Artykuły

Dziura w opowieści

Pierwsza znikła kurtyna. Za nią eleganckie toalety dam i wizytowe stroje mężczyzn. Teraz kolej na antrakt, ostatni element teatralnej celebry. Współczesny teatr zrzyna z kina - pisze Aneta Kyzioł w Polityce.

Kiedyś nie wyobrażano sobie teatru bez przerwy. I nie o Moskwę z "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa tu chodzi, gdzie teatr był jedynym miejscem, w którym można było - w antrakcie właśnie - przyzwoicie zjeść. Mowa o całkiem bliskiej przeszłości, sprzed kilku lat. Zanim polski teatr podzielił się na dwa wrogie obozy: starych i młodych, mokasyny i martensy, "panów z Ateneum" i "chamów z Rozmaitości". Konserwatystów i nowatorów.

Antrakt, podobnie jak kurtyna i strój wizytowy to pojęcia ze świata teatralnej tradycji. Dzielił sztukę - za autorem - na akty, aktorom dawał moment wytchnienia po wyczerpujących monologach, czas na poprawienie charakteryzacji. Dla widzów zaś był okazją do prezentacji toalet, wymiany plotek i poglądów. Antrakt to była istotna część życia towarzyskiego. Dziś na przerwę wychodzimy najczęściej podczas przedstawień kostiumowych, odwołujących się do teatralnej tradycji - w Teatrze Narodowym będzie to "Tartuffe albo Szalbierz" Jacquesa Lassallea albo wyreżyserowana przez Jana Englerta "Władza", z akcją osadzoną w czasach Ludwika XIV, w Studio - np. perełka komedii dell'arte "Sługa dwóch panów" (reż. Rimas Tuminas), w Teatrze Na Woli - "Król Lear" z Danielem Olbrychskim w roli głównej. Do tego dochodzi kilka stale obecnych w repertuarach naszych teatrów fars, gdzie przerwa jest nieodzowna, widzowie muszą przecież odpocząć przed kolejną dawką śmiechu i wspomóc teatralny bufet. Także przedstawienia dla dzieci z obowiązkową przerwą na siusiu.

Dla młodych reżyserów przerwa i kurtyna to już teatralne symbole. Wystawiony w warszawskim Teatrze Polskim "Kordian" w reżyserii Pawła Passiniego wykorzystuje je, by pokazać teatr epoki romantyzmu: egzaltowany, deklamacyjny, sztuczny. Z dwiema kurtynami i przerwą.

Z antraktu świadomie zrezygnował najwybitniejszy reżyser średniego pokolenia (czas płynie!) Krzysztof Warlikowski. Swoje spektakle traktuje jak psychoanalizę: najważniejsze dla niego jest zbudowanie wspólnoty z widzem. Uważa, że przerwa, o którą czasem proszą go wyczerpani aktorzy-zniweczyłaby to magiczne porozumienie. Na kontakt z widzem, najczęściej swoim rówieśnikiem, stawiają także młodzi niezadowoleni - tak m.in. ochrzczono reżyserów: Jana Klatę, Maję Kleczewską i autora ośmioosobowej wersji "Wesela" Wyspiańskiego Michała Zadarę. Nie robią przerwy, bo podobnie jak ich widzowie wychowali się nie na klasycznym teatrze, ale na kinie. Wychodzą z założenia, że współcześni ludzie nie mówią z reguły językiem Słowackiego, Mickiewicza, ani tym bardziej Krasińskiego czy Norwida, o Witkacym nie wspominając. Nie są w stanie skupić się na monologu Kordiana na Mont Blanc czy przebić się przez Wielką Improwizację. Trzeba więc ciąć, uwspółcześniać, szukać znajomych odpowiedników- najczęściej z popkultury, głównie z kina. Wizji i szybkości - tego oczekują od młodych reżyserów zarówno ich rówieśnicy, jak i zatrudniający ich dyrektorzy teatrów.

Przemysław Wojcieszek, laureat Paszportu "Polityki" w dziedzinie filmu, od dwóch lat spełniający się na polu teatralnym, lubi podkreślać, że w teatrze, tak jak w kinie, interesuje go przede wszystkim opowiadanie zajmujących, współczesnych historii, rozmowa z widzem o tym, co dzieje się po jego stronie rampy. Podział na akty jest dla niego abstrakcją i zawracaniem głowy, a przerwa oznacza dziurę w opowieści, irytuje tak samo jak zerwana taśma w kinie. Jego "Darkroom", wyreżyserowany w Teatrze Polonia Krystyny Jandy, trwa (bez przerwy oczywiście) godzinę i 15 minut, mniej więcej tyle, co przeciętny seans filmowy (bez napisów końcowych).

Na kinie wychowali się także młodzi dramatopisarze. Ich sztuki - w realizacji - rzadko przekraczają półtorej godziny. Takie są wymogi rynku: współczesna sztuka ma być krótka, dziejąca się tu i teraz, małoobsadowa, z minimalną ilością rekwizytów i bez scenografii - oszczędność i myślenie targetem.

A życie towarzyskie? Jak wszystko przeniosło się do Internetu. O tym, że chodzenie do teatru jest dziś modne, świadczą internetowe błogi i posty pełne ostrych, bezkompromisowych recenzji spektakli. Dyskusje o teatrze osiągają dziś na forach temperaturę wrzenia. Do tej pory zarezerwowaną wyłącznie dla jednego tematu - polityki.

Na zdjęciu: Schody - westybul w Teatrze im.Słowackiego w Krakowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji