Artykuły

Nauka optymizmu według Danuty Szaflarskiej

Zachowanie Aleksandra Zelwerowicza wobec DANUTY SZAFLARSKIEJ weszło do teatralnej legendy - najpierw zrównał nieszczęśnicę z ziemią, potem kazał jej przeczytać "Pięćdziesiąt lat teatru", a w końcu przyjął do szkoły, przekonany że może nie wie ona (jeszcze) co to jest komedia dell'arte, ale na pewno ma aktorską charyzmę. No i nie pomylił się!

Pierwsza powojenna gwiazda polskiego ekranu przekroczyła dziewięćdziesiątkę i... przygotowuje się do kolejnej roli

Pamiętam, że nie byliśmy na taki fenomen przygotowani...

- Proszę państwa, ja tylko przypadkiem jestem pół wieku starsza od niektórych z was - powiedziała Danuta Szaflarska do organizatorów katowickiego festiwalu Interpretacje. Po czym zagrała brawurowo w konkursowym spektaklu, a wieczorem długo bawiła się z kolegami na bankiecie. A my byliśmy przekonani, że prawie dziewięćdziesięcioletnia aktorka wymaga jakiejś szczególnej opieki! Taktownie wybiła nam te bzdury z głowy.

Śliczność z charakterem

Twarda góralka spod Nowego Sącza właśnie przygotowuje się do kolejnej roli filmowej. W filmie Doroty Kędzierzawskiej pt. "Pora umierać" zagra Anielę, czyli staruszkę, której czasem jeszcze niezłe figle w głowie. Reżyserka nie ukrywa, że scenariusz filmu powstał właśnie z myślą o tej aktorce, przeżywającej zresztą od kilku lat renesans popularności.

Była bowiem Danuta Szaflarska wielką gwiazdą polskiej kinematografii tuż po II wojnie światowej. Kamera kochają bez względu na to ile ma lat, choć filmowcy nie zawsze chcieli o tym pamiętać. Przerwy w karierze ekranowej rekompensowała sobie kreacjami teatralnymi; scenę zawsze i otwarcie stawiała zresztą na czołowym miejscu w zawodowej hierarchii. Ale to właśnie pierwszy polski powojenny film fabularny "Zakazane piosenki" (1946), a potem "Skarb" (1948) uczyniły jej twarz tak powszechnie znaną, że trafiła na okładkę premierowego numeru dwutygodnika Film. Wraz z Jerzym Duszyńskim stanowili parę wprost idealną. Przez lata nie mogli zresztą sprostować, że wcale nie są małżeństwem prawdziwym, a tylko ekranowym. Niezły ubaw miała z tego Hanka Bielicka, prawdziwa żona przystojnego amanta, a koleżanka pani Danusi z przedwojennych czasów, gdy cała trójka pracowała w wileńskim teatrze.

Szaflarska nie przypadkiem zabłysnęła w "Zakazanych piosenkach" Leonarda Buczkowskiego i zagrała tak, że do dziś ta rola nie trąci manierą. Nie tylko pięknie i ujmująco na ekranie wyglądała, ale także dobrze wiedziała, kogo gra.

Pani Danuta i jej mąż walczyli w powstaniu warszawskim, choć było to niebezpieczeństwo podwójne. Groziło nie tylko utratą ich życia, ale także życia rocznej córeczki, która przebywała z rodzicami w opanowanym walką mieście. Tragedia była o włos. Marysia - dziś artystka plastyczka - ciężko zachorowała na dyzenterię. Jej matka nie płakała, lecz cudem zdobyła leki z porzuconej apteczki i przez całą noc karmiła nimi córeczkę. Bo pani Danuta, jeśli trzeba, potrafi być kobietą dzielną ponad ludzką miarę. W czasie wojny wiele razy stawała naprzeciw śmierci i wywijała się z jej objęć. Z drugiej strony to wieczna i niezniszczalna optymistka. Dlatego Halinka z "Zakazanych piosenek" jest taka prawdziwa; mimo lęku chodzi z podniesioną głową i uśmiecha się do swoich nadziei.

Intuicja Zelwera

Bywają aktorki nie do podrobienia; utalentowane i obdarzone szczególnym rodzajem ciepła. Danuta Szaflarska mogłaby zostać prezeską ich klubu; trudno nie ulec jej czarowi. Maluteńka (155 cm wzrostu), siwa jak gołąbek, dyskretnie umalowana (i to raczej na oficjalne okazje), wciąż zaraźliwie się śmieje, a na scenie imponuje nienaganną dykcją. Do swojej urody ma stosunek powściągliwy, odwrotnie niż do wieku.

- Nie farbuję włosów i nie zacieram zmarszczek - mówi - bo i tak nikt by się nabrał na to, że jestem młodsza niż jestem. Na brak ofert zawodowych nie narzekam, widocznie lata działają na moją korzyść. Co do urody, to nie wiem, czy taka byłam znowu atrakcyjna. Profesor Zelwerowicz stale mi coś wypominał, ale jemu było wolno, bo miał u mnie specjalne względy! Gdyby się nie uparł, to w życiu nie zostałabym aktorką; na egzaminie wypadłam kiepsciutko, a o teatrze nie miałam za wielkiego pojęcia.

Zachowanie Aleksandra Zelwerowicza wobec Szaflarskiej weszło do teatralnej legendy - najpierw zrównał nieszczęśnicę z ziemią, potem kazał jej przeczytać "Pięćdziesiąt lat teatru", a w końcu przyjął do szkoły, przekonany że może nie wie ona (jeszcze) co to jest komedia dell'arte, ale na pewno ma aktorską charyzmę. No i nie pomylił się!

Mówić tyle, ile trzeba

Danuta Szaflarska, córka nauczycieli w podsądeckich Kosarzyskach, krew ma góralską po ojcu i krakowską po mamie, osobie utalentowanej muzycznie. Jako dziewczynka grała w teatrze w Nowym Sączu, gdzie rodzina przeniosła się po nagłej śmierci ojca. Ale wiązać się z aktorstwem zawodowo nie chciała; marzyła o medycynie. W końcu wybrała pragmatycznie: Wyższa Szkoła Handlowa w Krakowie. Po ciężkim tyfusie przerwała studia i wtedy namówiono ją na naukę w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Debiutowała w Wilnie 14 września 1939 roku.

Pani Danuta opowiadać potrafi zajmująco, ale tylko o tym, co nie narusza granic jej prywatności. O swoim pierwszym mężu - znakomitym pianiście Janie Ekiercie - opowiada z sympatią, choć ich małżeństwo nie trwało długo. Przeżyli trudną próbę wojny, ale potem żadne z nich nie potrafiło - i nie chciało - zrezygnować z poświęcenia się swojemu zawodowi. Nie pierwszy to przypadek, gdy związek dwojga utalentowanych ludzi rozbija się o miłość do sztuki...

W czasie tamtego spotkania w Katowicach zapytałam panią Danutę Szaflarska o receptę na radość życia.

- A mało to pięknych rzeczy można robić? - odpowiedziała pytaniem na pytaniem. - Można podróżować, uprawiać sport, czytać mądre książki i oglądać mądre przedstawienia. Byle nie poddać się frustracji, gdy coś nie wychodzi. Bo teraz się nie udaje, ale za chwilę się uda. I nie popadać w uzależnienie od innych; to nie oni decydują o naszej wartości.

Mówi, że ona miała naprawdę udane życie, także prywatne, choć rozwiodła się i z drugim mężem, z którym ma córkę Agnieszkę. Szczęście pewnie chodzi parami: dwóch mężów, dwie córki i dwoje wnucząt.

Wielki powrót

Danuta Szaflarska nie może się nadziwić... cudzemu zdziwieniu, gdy pytają ją o to, jak się czuje grając na przykład u Grzegorza Jarzyny czy Agnieszki Glińskiej. Że niby ona taka stara, a oni tacy młodzi i eksperymentujący.

- A co to ma za znaczenie - śmieje się aktorka - albo mi się rola podoba, albo nie.

Trudno powiedzieć, kiedy zaczął się wielki powrót Danuty Szaflarskiej na polskie ekrany (bo w teatrze była zawsze). Może to była drugoplanowa, wstrząsająca rola Doktorowej w "Pożegnaniu z Marią" Filipa Zylberta, za którą dostała nagrodę na festiwalu w Gdyni? A może "Żółty szalik" w reżyserii Janusza Morgensterna, gdzie fantastycznie zagrała matkę alkoholika (w tej roli równie wielki Janusz Gajos)? A może to jednak praca z Dorotą Kędzierzawską, która obsadzała aktorkę w obrazach "Diabły, diabły" i "Nic", a teraz znów zaprosiła Danutę Szaflarska do współpracy.

Kobiety po przejściach, grane dziś przez Danutę Szaflarska, to nie są staruszki spod sztancy, ale jedną cechę mają wspólną: to jest owo szczególne spojrzenie, które przykuwa uwagę widza. Wystarczy porównać współczesne zdjęcia aktorki z jej fotografiami sprzed sześćdziesięciu lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji