Artykuły

Polskie egzorcyzmy

Po dwuletniej przerwie niestru­dzony Peter Daubeny wznowił swoją słynną imprezę - World Theatre Season. Po dwuletniej przerwie wystąpił też w Lon­dynie krakowski Stary Teatr, kiero­wany przez J. P. Gawlika. Nie ukry­wajmy - konfrontacja naszej klasy­ki z wyobraźnią i wrażliwością an­gielskiego widza, po wielkim sukce­sie "Biesów", nie była łatwa. Z kilku co najmniej powodów, z których naj­oczywistszym jest dramatyczna od­rębność dziejów Polski w XIX wie­ku, odbita zarówno w "Dziadach" jak w ,,Nocy listopadowej". Drugi nie mniej ważny powód - to trudna sytuacja nad Tamizą ambitnego tea­tru w ogóle. Pojęcie sztuki przez du­że "S", która u nas wciąż jeszcze po­zostawia daleko w tyle rozrywkę we wszelakich formach kultury masowej, w świecie wartości współczesnej cy­wilizacji Zachodu funkcjonuje zupeł­nie inaczej. Trzeba wielkiej siły ar­tystycznego wyrazu, aby przezwy­ciężyć wszystkie te szokujące efekty, jakie dzisiejszemu londyńczykowi oferuje nie kino nawet, nie musical i kabaret, ale codzienność życia jego miasta, nieustanny festyn reklam, świateł i barw; trzeba wielkiej siły, aby pozyskać wrażliwość widza nar­kotyzowanego taką wielością poży­wek. World Theatre Season jak ka­żdy ambitny festiwal sztuki dzisiaj, nie jest bynajmniej imprezą masową w wielomilionowej metropolii. Jest to impreza elity intelektualnej, ludzi teatru i krytyki; niewątpliwie nadaje wielką rangę uczestniczącym w niej zespołom, ale też trudno ją porów­nywać z szerokością oddziaływania spektakli Starego Teatru na wido­wnię krajową.

Po takich zastrzeżeniach można śmiało powiedzieć, że występy kra­kowskie w Londynie były sukcesem niekłamanym. Najwyższą pochwałą obdarzył nasz zespół krytyk "Guar­diana", nazywając go - na początku sezonu! - "gigantem Sezonu".

Dla Johna Barbera, recenzenta "Daily Telegraph", spektakl "Nocy listopado­wej" był "równie wielki i poruszający jak "Etiuda rewolucyjna" Chopina". Michael Billington w "Guardianie" na­pisze o "Nocy listopadowej": "Polski odpowiednik Wagnerowskiego Gesamt­kunstwerk, łączącego wiersz, muzykę, taniec, psychologiczny realizm i heroi­czną akcję. A niebywały sukces przed­stawienia Wajdy polega na tym, że wszystkie te elementy łączą się w kreacyjną całość". Recenzje zgodnie określają kreacje Jana Nowickiego (Konstanty) i Teresy Budzisz-Krzyża­nowskiej (Joanna). John Barber w "Daily Telegraph": "Jan Nowicki stwo­rzył uderzającą postać erotycznego, na­miętnego despoty, ożenionego z Polką, niezdolnego do decyzji czy zgnieść re­wolucję, czy przyłączyć się do niej i zyskać dla siebie carstwo". "Teresa Bu­dzisz-Krzyżanowska jako jego zimna erotycznie żona - dodaje Billington w "Guardianie" - to lód dla jego ognia". Nieskorzy do przesady, pozbawieni "kompleksu prowincji" Anglicy łączą teatralna ideę "Nocy" z szekspirowską sentencją z "Króla Lira": "Czym muchy dla psotnych chłopców, tym ludzie dla bogów. Mordują nas dla zabawy"; także podkreślają "wstrząsający efekt kontrapunktu wiecznie rozśpiewanych bogów i szeptu konspiratorów" (B. A. Young w "Financial Times'' piszą, że nastrojone na najwyższy ton zaprosze­nie do egzorcyzmów Nowickiego i Waj­dy jest tak współczesne jak codzienna gazeta, przy której "Shaw i Galsworthy wydają się przestarzali" (H. Hobson "Sunday Times").

"Noc listopadowa" grana była w Aldwych Theatre, z symultaniczną translacją, "Dziady" w pięknej sce­nerii XI-wiecznej Southwark Cathe­dral. W pobliżu, w tej właśnie dziel­nicy Southwark, działał niegdyś "Glo­be". W południowym skrzydle kate­dry znajduje się witraż poświęcony Szekspirowi, pod nim symboliczny sarkofag poety, z sylwetą najstarszej świątyni w tle. Polskie widma do­stały się pod najlepszy patronat, ja­ki można sobie wyobrazić.

Oglądałam "Dziady" Swinarskiego wielokrotnie, łącznie z nocną próbą u krakowskich Dominikanów. Za ka­żdym razem to samo wrażenie - uczestnictwa w misterium prawdy artystycznej przekraczającej granice estetyk. Znakomita akustyka South­wark wielokrotnie przewyższa kościół krakowski, pod smukłą strzelistość gotyckiej nawy głos Konrada-Treli niesie się mocno jak wołanie żegla­rza okrzykującego ląd. Ma to swoją wymowę w milionowej metropolii, która stała się przystanią dla tylu Polaków. (I nagle pytanie - dlaczego ta podniebna żegluga myśli Konrada, dla którego zabrakło ziemskiej oj­czyzny, nie kojarzy się Anglikom z innym wędrowcem, któremu wszelka ziemia stawała się hańbą i zdradą, a ucieczką była jedynie samoofiara, z Lordem Jimem? Czyż ten związek między Konradem a Conradem wła­śnie tutaj nie jest oczywisty?)

Irving Wardle w "Timesie" pisze: "Inscenizacja Konrada Swinarskiego rozszerza doświadczenia Grotowskiego. (...) Konrad (Jerzy Trela) krótko mó­wiąc nie jest bojownikiem; jego wro­gowie giną za sprawą pioruna. Werter, Faust, Prometeusz - jest każdym z nich po trochu, ale przede wszystkim pozostaje zaskakująco polski". Dalej Wardle stwierdza, że rzadko się zdarza, poza sceną operową, widywać akcję symultaniczną tak pięknie skompono­waną, podkreśla szczególnie dramaty­czną wieloplanowość Balu u Senatora. "Co oczywiste nawet bez przekładu - napisze Michael Billington w "Guardia­nie" - to specyficznie polskie połącze­nie symbolicznej wizualności i wyrafi­nowanej idei moralnej. Dla Polaka wy­raźnie nie ma niespójności, w konfron­tacji skrzydlatego Anioła Stróża w bia­łej zbroi z jego satanicznym odbiciem w długiej dyspucie nad sposobami zdo­bywania wolności narodowej. Tak jak­by misterium średniowieczne zostało od nowa napisane przez Jean-Paul Sartre'a". O kreacjach aktorskich spektaklu dodaje: "Jerzy Trela jako ostro zarysowany Konrad, o wyglądzie cierpiącego sokoła i Wiktor Sadecki, panujący nad sceną w zielonym carskim mundurze, głęboko zapadają w pamięć".

Także John Barber wyróżnia rolę Kon­rada "zagranego z godnością i ogniem". Sylwetkę Konrada Swinarskiego, zna­nego powszechnie w krajach niemiec­kiej strefy językowej, prezentuje bar­dzo szeroko kwietniowy numer mie­sięcznika "Plays and Players" w arty­kule Michaela Coveneya. Akcentując na wstępie, że nigdy dotąd teatr polski nie cieszył się w świecie tak wielką po­pularnością - za sprawą dramaturgów. Mrożka, Różewicza, Gombrowicza, i re­żyserów: Grotowskiego, Kantora, Waj­dy, Swinarskiego - krytyk kreśli bio­grafię artystyczną reżysera "Dziadów". Przypomina sukces "Wyzwolenia" na BITEF-ie, operowe spektakle Swinar­skiego w całej Europie, wcześniejszą od Brookowskiej inscenizację "Marat / Sade'a" Weissa. Stara się uchwycić specyfikę teatralnego stylu Konrada Swinarskiego, przeciwstawiając go dobrze na tutejszym gruncie znanemu Kantorowi: "Swinarski i Wajda są wy­znawcami idei teatru wizualnego, który s ł u ż y t e k s t o w i, podczas gdy ich rodak Kantor (którego spektakle "Kur­ki wodnej" oraz "Nadobniś i koczkoda­nów" oglądaliśmy na festiwalu edynburskim) pracuje, wzorem Performan­ce Artist, nad teatrem wizualnym k o s z t e m t e k s t u" (podkr. moje - E. M.).

Tyle krytyka. O sukcesie innej miary zadecydowała temperatura od­czuć widowni. Rozmawiałam po pre­mierze "Nocy listopadowej" z kilko­ma przypadkowo wybranymi widza­mi. Amerykańska dziennikarka z pi­sma kobiecego oświadczyła, że jest to wspaniałe, poruszające widowisko. Pan J. Rich, Polak z emigracji międzywojennej, ożeniony z Angielką, wielki przedsiębiorca tekstylny, na­legał, aby cały zespół wedle gustu wybrał sobie w jego przedsiębior­stwie prezenty. Nie trzeba dodawać, że nikt z tego nie skorzystał, ale gest ten przecież o czymś świadczy.

Po "Dziadach" w katedrze South­wark rozmowy nie były potrzebne. Skupiona cisza w ciągu długiego i niełatwego spektaklu, łzy w oczach kobiet i mężczyzn mówiły same za siebie. Oba przedstawienia utrwalił w rysunkach wybitny polski artysta, mieszkający stale w Londynie, Feliks Topolski. Powstały szkice scen obrzę­du z "Dziadów", sylwetki Konrada (Jerzy Trela), Senatora (Wiktor Sa­decki) oraz Nike Napoleonidów (Ewa Ciepiela), z "Nocy listopadowej". Jeśli można dokonywać takich podziałów, to spektakl "Nocy" był bliższy wi­downi angielskiej, "Dziady" zaś były przedstawieniem zdecydowanie "pol­skim". (Lepszy odbiór "Nocy listopa­dowej" to nie tylko kwestia symul­tanicznej translacji, której w "Dzia­dach" zabrakło, lecz przede wszyst­kim echo "Biesów" i dostojewszczy­zny - tej dopatrywano się, natural­ną rzeczy koleją, w roli Jana Nowi­ckiego, ale i w idei całego spektaklu. Tak dają znowu o sobie znać "prze­klęte problemy" ,,l'ame slave", o którą już Conrad staczał walki. Po tylu latach nad Tamizą wciąż rosyjskość i polskość zlewają się w jedno. A w hierarchii zespołów zaproszonych w tym roku na Światowy Sezon? Podczas pobytu w Londynie mogliśmy oglądać tylko szwedzki te­atr z Goteborga w "Gustawie III" Strindberga (teatry włoski i ugan­dyjski występowały w późniejszych terminach). Ta mało znana sztuka nie bez powodu grywana była rzad­ko. Niezwykle skomplikowane tło hi­storyczne, ostatnie lata panowania Gustawa III (1787-1792), który w epoce myśli wolteriańskiej zamarzył sobie rolę "pierwszego obywatela w wolnym kraju". Gustaw przybiera pozę liberała - dzieje są dla niego komedią, której intrygę może prze­prowadzić w dowolny sposób pierw­szy aktor kraju. "Moje pióro jest moim mieczem. Kiedy trzymam pió­ro w ręce czuję się natchniony". Ale historia nie składa się z intryg niza­nych posłusznie pod piórem. Nieuda­na wojna z Rosją, bunt fińskich ofi­cerów, niezadowolenie pozbawionych przywilejów możnych i klas średnich doprowadzają do tragigroteskowego finału: król-błazen przy dźwiękach Carmagnoli i wieści o zdobyciu Ba­stylii ginie osaczony na balu masko­wym z ręki spiskowców.

Przedstawienie Stadsteater z Go­teborga w pierwszej części staty­czne, choć prowadzone bardzo czysto (reż. Lennart Hjulstrom) nabiera dy­namiki dopiero w finale - w tle sceny słychać dźwięki Carmagnoli, wzburzone głosy pospólstwa, na plan wdzierają się zamaskowane postacie, tutaj zamknięty między skrzyżowanymi przeciwko sobie mieczami niedawnych przeciwników zginie król Gustaw (Sven Wollter). Kreacja tego aktora, nagrodzona tytułem najlep­szej roli roku w Szwecji, szczerze na to miano zasługuje. Zmęczona twarz klauna, groteskowa dezynwoltura ruchów, przyklejony do ust uśmiech w każdej chwili gotów zastygnąć w nieprzeniknioną maskę, psychopaty­czna labilność nastrojów - składają się na wielką kreację, przypomina­jącą najlepsze postaci Strindbergow­skich dramatów do których "Gustaw III" z pewnością nie należy. Mimo bariery językowej widoczny jest klarowny, precyzyjny zamysł re­żyserski, aktorsko spektakl stoi na bardzo wyrównanym, wysokim po­ziomie. Wobec emocjonalizmu przed­stawień polskich, ich bogatej wizu­alności, muzyki, jest to ekstremum lodowate.

Egzorcyzmowanie ciemnych, irra­cjonalnych sił ze świata odbywa się poprzez ludzką duszę, poprzez sztukę nastrojoną na ton najwyższy. Przy­najmniej dzisiaj. Jak w spektaklach Konrada Swinarskiego i Andrzeja Wajdy. Konkluzja ta nie jest wyra­zem patriotycznej megalomanii, lecz niemal dosłownie przytoczoną opinią angielskiego krytyka, Harolda Hob­sona. A zawiera się w niej zarówno miara sukcesów polskiego zespołu nad Tamizą jak i tęsknota za "rajem utraconym" - wielkim, żarliwym te­atrem politycznym młodych, którego widownią były miasta Europy w latach sześćdziesiątych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji