Artykuły

Czy tak smutny jest ten świat?

Każdy z nas przeżywa cierpienie w inny sposób. Tragedia, która nas dotyka może mieć związek bezpośrednio z nami lub z kimś nam bliskim. Tak jak różna jest jej proweniencja, tak wyzwalać może ona różne emocje. Ostatecznie to my prowadzimy wewnętrzną walkę w naszym mikroświecie - pisze Barbara Pitak-Piaskowska z Nowej Siły Krytycznej.

Niezależenie od dręczących nas wydarzeń i związanych z nimi uczuć, musimy radzić sobie z nimi sami. A co w przypadku, kiedy nasza tragedia staje się publiczna? Kiedy ze sfery mikro wkracza do sfery makro? Co się dzieje, kiedy nasze cierpienie staje się jawne, ogólnodostępne? Targające nami uczucia - smutek, strach, niepewność, wstyd - przestają należeć tylko do nas? Tych zagadnień dotyczą spektakle prezentowane trzeciego dnia tegorocznej edycji Teatroteki Fest. Wszystkie oscylują wokół uwierającego i frustrującego uczucia bólu, doświadczenia tragedii rodzącego dramatyczne pytania i wątpliwości o sens.

Wyreżyserowany przez Ewę Małecki utwór Moniki Siary "Widok z mojego balkonu" (na zdjęciu) znalazł się w finale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej w 2018 roku. Jest to krótki wycinek z życia rodziny: matki (Agnieszka Krukówna), ojca (Sławomir Orzechowski) i córki (Anna Próchniak). Planują remont mieszkania, deliberują przy stole na temat oglądanego serialu, ubierają choinkę, wreszcie starają się zaaranżować jedno z pomieszczeń na przyjazd syna i brata, który wraca na łono rodziny po siedmiu latach. Czekają. Ale jest w tym niepokój. Bo wraca on. "Pedofil i pedał na dodatek". Syn i brat. Nie widzimy go, chociaż jest silnie obecny w krzywdzie, którą pośrednio wyrządził rodzinie. Jej członkowie wciąż nie potrafią sobie z tym poradzić. Pod powłoką codzienności i normalności toczą batalię o zwycięstwo nad strachem przed tym, co było i co będzie, kiedy on wyjdzie z więzienia. Bo jak mówi matka: "boję się jego i tego jak trzeba się nauczyć rozmawiać". Dlatego, żeby zagłuszyć boleść duszy, trzeba ustalić czy nad łóżkiem powiesić "Ostatnią Wieczerzę" czy "Chrystusa Miłosiernego".

Scenografia Agaty Przybył, przepełniona zgaszonymi kolorami, potęguje wrażenie smutku. W pokoju dziennym znaleźć możemy stary telewizor i okrągły stół przykryty dzierganym obrusem, przy którym toczą się niektóre rozmowy. To przestrzeń jakich wiele. Niczym niewyróżniająca się. Tak jak cierpienie. Ono też nie wywyższa żadnego z bohaterów, bo cierpią wszyscy - razem i każdy z osobna. Ich nieszczęście budzi zainteresowanie społeczności, w której żyją. Wiedzą to, bo ludzie gadali wtedy i teraz, i nadal będą gadać. Nawet przyjaciółka córki, sąsiadka, natrętnie obserwuje z balkonu to, co dzieje się w ich życiu. Są widokiem, który codzienne ogląda. Jak telewizję. Przygląda się nieszczęściu, jakie dosięga niewinnych bohaterów codziennej "tragique pathetique".

Figurą cierpienia i absurdu jest też główna bohaterka "Alicji w krainie koszmarów" Piotra Domalewskiego - autora tekstu i reżysera spektaklu. Opowieść ulokowana poza konkretnym czasem i poza konkretną przestrzenią przedstawia tytułową bohaterkę (Anna Próchniak), która jako mała dziewczynka została porwana i przez lata przetrzymywana w zamknięciu. Kiedy przez przypadek udaje się jej uciec, jest już dojrzałą osobą. Właśnie ten moment daje początek absurdalnym sytuacjom i odczuwanej przez Alicję narastającej alienacji w świecie.

Jej bolesne doświadczenia stają się bowiem pożywką dla mediów. Historia porwania jest produktem, o który walczą wydawcy, producenci programów telewizyjnych, media. Jej twarz znajduje się na okładce świeżo wydanej książki, a telewizyjny wywiad przeprowadzany przez mało empatyczną redaktorkę (Magdalena Schejbal) nabiera znamion absurdu, kiedy okazuje się, że każde słowo i każdy zarejestrowany przez kamerę ruch są dokładnie wyreżyserowane, a nad wszystkim pieczę sprawuje wykwalifikowany agent (Filip Perkowski). Niezrozumienie świata, w którym bohaterka się znajduje, potęguje w niej chłopak (Filip Pławiak), który zapewniając ją o swych uczuciach w rzeczy samej pragnie jedynie wykorzystać medialną popularność dziewczyny. Wreszcie całkowicie niedorzeczne jawi się Alicji to, że rodzice (Jowita Budnik, Tomasz Dedek) de facto zazdroszczą jej tragedii, której doznała, bo dzięki temu stała się rozpoznawalna.

Ulokowanie opowieści w bezczasowości i w neutralnej przestrzeni (za sprawą scenografii Anny Wunderlich) sprawia wrażenie, że tę historię można by czytać jak sen tytułowej bohaterki. A dokładnie jej koszmar. Pojedyncze meble, szare ściany, chłodne przestrzenie, niedookreślone pod względem czasu i miejsca łączą się z labiryntem scen, w których dokonuje się groteskowe wypełnienie losu Alicji. Symbolizują jej wewnętrzną samotność względem otaczającego świata i wśród ludzi. Ich niezrozumienie budzi żal, gdy uświadomimy sobie, że wokół człowieka panuje nieprzenikniona ciemność, że nie jest w stanie poznać celu tego, czego doświadcza. Każda próba znalezienia drogi przez labirynt kończy się dotarciem do zamkniętych drzwi. Sposób prowadzenia scenicznej narracji, tym samym świat przedstawiony "Alicji w krainie koszmarów", opisać można jako świat groteskowy - obcy, absurdalny, który nie daje się rozstrzygnąć w kategoriach przyczynowo-skutkowych i ma wobec człowieka wrogie zamiary. Piotr Domalewski wprowadził do spektaklu poetykę egzystencji zakorzenioną w problematyce wyobcowania.

Motyw ten jest również obecny w przedstawieniu "Beauty" autorstwa Iwony Kusiak, w reżyserii Justyny Nowak. Sztuka znalazła się w półfinale konkursu Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej w 2010 roku. "Piękność na piątek" to jeden z wielu telewizyjnych programów, w których odmienia się życie jego uczestników. Dotychczas skryta i nieatrakcyjna Wiola (Sonia Mietielica) decyduje się wziąć w nim udział i poddać się operacjom plastycznym, by wreszcie zmienić swoje życie na lepsze. Tę przemianę z wypiekami na twarzy ogląda w telewizji rodzina: babcia (Dorota Pomykała), matka (Aleksandra Popławska) i siostra Jola (Agnieszka Skrzypczak). Kiedy dziewczyna wraca do domu, okazuje się, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Wiola przeszła zewnętrzną metamorfozę, ale jej wnętrze pozostało nienaruszone. Wciąż jest kruchą, wrażliwą i inteligentną dziewczyną. Nie może więc pojąć, dlaczego chłopak, w którym od dawna się podkochiwała, dopiero teraz zechciał się z nią umówić. Boli ją, że kiedy idzie na rozmowę w sprawie pracy, nikt nie skupia się na tym, co mówi i co sobą reprezentuje - liczy się tylko jej wygląd. W krótkim czasie dochodzi do silnego kryzysu, który doprowadza Wiolę do depresji. Dziewczyna nie potrafi zaakceptować nowego ciała. Jak to możliwe, że wciąż jest tą samą osobą, a blizna na nosie zniknęła? Blizna, której jako dziecko nabawiła się na spacerze z tatą. To przecież znak jej tożsamości, silnie związany z obecnością ojca, który opuścił rodzinę wiele lat temu. Scena, w której pękają dziewczynie pooperacyjne szwy jest metaforą walki o piękno, którego nie da się osiągnąć za pomocą skalpela. Jakby po raz pierwszy zauważyła swoje ciało. Dramat wewnętrzny Wioli znajduje ujście w postaci spływających po szyi strużek krwi.

Wszystko to dzieje się równolegle do walk, które toczą ze sobą i z otoczeniem pozostałe bohaterki. Świat, do którego po zakończeniu programu wraca Wiola nie ulega zmianie. Babcia, matka i siostra to wciąż te same kobiety - zagubione i osamotnione w cierpieniu, jakiego doznały od życia. Babcia wspomina mężczyznę, który był miłością jej życia, matka nie może poradzić sobie z tym, że przed laty odszedł od niej mąż, wreszcie siostra, która wmawia sobie, że nie wzięła udziału w tym samym programie, co Wiola, bo jest od niej ładniejsza. Wszystkie cztery bohaterki, z zachwianym poczuciem własnej wartości, tworzą w "Beauty" portret trzech pokoleń kobiet, których cechą wspólną jest szeroko rozumiana potrzeba akceptacji.

Mam nieodparte wrażenie, że wszystkie przedstawienia prezentowane ostatniego dnia Teatroteki Fest są solidnym odbiciem historii, którymi jesteśmy nieustannie bombardowani przez media. W codziennych przekazach aż roi się od informacji na temat wydarzeń podobnych do tych, o jakich mowa w "Widoku z mojego balkonu" czy "Alicji w krainie koszmarów". Ponadto wciąż rośnie (propagowana przez środki masowego przekazu i media społecznościowe) presja związana z wyglądem, niczym ta z "Beauty". Presja by być pięknym, bogatym, wysportowanym i wiecznie młodym. Wszystko to jest zatrważające. I choć można by zwyczajnie zakończyć stwierdzeniem ot, smutny jest ten świat, to w głowie wciąż mi brzmią słowa piosenki Grzegorza Turnaua: "teatr jest po to, żeby wszystko było inne niż dotąd"...

***

Teatroteka Fest. Nowe kadry teatru, 1-3 marca 2019 Warszawa, Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych

***

Barbara Pitak-Piaskowska - doktor nauk humanistycznych, teatrolożka i kulturoznawczyni, członkini Polskiego Towarzystwa Badań Teatralnych oraz stały współpracownik Centrum Badań nad Teatrem Muzycznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autorka sztuk teatralnych, prac naukowych i recenzji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji