Noc Listopadowa
Nikt przed Wajdą z reżyserów teatralnych nie wpadł na taki - zdawałoby się - prosty pomysł, że tekst "Nocy listopadowej" można śpiewać, choć przecież sam Wyspiański mógł sugerować już takie rozwiązanie pozostawiając notatki zatytułowane "Do Nocy listopadowej część muzyczna". Z notatek tych wynika, że tworzył ten dramat jak libretto operowe. W operę układały mu się przede wszystkim sceny z bogami, najbardziej "muzyczne" fragmenty "Nocy listopadowej". Z muzyki uczynił Wajda zasadę kompozycyjną przedstawienia obarczając ją funkcją spajania i jednoczenia obrazów o różnym rysunku, kolorze i tonacji. Znalazł się niewątpliwie w sytuacji dogodniejszej od poprzedników. Odkrycie przyszło niejako "na fali mody". Dziś śpiewa się prawie wszystko - utwory Norwida, Leśmiana, Baczyńskiego, także Biblię. Nie bez znaczenia było jednak i to, że w osobie Zygmunta Koniecznego znalazł inteligentnego sprzymierzeńca swoich zamysłów inscenizacyjnych, umiejącego znakomicie przełożyć je na język muzyki i dopełnić własnymi poszukiwaniami. Rewelacją w spektaklu Wajdy jest muzyka Koniecznego - ogromnie ekspresyjna, działająca zmiennością rytmów, barw i nastrojów, ale także obsesyjną powracalnością tych samych fraz, pauz, znaków intonacyjnych. Śpiewane są w "Nocy listopadowej" kwestie należące do bogów, do świata mitologicznego, ale nie tylko, śpiewa także swą odę do wolności Łukasiński (Leszek Piskorz), postać wywodząca się z porządku historycznego. Ale to raczej wyjątek, odejście od ogólnej zasady inscenizacyjnej, uczynione
dla zaakcentowania waloru semantycznego tego tekstu.
Uroda, piękno, fascynujący czar "Nocy listopadowej" w realizacji scenicznej Wajdy, to nie tylko muzyka, to także scenografia, kostiumy, choreografia, światło, a przede wszystkim znakomita gra aktorów, dzięki której dopiero spektakl żyje, nabiera rumieńców, blasku. Wajda jako reżyser i scenograf respektuje wszystkie istotniejsze zalecenia dramaturga. Buduje dekoracje w zgodzie z jego ogólną wizją. Park łazienkowski czyni jednym z ważnych aktorów "Nocy listopadowej". Uobecnia go na scenie przez cały czas trwania przedstawienia obrazem gałęzi drzew (gałęzie są prawdziwe), z których opadły już liście, wtopionych w namalowaną na proscenium makietę pałacu łazienkowskiego, makietę oczywiście we fragmentach, uproszczoną, syntetyczną, pokazującą tylko niektóre detale budowli i jej najbliższego otoczenia - liszaje zniszczenia, wypalenia ścian, okien, przełamane kolumny, a wśród gruzów jakby fragmenty cmentarnych płyt, obłożone żałobnymi wieńcami. Przykucnęła przy nich Nike Cheronejska - w białej sukni i czarnym welonie - zawodząc jękliwie na melodię pieśni pogrzebowej. Roztacza to wszystko grobowy wiew klęski.
Mimo kilku dłuższych skrótów, zwłaszcza w scenach mitologicznych - skreślenie ról Hekate i Eumenid - mimo przestawek sporej ilości kwestii w dramacie, najważniejsza - w finale, Wajda na ogół wiernie idzie za tekstem Wyspiańskiego, za jego układem. Teatralna magia "Nocy listopadowej" polega na płynności i otwartości planów: mitologicznego i historycznego, na niemożności, czy raczej zbędności ich rozgraniczenia, oddzielenia. Pewne sceny rozgrywają się gdzieś na pograniczu snu i jawy, rzeczywistości i wyobrażenia. Nie wiadomo już, czy są to realne zdarzenia, czy jedynie myśli o nich, projekcje zepchniętych w podświadomość marzeń, chceń, dążeń. Ta ciągła gra między tymi dwoma planami, dwoma porządkami wyznacza dramatyzm tej sztuki. Wajda pracując w teatrze korzysta niewątpliwie z doświadczeń zebranych w kinie. Staje się to widoczne, kiedy śledzimy u niego budowę i układ sekwencji dramatycznych, ich przepływy, rytmy, rozwój, a przede wszystkim technikę ukazywania obrazów - wszystkie zbliżenia i oddalenia, zwolnienia i przyspieszenia kadru.
Obrachunki niepodległościowe, polityczne, narodowe, które Wyspiański zapisał w "Nocy listopadowej" wydały mi się w spektaklu Wajdy jakby przygłuszone i oddalone. Obrazy zrywu powstańczego, potyczki podchorążych, tragizm tych wydarzeń ukazuje Wajda trochę przez pryzmat zabaw małego chłopca, który układa wielkie batalistyczne rozgrywki, ale aktorami są "figury ołowianych żołnierzyków". Sceny to mocno przeestetyzowane, aby mogły widza głębiej poruszyć. Umundurowani chłopcy za ładnie maszerują, za ładnie strzelają, za ładnie padają od kuli wroga. Także wejście na łódź Charona jest zbyt operowe, urzekające przede wszystkim walorem malarskim, czysto teatralnym.
Na pierwszy plan u Wajdy wysunęła się problematyka moralna, egzystencjalna: skupienie na najbardziej podstawowych i ogólnych sytuacjach kondycji człowieka. Wyszło to szczególnie wyraźnie w ekspozycji wątku małżeńskiego, w wygraniu wszystkich namiętności, uczuć, które ożywiały stosunki między Joanną a Wielkim Księciem - przedziwny splot miłości i nienawiści, przywiązania i obcości, podziwu i pogardy, nadziei i zwątpienia, anielstwa i zbydlęcenia, łagodności i okrucieństwa, chorobliwych urojeń, urazów, obaw, wewnętrznych zakłamań i zamknięć. Joannę i Wielkiego Księcia gra para świetnych aktorów: Teresa Budzisz-Krzyżanowska i Jan Nowicki. Krzyżanowska rysuje bardzo cienko postać Joanny: pod maską bezmyślnej lalki pokazuje prawdziwie ludzką twarz, udręczoną cierpieniem. Wielki Książę Nowickiego, to postać wielowymiarowa, ulepiona z przeciwieństw, sprzeczności, z żywiołów pozostających w wiecznej z sobą wojnie. Nic nie jest w niej ustalonego, gotowego, wykończonego. Wszystko pozostaje w stałym zawieszeniu. Książę jest człowiekiem rozdwojonym, podzielonym między obowiązki a uczucia, powinności a pragnienia, myśli a dokonania. Trudno orzec, czy bardziej jest z Szekspira czy Dostojewskiego. W jednej chwili doświadczył iluminacji, kiedy uświadomił sobie, że spada na dno, że nie sprzyja mu nawet żona. Nowicki znakomicie zagrał rolę Wielkiego Księcia - zwolniony ruch, gest, sposób mówienia, akcent na fonetykę i intonację, gra oczu - świetna scena rozmowy z Wincentym Krasińskim (Andrzej Buszewicz).
Wajda nie kończy "Nocy listopadowej" cytatem z Mickiewicza, włożonym w usta Łukasińskiego ("Witaj - Jutrzenko - Swo-bo-dy - za tobą - zbawienia - Słońce"), tak jak ją kończył Wyspiański. Po obrazie więźnia w kajdanach wprowadza jeszcze jeden obraz - monolog Wielkiego Księcia. Jest to czterowiersz wzięty ze sceny X, powtórzony na zakończenie przedstawienia, jak refren muzyczny, pointa metaforyczna, otwierająca - przynajmniej tak mi się to wydaje - nowe możliwości interpretacyjne zawartości treściowej "Nocy listopadowej" - w duchu egzystencjalistycznym. Scena jest pusta, pozostał na niej tylko jeden aktor kreujący postać Wielkiego Księcia. Przez parą sekund trwa całkowita cisza, przerywają ją słowa wypowiadane w zamyśleniu a może zdumieniu nad niepojętym losem ludzkim, równie kruchym, jak te liście, po których depce stopa Księcia, gotującego się do dalekiej podróży:
"Zaczęło się to wczoraj :- tak wczoraj
z wieczora.
Od czego się zaczęło - i co się stało?
Liście spadają, tak drogę zaścieliły całą.
Liście, suche, szit, szit..."
Wygłaszaniu monologu towarzyszy jednostajny szelest suchych liści odgarnianych butem.
Kończąc to krótkie omówienie spektaklu Wajdy chciałbym zwrócić uwagę czytelnika na jeszcze jedną bardzo pięknie zagraną sekwencję: scenę rozstania Kory (Anna Dymna) z Demeter (Zofia Jaroszewska), ustawioną w konwencji misterium religijnego i obrzędu ludowego zarazem, a ważną w strukturze przedstawienia, bo zawarł w niej Wyspiański swoją filozofię na temat życia i śmierci, bliską tonacji filozofii egzystencjalistycznej. Jaroszewska ujawniła w tej sekwencji nie tylko świetne aktorstwo, ale i nieprzeciętny talent wokalistyczny. Z prawdziwą przyjemnością słuchaliśmy, jak śpiewa.
"Noc listopadowa" w scenicznej realizacji Wajdy jest interesująca jeszcze z innego powodu - pokazuje, jak ogromne możliwości, możliwości zaledwie uświadomione otwiera dla teatru dramatycznego opera, typ widowiska śpiewanego i tańczonego. Może to jest właśnie kierunek teatru jutra?