zrezygnowała i zajęła się domem. Długo nie mogła zajść w ciążę. Mówiła, że wymodliła mnie przed cudownym obrazem Matki Boskiej Bocheńskiej. Urodziłam się w lutową noc, podobno w czepku, w czasie burzy z błyskawicami i piorunami. Mama uważała, że to wróżba niezwykłego życia. Po śmierci ojca utrzymywała nas z korepetycji z polskiego i historii. Później, za radą przyjaciół, skończyła kurs dla laborantów medycznych. W wieku 15 lat zaczęłam zarabiać korepetycjami z fortepianu.

W czasie nauki w szkole muzycznej Ewa Michnik chodzi na wszystkie koncerty w filharmonii. Często dyryguje słynny Jerzy Katlewicz, rodem z Bochni. - To mi dodało otuchy. W końcu, kto powiedział, że karierę mogą zrobić tylko urodzeni w wielkim mieście?

Nuty tańczące w partyturze

Na pierwszym roku wychowania muzycznego w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej z przedmiotów teoretycznych Ewa Michnik (mężatka, mąż inżynier krótko po ślubie wyjechał na stypendium do Szwajcarii) ma same piątki. Ale kiedy dyryguje chórem, drżą jej ręce, a nuty w partyturze zaczynają tańczyć przed oczami.

- Może i będzie z pani nauczycielka rytmiki, ale o dyrygenturze radzę zapomnieć - orzeka profesor i... łaskawie dopuszcza stremowaną studentkę do egzaminu z dyrygowania.

Ewa Michnik: - Już miałam zrezygnować. Marzyłam o prowadzeniu orkiestr, a nie radziłam sobie z małym zespołem śpiewaków. Zawzięłam się. Zdałam wszystkie egzaminy, a dyrygowanie zostawiłam sobie na koniec. Kiedy już było po wszystkim, dziekan obiecał, że zmieni mi pedagoga. Na takiego, który nie będzie uprzedzony do kobiet, i nie będzie w kółko powtarzał, że są za słabe fizycznie, co miesiąc niedysponowane, nie mogą się malować, bo pot rozmazuje makijaż, a to nieestetycznie wygląda i deprymuje innych muzyków...

- Dopiero dzięki profesor Marii Kochaj uwierzyłam, że będę dyrygować. Wkuwałam wszystkie partytury, które przygotowywali studenci dyrygentury, załatwiłam też sobie status wolnego słuchacza. I zdarzył się cud. W dniu egzaminu semestralnego rozchorował się student, który miał poprowadzić wynajętą przez uczelnię orkiestrę Filharmonii Krakowskiej. Przed muzyków wyszedł rektor akademii i zapytał, kto odważy się z marszu poprowadzić symfonię Haydna. Zgłosiłam się pierwsza. Pomyślałam, że takie szczęście więcej się nie powtórzy. Od razu zostałam przyjęta na trzeci rok dyrygentury.

Zrzędliwy profesor miał jednak trochę racji. Kilka lat później, zamiast jechać na stypendium do Stanów Zjednoczonych, magister sztuki muzycznej Ewa Michnik zajmuje się kilkumiesięczna córką i cały czas pracuje na uczelni.

Michnik: - Mąż nie życzył sobie, żebym pracowała jako dyrygent. Miał typowo mieszczańskie wyobrażenie o roli kobiety w domu i rodzinie.

Kraków - Zielona Góra

Wrzesień 1972. W niedzielę zajęcia ze studentami na krakowskiej PWSM kończą się późnym popołudniem. Pociąg z Krakowa do Zielonej Góry odjeżdża o osiemnastej. Podróż trwa jedenaście godzin. Jest czas, żeby przestudiować partyturę albo przeczytać książkę. Lepiej nie spać. Nie wszyscy współpasażerowie są na tyle pijani, żeby nie zainteresować się bagażem. I nie wszyscy tak życzliwi dla młodej kobiety, jak żołnierze krążący między Przemyślem a Zgorzelcem.

W poniedziałek rano trzeba stanąć przed orkiestrą i poprowadzić próbę przed piątkowym koncertem. To podstawowy obowiązek drugiego dyrygenta.

Filharmonia w Zielonej Górze, czyli, mówiąc bez ogródek, na głębokiej prowincji, jest jedyną, która odpowiedziała na list absolwentki wychowania muzycznego, teorii muzyki i dyrygentury. Na przesłuchania zgłasza się jeszcze kilku kandydatów. Sami mężczyźni. Ale to Ewa Michnik dostaje posadę i służbową klitkę. Interweniuje u prezydenta miasta. Skutecznie. Z trzypokojowego mieszkania ma widok na las i rzekę. Mieszka z córką i sprowadzoną z Bochni mamą, nosi się po męsku: krótkie włosy, spodnie, na estradzie frak, nigdy suknia. Dyryguje Mozartem, Brahmsem, Beethovenem. Państwo reguluje politykę kulturalną, więc zdarzają się sezony, gdy aż dwadzieścia pięć procent repertuaru filharmonii wypełnia polska muzyka współczesna.

"Od początku moją metodą pracy było poderwanie wszystkich własnym zapałem do wspólnego muzykowania" - wspomina w przeprowadzonym przez Jana Stanisława Witkiewicza wywiadzie rzece "Artystyczna uczciwość". - I stąd okres zielonogórski wiąże się z moimi najmilszymi wspomnieniami. Ale tam nie nauczyłam się tego, że istnieje ograniczony czas pracy i związki zawodowe. Muzycy byli tak zaangażowani i pełni chęci do pracy, że nie liczyli czasu przeznaczonego na próby. Na prośbę poszczególnych muzyków przychodziłam także po południu i pracowaliśmy nad trudniejszym materiałem orkiestrowym. Który z dzisiejszych członków orkiestry zgodziłby się na coś takiego?

Czekolada z Lią Rotbaum

W połowie lat 70. Michnik dyryguje kilkoma koncertami symfonicznymi w Filharmonii Wrocławskiej. Po jednym z nich dostaje propozycję poprowadzenia barokowej opery "Tetyda na Skyros" Domenica Scarlattiego, napisanej na zamówienie królowej Marysieńki. Po śmierci króla Jana III Sobieskiego Maria Kazimiera zamieszkała w Rzymie i utrzymywała tam jeden z najlepszych teatrów operowych w ówczesnej Europie.

"Tetyda na Skyros" - operowy debiut Ewy Michnik - ma być realizowana w Auli Leopoldyńskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, w otoczeniu barokowych malowideł, rzeźb i złoceń. Z całej Polski do Wrocławia zostają ściągnięci czołowi śpiewacy i instrumentaliści, najlepsi specjaliści od teatralnej techniki. Konsultacji historycznych udzielają uniwersyteckie sławy.

Młoda dyrygentka puka do drzwi mieszkania jednej z XIX-wiecznych kamienic przy ul. Włodkowica. Kiedyś mieszkali tu bogaci Żydzi. Teraz Żydów we Wrocławiu prawie nie ma. Nieliczni, przyjezdni, trzymają się razem, drzwi w drzwi: Goldsteinowie z Drohobycza z Rotbaumami z Wilna. 70-letnia Lia Rotbaum, słynna reżyser, autorka książki "Opera, a jej kształt sceniczny", podaje filiżankę z czekoladą, uśmiecha się i mówi do nieco speszonej debiutantki: - Nie szanuję dyrygentów, których nie interesuje nic poza śpiewem, orkiestrą i nutami. Partytura znaczy tyle samo, co sznurówki butów śpiewaka.

- Spotkanie z Lią Rotbaum było olśnieniem - wspomina Michnik. - Skłonność do, być może, nadmiernego zainteresowania pracą reżyserów została mi do dziś.

"Tetyda na Skyros" odnosi sukces. Prasa wiwatuje. Zachwyca się nawet wyjątkowo wybredny Jerzy Waldorff.

Baryton, jej miłość

Gdynia, grudzień 1986. Próby w Teatrze Muzycznym. Ewa Michnik przygotowuje "Kserksesa" Haendla. Przedstawienie zamówił zachodnioniemiecki impresario, zespół tworzą artyści z różnych teatrów operowych w Polsce.

Na dworze zaspy śniegu, zamarznięte morze, zziębnięte łabędzie. Na scenie zaloty perskiego króla do pięknej Romildy. Arsamenesem, bratem tytułowego bohatera, jest baryton Bogusław Szynalski. Mężczyzna potężny, przystojny, romantyczny. Jest gwiazdą niemieckich scen operowych, specjalizuje się w Wagnerze i Verdim.

Ewa Michnik: - Szczerze mówiąc, przez lata interesował mnie wyłącznie jako artysta. Znakomita i wyrównana emisja głosu, piękna i ciepła barwa, wielka muzykalność, świetna prezencja na scenie. Po nieudanym małżeństwie, zakończonym przykrą sprawą rozwodową, nie myślałam, że wyjdę ponownie za mąż. A on starał się o mnie przez dziesięć lat - od czasu gdy w 1980 r. zobaczył, jak dyryguję w Operze Krakowskiej, i postanowił, że się ze mną ożeni. Powiedział mi o tym właśnie w Gdyni, w przerwie między próbami do "Kserksesa". Odrzuciłam oświadczyny. Czekał. Gdy ponowił je po kilku latach, byłam już bez pamięci zakochana. Moja córka dorosła i wyszła za mąż. Nie miałam żadnych osobistych zobowiązań, niczego nie musiałam poświęcać. Natomiast Bogusław poświęcił dla mnie swoją pozycję zawodową, bo fakt, że jest mężem nie przez wszystkich lubianej dyrektor opery, raczej mu zaszkodził w karierze, niż pomógł.

Bogusław Szynalski, do niedawna na etacie w Teatrze Wielkim w Poznaniu, gościnnie występuje w produkcjach Opery Wrocławskiej. Przeważnie pod batutą żony. - Jest artystą, więc świetnie mnie rozumie: że życie spędzam główne w operze, że nie gotuję, nie piorę. Że tak naprawdę nie mamy normalnego domu.

Kierunek: Hala Ludowa

Klasycystyczny budynek opery we Wrocławiu szczęśliwie przetrwał oblężenie Festung Breslau w 1945 r. Pół wieku później podniszczoną fasadę opery zdobią biało-czerwone flagi i transparenty "Solidarności".

15-letnie rządy w Operze Krakowskiej Ewa Michnik kończy, wojując z zespołem, władzami miasta i mediami. Teatr ma siedmiomiliardowy dług (700 tys. nowych złotych), nie ma programu. Winą za sytuację w teatrze pani dyrektor obarcza niezdyscyplinowanych artystów oraz ówczesnego wicewojewodę krakowskiego. Prasie zarzuca stronniczość, nie rozmawia z dziennikarzami.

Odbiera za to telefon od wojewody wrocławskiego Janusza Zaleskiego. Podlegająca mu Opera Wrocławska także pogrąża się w długach i wojnie między dyrektorem a związkami zawodowymi. - Dostrzegłem w Ewie Michnik nietuzinkową osobowość i autentyczne poczucie godności. Szalejąca wokół niej burza nie robiła na mnie wrażenia, bo - jako polityk - byłem przyzwyczajony do ataków - wspomina Zaleski.

Wiadomość o dyrektorskiej nominacji Ewy Michnik związkowcy w operze we Wrocławiu przyjmują strajkiem. Wywieszają flagi i udzielają wywiadów. - Skończyły się czasy przynoszenia dyrektorów w teczkach! Wojewoda powinien zrozumieć, że musimy mieć wpływ na to, kto nami rządzi! - mówi jeden z protestujących chórzystów.

Po 140 dniach protestu, na początku 1996 r. sztab strajkowy, ugłaskany obietnicą podwyżek o 102 zł i widząc, że przeciwnik nie zamierza ustąpić, przekazuje teatr nowej dyrektorce.

Półtora roku później do Hali Ludowej ciągnie podniecony tłum. Zespół Opery Wrocławskiej, eksmitowany z remontowanego budynku, wystawia "Aidę" Verdiego. Wielkie dekoracje starożytnego Egiptu, na scenie sześć koni i tyle samo wielbłądów, tłumy statystów. Rozkręcona na niespotykaną wcześniej skalę maszyna reklamowa przyciąga na sześć spektakli aż 20 tys. widzów. Krytycy kręcą nosami: narzekają na słaby poziom muzyczny (i przede wszystkim - akustyczny) produkcji i inscenizacyjną przesadę. Ale widzowie wiedzą swoje. Sukces "Aidy" przesądza o realizacji kolejnych superprodukcji: "Carmen" z oddziałem jeźdźców, "Nabucco" ze słoniami, "Carmina Burana" z jednorożcem (czyli odpowiednio przystrojonym koniem), "Skrzypka na dachu" ze stadkiem kóz, "Strasznego dworu" z sokołem latającym pod gigantyczną, żelbetonową kopułą. Opera gra też w plenerze: "Toskę" Pucciniego wśród zabytków miasta, "Giocondę" Ponchiellego na zbudowanej na Odrze sztucznej wyspie.

Przez pięć lat Michnik jest dyrektorem artystycznym festiwalu Wratislavia Cantans. Z początku współpraca z przebojową dyrektor generalną Lidią Geringer d'Oedenberg układa się harmonijnie. Panie wymyślają, że każda z edycji festiwalu będzie opatrzona literackim mottem (np. "Muzyka końca wieków", "Musica sacra - musica profana", "Eros i Thanatos"). Podczas wspólnych konferencji prasowych Geringer czaruje dziennikarzy, rozdaje uśmiechy i informuje o sukcesach. Michnik mówi mało i ukradkiem podjada ciasteczka ze stołu prezydialnego. Tej namiętności nie pozbędzie się do dziś.

Według oficjalnej wersji wydarzeń - po kilku festiwalach przygotowanych wspólnie z Lidią Geringer rezygnuje z kierownictwa artystycznego Wratislavii z powodu nadmiaru zajęć w operze.

Według wersji drugiej, też oficjalnej, dymisja jest skutkiem nieustannych kłótni między dyrektorkami.

Ewa Michnik: - Ingerencja dyrektor generalnej w sprawy programowe była tak duża, że moja praca nie miała już sensu.

Dziś marzy o zbudowaniu sceny letniej i powołaniu do życia festiwalu letniego. Na środku stawu obok Hali Ludowej, z parkiem w tle. - Opera, muzyka symfoniczna i kameralna, teatr, jazz... Byłoby tam miejsce dla każdej dobrej sztuki - mówi. - Wrocław stałby się wakacyjną muzyczną stolicą Polski, magnesem dla turystów. Jak Bregencja w Austrii, Werona we Włoszech czy Savonlinna w Szwecji.

Wagner dla przyjemności

W folderze reklamującym wrocławskie "Złoto Renu" zestawiono kiedyś dwie grafiki: na jednej kopuła Hali Ludowej, żelbetonowego giganta zbudowanego tuż przed I wojną światową przez słynnego architekta Maksa Berga. Na drugiej - szkic Walhalli, siedziby bogów z "uroczystego dramatu scenicznego" Ryszarda Wagnera, który swoją premierę miał w 1869 r. Z sugestii, że architekt Max Berg inspirował się Wagnerowską wizją, śmieją się historycy sztuki, ale Walkirie i tak przegalopowały pod gigantycznym sklepieniem.

Michnik: - Przed wojną Wrocław słynął z prezentacji dzieł Wagnera. Niestety, jego twórczość upodobali sobie naziści i uczynili z niego narzędzie propagandowe. Dziś ludzie przekonują się, że w rzeczywistości ta muzyka niesie szlachetne przesłanie: opowiada o potędze miłości, ostrzega przed żądzą władzy. Całe życie marzyłam o tym, żeby wystawić ten cykl.

W cztery październikowe wieczory Festiwalu Wagnerowskiego w Hali Ludowej pokazane zostaną wszystkie części "Pierścienia Nibelunga": "Złoto Renu", "Walkiria", "Zygfryd" i "Zmierzch bogów".

Każdy ze spektakli, wystawianych wcześniej w rocznych odstępach, to międzynarodowa obsada i ogromny budżet. Choć operę utrzymuje marszałek województwa, a hojnie dotuje prezydent Wrocławia, udaje się go dopiąć wyłącznie dzięki wielkim sponsorom.

Michnik wie, że aby uprawiać sztukę operową, trzeba się też nauczyć sztuki zdobywania gotówki. Trzeba być miłym dla dyrektorów, prezesów i szefów rad nadzorczych banków, fabryk, kopalń... Trzeba bywać na oficjalnych i nieoficjalnych uroczystościach. No i, przede wszystkim, trzeba dbać o to, żeby mecenas czuł się publicznie wyróżniony.

Dwa lata temu - tuż przed premierą "Walkirii" - nagle wycofał się sponsor generalny: kombinat KGHM. Zamiast ryzykować półtoramilionowy deficyt, Michnik przesuwa spektakl o pół roku, o czym w suchym komunikacie informuje rzecznik prasowy opery. Dyrektorka sprawy nie komentuje do dziś, bo w miedziowym koncernie prezesi zmieniają się w rytm wyborów do parlamentu, więc kto wie, może kiedyś znowu przyjdzie jej rozmawiać o pieniądzach z tymi, którzy już raz ich poskąpili.

Do wyreżyserowania Wagnerowskiego cyklu szefowa opery zaangażowała niemieckiego reżysera Hansa-Petera Lehmanna, wieloletniego asystenta szefów festiwalu w Bayreuth, mekce miłośników Wagnera. - Gotowość do wystawienia "Pierścienia Nibelunga" świadczy o klasie teatru - Lehmann przy każdej okazji komplementuje wrocławską ekipę i jej szefową.

Trzy lata temu na premierę "Złota Renu" przyjechał Wolfgang Wagner, wnuk kompozytora.

- Sehr ordentlich - orzekł. - Bardzo porządnie zrobione.

Pochlebna opinia potomka Wagnera, wyrażana w zachodnich pismach muzycznych i folderach turystycznych, głównie w Niemczech, jest bezcenna. To właśnie goście zza Odry są największymi zorganizowanymi grupami widzów.

Podczas Festiwalu Wagnerowskiego wszystkie spektakle poprowadzi kierownik muzyczny orkiestry Tomasz Szreder. Wcześniej pomagał dyrektorce w przygotowaniach do kolejnych wagnerowskich premier. Teraz odstąpiła mu miejsce na afiszu.

Ewa Michnik: - Ja już całym "Pierścieniem" zadyrygowałam. Nareszcie popatrzę na "mojego" Wagnera jak zwykły widz. Bez stresu. Dla przyjemności.

Ewa Michnik

Absolwentka trzech fakultetów Akademii Muzycznej w Krakowie (teoria muzyki, wychowanie muzyczne i dyrygentura). Studia podyplomowe w Wiedniu. Od 1980 r. dyrektor Opery Krakowskiej, od 1995 - Opery Wrocławskiej. Przez pięć lat (do 2002 r.) dyrektor artystyczny festiwalu Wratislavia Cantans. Profesor "belwederski" (prowadzi zajęcia z dyrygentury w krakowskiej Akademii Muzycznej). Płyta z zapomnianą operą Ignacego Jana Paderewskiego "Manru" pod jej batutą zdobyła w 2005 r. Fryderyka. Pod jej rządami opera we Wrocławiu zasłynęła superprodukcjami z udziałem setek śpiewaków, tancerzy i zwierząt. Jest drugim dyrektorem teatru operowego w Polsce (po Robercie Satanowskim), któremu udało się wystawić wszystkie części słynnej tetralogii Ryszarda Wagnera "Pierścień Nibelunga".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji