Artykuły

Mędrzec w wanience

Kilka lat temu spytałem Tadeusz Różewicza, czy prawdą jest, że ma w szufladzie kilka napoczętych przed laty tekstów. - Mam - odpowiedział. Czy wróci do nich? - Nie, nigdy - usłyszałem. - Dlaczego? - Bo idąc parkiem, słucham rozmawiającej ze sobą młodzieży i nic z tego nie rozumiem. A jedyne, co ma dramatopisarz, to język. Oni nie mówią moim językiem - tłumaczył. O Tadeuszu Różewiczu pisze Jerzy Koenig w Dzienniku.

Życzliwy "ktoś" przeczytał mi przez telefon listę Różewiczowskich przedstawień, jakie szykuje nam polski teatr, i spytał, co ja na to. - Mogę pomyśleć? - spytałem. - Możesz. No więc myślę. Coś tam jeszcze wtedy mętnie dodałem, że to dobrze, ale licho nie śpi. Że Różewicz to jeden z niewielu dzisiejszych poetów, których potrafię szukać w druku dla osobistej przyjemności. Że w tłumie współczesnych pisarczyków dramatycznych czuje się on zapewne trochę nieswojo. Że jego teatru nie da się obyczajem dzisiejszym zwyczajnie "pyknąć". To jednak w sumie nie rozmowa na telefon, prawda? Tadeusz Różewicz? Kto to? Rocznik 1921. Debiut poetycki przed wojną, rozpoczęte studia na UJ. Wojna, pracownik fizyczny, partyzantka AK. Samotnik literacki. Rówieśnik Baczyńskiego, Gajcego, Bojarskiego, Trzebińskiego, Borowskiego. W rozmowie z Puzyną mówi: "Panie Konstanty, od 1945 roku zacząłem się zarzekać, że nie robię żadnej liryki, że nie chcę robić poezji I powtarzałem to przez dwadzieścia pięć lat, aż okazało się, że recenzują mnie jako poetę lirycznego i nagle po latach powtarzania, że to jest pro-za, zostałem jednak poetą". W lutym 1960 roku publikuje w "Dialogu" "Kartotekę", którą uznaje za debiut dramatopisarski. Czy to dziwactwo jest godne miana dramatu? - pytali wtedy, by po chwili zachwycić się decyzją, że tekst ten znalazł się na liście lektur szkolnych. Prawdę mówiąc, nie wiem, co tu gorsze - ale to już inna sprawa.

I jeszcze dwa doniesienia z ust samego Różewicza, które warto zacytować. Co może sprawić, że teatr znowu stanie się potrzebny? Nie jakiś teatr faktu, "mnie się wydają że poezja walnie pomoże Nie, nie wiersz, tylko poezja. Bo wiersz w niczym nie może pomóc..., ani zaszkodzić". Kim ja jestem? "Są te głosy, które chcą ze mnie zrobić prawdziwego człowieka teatru, dramaturga zrośniętego z ludźmi teatru, który im się odda. Bo ja z nimi prawie nie czuję żadnych związków". Autor kilkudziesięciu tekstów dramatycznych - od "Kartoteki" z 1960 roku po "Kartotekę rozrzuconą" z roku 1994, w której, bawiąc widzów, zapłakał nad degrengoladą ojczystą. A pośrodku rozpasane dzieło, które nazwę literackim dekalogiem doli człowieczej: od przejmującej wojennej opowieści o Walusiu ("Do piachu") po kombatancki kabaret ("Spaghetti i miecz"), wszelkiego rodzaju utwory dramatyczne - profetyczne ("Przyrost naturalny", "Stara kobieta wysiaduje"), perwersyjne ("Białe małżeństwo"), zgryźliwe ("Świadkowie albo nasza mała stabilizacja", "Pogrzeb po polsku") - prześmiewczy esej teatralny o granicach teatru ("Akt przerywany") oraz wariacje literackie ("Wyszedł z domu", "Odejście głodomora", "Na czworakach", "Pułapka"), kilkanaście miniatur dramatycznych układających się w różne cykle. Krótko mówiąc, panorama współczesności, w której jest i żart, i satyra, i ironia, i głębsze znaczenie, i poezja, i obrachunek z sobą, z historią, ze współczesnością. Czasem w tonacji żartobliwej. I zawsze surowy. Chętnie dodam: bezpardonowy. Wielka literatura dla teatru. A teatr? Z kilkuset oglądanych przedstawień naszego autora najosobliwiej zapamiętałem jedno, niezwyczajne. To było wiele lat temu w Norwich. Miasto uniwersyteckie w środkowowschodniej Anglii. Młodzi aktorzy w obecności autora grali dla miejscowej widowni swoją wersję "Kartoteki". Różewicz nie mówi po angielsku. Cudownie słuchał swojego tekstu, z którego nic nie mógł zapewne zrozumieć. Na scenie nie było ani Polski, ani pokoju, ani łóżka, w którym wyleguje się Bohater. Zamiast niego stała blaszana wanienka. Poeta był szczęśliwy. Mrugnął do nas porozumiewawczo, kiedy po spektaklu został wezwany na scenę. Ukłonił się nieśmiało, podziękował aktorom i wszedł do wanienki. Leżąc w niej machał cierpliwie ręką do rozentuzjazmowanej widowni Wielki europejski poeta w blaszanej wanience wśród gromady angielskich aktorów, przez chwilę najszczęśliwszy człowiek na świecie. Będę to pamiętał do końca życia. Tak powinien zapewne wyglądać mędrzec, w chwili gdy zrozumiał świat I się tego nie wstydzi. Pewnie to dobrze, że rozkoszujący się własną mizerią teatr znów sięga dziś po Różewicza. Choć coś mnie dręczy. Pokazał mianowicie niedawno, jak do parteru potrafi sprowadzić Szekspira. Wiem, że dramat narodowy lubi czytać jak baśnie braci Grimm. Przekonuje nas codziennie, że po mistrzowsku radzi sobie z interwencjami społecznymi na poziomie prasy popołudniowej. Mrożka chętnie zesłałby na pogranicze Karpat i Bałkanów. Co zrobi teraz z Różewiczem? Nie chciałbym z poetą rozmawiać o silach i środkach sceny polskiej. Mędrca nie wolno używać do posług recenzenckich. Nie poprawi on za nas naszych, teatrów. Jest dla tych teatrów jakąś szansą, żeby odrobinę poważniej porozmawiać o człowieku dzisiejszym. Nie jest ważne, czy zrobimy to z perspektywy blaszanej wanienki, szafki-kafki, przywalającego nas śmietniska cywilizacyjnego czy klatki z głodomorem. Trochę myśli, odrobina refleksji nad celem życia i słowo, słowo poety, który dla sceny nie pisze wierszyków. Ale myśli - za nas i dla nas.

Kilka lat temu spytałem autora, czy prawdą jest, że ma w szufladzie kilka napoczętych przed laty tekstów. - Mam - odpowiedział. Czy wróci do nich? - Nie, nigdy - usłyszałem. - Dlaczego? - Bo idąc parkiem, słucham rozmawiającej ze sobą młodzieży i nic z tego nie rozumiem. A jedyne, co ma dramatopisarz, to język. Oni nie mówią moim językiem - tłumaczył. A może jednak wróci do naszego teatru? Oby został do tego przekonany.

***

"Pułapka" w krakowskim Teatrze Słowackiego (premiera 30 września) otworzyła listę nowych Różewiczowskich spektakli w tym sezonie. 15 października w Teatrze TV zobaczymy prapremierowo "Trelemorele". Potem na scenach Narodowego w Warszawie i Ludowego w Krakowie (jawi się "Stara kobieta wysiaduje", a Michał Zadara we Wrocławiu pokaże swoją "Kartotekę".

***

Kamienie milowe Tadeusza Różewicza

KARTOTEKA 1960

Teatr Dramatyczny w Warszawie

"Prawdziwa rewolucja" - mówiono po prapremierze sztandarowej sztuki Różewicza. Nie miało znaczenia, że po odwilży z 1956 roku na polskie sceny trafiła awangardowa wtedy dramaturgia spod znaku Durrenmatta i Ionesco, a publiczność znała już Gombrowiczowską "Iwonę..." i "Policjantów" Mrożka. "Kartoteka" to był przełom - zarówno pod względem treści (najmocniejszy głos pokolenia Kolumbów i rozliczenia z wojną w teatrze), jak i otwartej formy, która nie tylko w Polsce wyprzedzała czas. Inscenizacja Wandy Laskowskiej z Józefem Parą w roli Bohatera rozpoczęła pochód sztuki przez sceny. Przykłady ważnych interpretacji można mnożyć. Poprzestańmy na telewizyjnych wersjach Konrada Swinarskiego z Tadeuszem Łomnickim (1967) i Krzysztofa Kieślowskiego z Gustawem Holoubkiem (1979), reżyserowanym przez studentów warszawskiej PWST spektaklu znowu z Łomnickim jako Bohaterem (1989) oraz inscenizacji Kazimierza Kutza w Teatrze Narodowym ze Zbigniewem Zamachowskim (1999). Po sztukę sięgają też młodzi artyści, choćby Michał Zadara, który premierę w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu zapowiada na grudzień.

STARA KOBIETA WYSIADUJE 1969

Teatr Współczesny we Wrocławiu

Różewicz według Jerzego Jarockiego, reżysera uważanego za najwierniejszego i najbliższego poecie. Inscenizację "Starej kobiety...", uznawanej za jeden z najmocniejszych w dorobku pisarza obrazów człowieka na śmietniku cywilizacji w połączeniu z wielkim monologiem o sile miłości, przyjęto z zachwytem. Imponowało bogactwo wyobraźni reżysera, poszczególne obrazy sceniczne porównywano z dziełami Matisse'a i Brueghela. Główna bohaterka w interpretacji młodej jak na tę rolę Mai Komorowskiej zyskała dwa odbicia w postaciach Iny Nowicz i Marii Zbyszewskiej. Do legendy weszła scena, kiedy grana przez Komorowską kobieta, unoszona przez swą opowieść, wchodzi na krzesło, a potem skacze na żyrandol, mówiąc: "Wszystko jest do kochania". - Ten rytm bujania, fruwania, rozhuśtania wypełnił całą scenę - wspominała aktorka.

DO PIACHU 1979

Teatr na Woli w Warszawie

"Jest w tej sztuce liryzm i szokująca zrazu wulgarność, ironia i krew. Jest polski las i cisza cmentarna. (...) Smutna to sztuka i bardzo piękna" - notował po lekturze "Do piachu" reżyser prapremiery Tadeusz Łomnicki. Doszło do niej w prowadzonym przez tego wielkiego aktora, a wówczas także partyjnego aktywistę, Teatrze Na Woli. Po latach można stwierdzić, że ówczesne polityczne uwikłanie było ceną, jaką zapłacił artysta za doprowadzenie do premiery. "Pieśń o miłości i śmierci szeregowca Walusia" (takim podtytułem opatrzył Różewicz sztukę) była bowiem naznaczonym tragicznym tonem, nąjbrutalniejszym, ale i pełnym współczucia odbrązowieniem mitu wojennej partyzantki. Nic więc dziwnego, że po premierze na pisarza i reżysera zewsząd posypały się gromy. Odezwali się obrońcy Armii Krajowej i publicyści reżimowej prasy. Podobną burzę wywołał słynny i znakomity telewizyjny spektakl Kazimierza Kutza. Ostatnio abstrakcyjną, offową wersję "Do piachu" przedstawiło lubelskie Provisorium.

NA CZWORAKACH 2001

Teatr Narodowy w Warszawie

Ostatni z wielu Różewiczowskich spektakli w dorobku Kazimierza Kutza. - "Na czworakach" - sztuka o sławnym pisarzu - wydała mi się odpowiednia dla Warszawy - mówił przed premierą reżyser. W jego interpretacji "Na czworakach" było nie tylko przewrotnym oskarżeniem pustki i blichtru świata artystycznego establishmentu, lecz także intymną ostatniego miłosnego zauroczenia. Do Laurentego (wielki Ignacy Gogolewski) przychodzi z prośbą o wywiad młoda dziennikarka (Bożena Stachura). Po premierze podkreślano przenikliwość spojrzenia reżysera i lekki ton całości.

DUSZYCZKA 2004

Teatr Narodowy w Warszawie

Jerzy Grzegorzewski zawsze uważał Różewicza za wyjątkowo bliskiego sobie autora. Wielokrotnie go wystawiał - przede wszystkim w Teatrze Polskim we Wrocławiu (pamiętna "Śmierć w starych dekoracjach", 1978) i w warszawskim Teatrze Studio. "Duszyczka" - oparta na poemacie pod takim właśnie tytułem i fragmentach innego utworu Różewicza "Et in Arcadia ego" - była jednak przedstawieniem innym niż wszystkie. Grzegorzewski zrealizował je w wąskim pasażu podziemnego przejścia pod ulicą Wierzbową, którym dotąd przenoszono sprzęty. Ten wybór miał znaczenie symboliczne. Wraz z reżyserem i poetą przeprawialiśmy się przez nierzeczywisty Styks, słuchając gorzkiego i zaprawionego ironią poże-gniania bohatera (wybitny Jan Englert) ze światem, ze sztuką, z kobietami. Krótki, a przejmujący wieczór. Kolejny akt wielkiego pożegnania reżysera z teatrem. I ze światem...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji