Artykuły

Mira Zimińska-Sygietyńska: Fioletu i różu nigdy za dużo

26 stycznia mija 20. rocznica śmierci Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. Dla Miry właśnie napisał Hemar przebojowe piosenki: "Nikt, tylko ty", "Taka mała", a Tuwim "Pokoik na Hożej". - Dlatego, że miałam dramatyczny talent, tak dobrze śpiewałam piosenki. Myślałam o tym, co śpiewam - powiedziała w jednym z wywiadów.

We wrześniu 1919 roku po udanym płockim sezonie Mira wraz z mężem, muzykiem Janem Zimińskim, została zaangażowana do Teatru Artystyczno-Literackiego "Miraż" w Radomiu. Zadebiutowała w operetce "Sąsiad z okienka" i dostała przychylną recenzję. Z różnym powodzeniem grała w farsach i wodewilach. Po premierze "Podróży po Warszawie" musiała przełknąć gorzką opinię miejscowego recenzenta, która brzmiała: "Ta wybitna i wysoce utalentowana artystka dramatyczna nie powinna śpiewać. Timbre jej głosu jest w śpiewie bardzo nieprzyjemny". Z Zimińskim obchodzono się łagodniej. Nie był widoczny na scenie, grał w antraktach jako młody muzyk i kompozytor. Przełom w życiu młodego małżeństwa nastąpił z chwilą, gdy Mira dostała główną rolę w "Aszantce" Perzyńskiego. Wtedy zobaczył ją bawiący w mieście architekt Tadeusz Sobocki. Został właśnie udziałowcem warszawskiego teatrzyku, szukał wykonawców, tworzył repertuar. "Któregoś dnia przyszedł za kulisy jakiś pan i powiedział: - Chcę rozmawiać z tą małą, co gra główną rolę. Wyszłam do tego pana, on mi się przedstawił (...) Więc powiedział ów pan, żebym przyjechała do Warszawy, to mnie zaangażuje. Wtedy powiedziałam, że mam męża. - No to przyjedźcie razem, coś tam wykombinuję. Dla ciebie mała, ty jesteś zdolna" - zanotowała we wspomnieniach.

Mała (153 centymetry wzrostu, 49 kg wagi), żadnych krągłości, które trzeba ukryć, może trochę podbródka, ale to już w latach następnych, gdy do zdjęć ustawiała się en face albo niedoskonałości zasłaniała pięknymi dłońmi. Pożegnała się z radomską sceną "Hajduczkiem", sztuką opartą o prozę Sienkiewicza. Spektakl wystawiono 15 stycznia 1920 roku jako benefis. Po tym występie lokalna prasa przepowiedziała jej "poważną karierę artystyczną". Wiele lat później, wspominając swój pobyt w Radomiu, napisała w autobiografii: "Pojechałam więc z mężem do Radomia. Zamieszkaliśmy w hotelu obok teatru. Było źle, było ciężko, mąż był dyrygentem. Dyrygentem? Grał na fortepianie, był tam skrzypek jeden i drugi, i jakiś trzeci. I pimpali sobie w antraktach. A ja grałam jakieś rólki. Niebawem zagrałam Aszantkę. Że też mieli odwagę powierzyć mi tę rolę. To dziwne, ale podobno bardzo ładnie ją zagrałam. (...) Grałam głupią dziewczynę, a taką byłam wtedy. Myślę - grałam siebie i dlatego dobrze wyszło".

Za pożyczone pieniądze Mira przyjechała z Zimińskim do Warszawy. Zamieszkali w hoteliku przy Chmielnej. Ale z angażem do teatrzyku nie poszło tak łatwo. Inżyniera Sobockiego nie było w stolicy. Pieniądze się kończyły. Wkrótce z hotelu trzeba było się przenieść do pokoju wynajmowanego w prywatnym mieszkaniu przy placu Witkowskiego. Mira mogła szukać pracy w kilku miejscach, choć stawiającej pierwsze kroki w stolicy aktorce na pewno było trudno. Przede wszystkim liczyły się trzy kabarety: Miraż, Sfinks i Czarny Kot. Ten ostatni przeszedł do legendy raczej nie ze względu na udane spektakle, ale osoby właścicieli. Stępnia i Stanisława Antoniego Cichockiego, czyli Szpicbródkę, bardziej od sztuki dramatycznej interesowała sztuka otwierania pancernych, kas banków.

Warszawski debiut Zimińskiej odbył się w kabarecie Miraż, mieszczącym się na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Swoją nazwę zaczerpnął od działającego tam wcześniej iluzjonu Mirage. 3 lutego 1920 roku Mira zastąpiła chorą Hankę Ordonównę. To był udany początek. Zaproponowano jej role w kolejnych programach. A kiedy Miraż został zamknięty (przyczynił się do tego m.in. pożar, który wybuchł w listopadzie 1920 roku), Mira miała już angaż w Qui pro Quo.

Mira Zimińska nie zapomniała kąśliwych uwag recenzentów, wypominających jej różne braki. Świadoma swoich niedoskonałości, z miejsca wzięła się do nauki. A że była piekielnie zdolna, uczyła się szybko i osiągała coraz wyższy poziom aktorskiego rzemiosła. Tego, co przydatne w zawodzie, uczyła się od wielkich aktorek. U Adolfiny Zimajer - śpiewu i interpretacji. Choć Zimajerka -gwiazda warszawskiej operetki, znana również za granicą, największe sukcesy miała już za sobą, była niedoścignionym wzorem. Została uwieczniona w krążącym po stolicy wierszyku: "Dała mi złotówkę mama/bym zobaczył panorama,/lecz że ja nie taki frajer/to poszedłem na Zimajer".

Głos kształciła również pod kierunkiem Andy Kitschmann - pierwszej polskiej kapelmistrzyni (dyrygentki) obdarzonej wieloma talentami muzycznymi. Być może spotkała ją w Mirażu, bo Anda występowała na warszawskich scenach kabaretowych, akompaniując sobie na fortepianie. Zimińska uczyła się też pikanterii. Gdzie? U jednej pani z nocnej knajpy "Renesans". I nie tylko. "Z Mirą poszedłem którejś nocy zobaczyć, jak wygląda w Warszawie obława na panienki zbyt lekkiego prowadzenia się" - wspominał Aleksander Janta. Teatrzyki, w których grano tak różnorodne gatunki sceniczne i tak szybko zmieniano repertuar, były doskonałą uczelnią. Gdy Irzykowski pochwalił jej dykcję, powtarzała tę opinię bardzo często też w czasach "Mazowsza".

Mira nie bała się wyzwań ani nowości. W 1922 roku wraz z komikiem Romualdem Gierasińskim wzięła udział w filmo-sztuce, bardzo śmiałym eksperymencie, który podbił warszawską, a potem łódzką publiczność. Wszystko się kręci. Rzecz pokazano w kinie Roccoco. Aktorzy na żywo tańczyli i śpiewali, a część scen rozgrywała się na ekranie.

Ten teatr nam się udał

Scena Qui pro Quo rozpoczęła działalność 4 kwietnia 1919 roku w podziemiach Galerii Luxenburga (przy ulicy Senatorskiej 29). Mira Zimińska dołączyła do zespołu w programie "W godzinę cudu - revue w 2 aktach z prologiem i epilogiem" pióra J. Boczkowskiego, M. Domosławskiego, T. Ślaza, A. Własta, Teka i Toma. Reżyserował Domosławski. Premiera odbyła się 29 VIII 1920 roku. Oprócz Miry wystąpili: S. Betcherowa, N. Boiska, N. Herten, J. Julina, M. Korska, J. Macherska, Z. Pogorzelska, J. Boroński, M. Domosławski, W. Kuncewicz, W. Szczerbiec-Macherski, K. Tom, M. Znicz, M. Zudar. Pod koniec roku 1920 Qui pro Quo zainteresował się Tadeusz Boy-Żeleński. W recenzjach zwrócił uwagę na nową siłę teatrzyku. "Jakaś mała, czarna, dowcipna osóbka trzyma na swych chudych ramionkach cały program. Nazywa się Mira Zimińska. Myślę, że to nazwisko będziemy kiedyś znali" - zanotował w "Kurierze Porannym". I nie pomylił się.

12 października teatr wykonał program "Bandyta - miły złego początek z żałosnym końcem", a w listopadzie w operetce "Cyrkówka" Mira zagrała Damę I. W rewii "Na reducie - kasza karnawałowa Ninno-Tinna", z której część dochodu została przekazana na rzecz ZASP, Zimińska była Łapcią, a Pogorzelska - Dziubdzią. W rok później odnotowano jej "żywą rolę" subretki w operetce "Madame" Loulou Brannego i Koernera.

Część zespołu dawnego Mirażu 11 września 1921 roku wznowieniem operetki "Hania chce tańczyć" otworzyła "Wodewil". Ten bardziej operetkowy teatr powstał na Nowym Świecie. Wśród wykonawców znalazła się również Mira. Reżyserował Zaremba, dyrygował Kochański, tańce układał Parnel, a dekoracje zaprojektował Galewski. Wodewil żył bardzo krótko.

Już w 1922 roku Mira Zimińska razem z Qui pro Quo wyjechała w objazd. Letni Ciechocinek potrzebował rozrywki dla kuracjuszy. Zespół Qui pro Quo występował tam przez cały lipiec. W poniedziałki wyjeżdżał do Włocławka. Odwiedził też Płock. Nie wszędzie spotkali się z entuzjazmem. Korespondentka "Gazety Kujawskiej" nazwała ich "zespołem burzycieli duszy polskiej". Letnie tournee w Ciechocinku nie okazało się dla Miry szczęśliwe. Nie była w najlepszych stosunkach z koleżankami. Z jedną prawie pokłóciła się o kosz kwiatów przysłany od wielbiciela. Poza tym objazd skończył się wyrzuceniem z teatru. Winien był, jeśli wierzyć wspomnieniom Miry, właściciel ziemski Jan Biesiekierski. Gdy Mira pochwaliła urodę jego psa, następnego dnia dostała zwierzę w prezencie, z piękną kokardą u szyi. Ostatniego dnia pobytu w Ciechocinku pies uciekł, a że był to chart, trudno było go gonić. Mimo wszystko szukała pupila, przez co spóźniła się na ostatni pociąg do Włocławka. Zabrała się składem towarowym, przyjechała pół godziny przed wejściem na scenę. "Pani jest niepoważna. Na panią nie można liczyć" - usłyszała od dyrektora Majdego i została zwolniona. Potem ten sam dyrektor chcąc nie chcąc, płacił jej najwyższe stawki za występ, o czym wspominał Fryderyk Jaroszy: ,,Niedawno usłyszałem wybuch śmiechu w kancelarii dyrekcji. Wchodzę. Dyrektor Majde tarza się po ziemi. A Zimińska stoi z niewinną minką. Co się stało? Okazuje się, że ona tylko wymieniła wysokość gaży, jaką chce otrzymać w tym sezonie". Qui pro Quo nie wytrzymał długo bez Miry. Najpierw zastąpiła Zulę Pogorzelską w programie "Serwus Goldstuck". Potem grała cały czas. Wiosną 1923 roku pokazała się również w Teatrzyku Stańczyk.

W kwietniu 1924 roku Qui pro Quo wystawiło program jubileuszowy z okazji 5-lecia działalności. Recenzent "Kuriera Porannego" napisał: "Słuchając monologu pani Ziemińskiej "Moje tournee" wszyscy trzymali się za boki i nie przestali się trzymać w końcowej scenie". Występ w następnym kwietniowym programie, składającym się z 3 części: "Humbug - kabaret amerykański" pióra Wiłły, "Równa gra - z Jacka Londona", "Czerwone Tworki - delirium świąteczne po przeczytaniu Kuriera Czerwonego" - z udziałem całego zespołu występ Zimińskiej został zauważony z uwagi na "pierwszorzędne nóżki", razem z nóżkami koleżanki Zuli Pogorzelskiej. Pogorzelską Zimińska chyba lubiła. Tak samo jak Hankę Ordonównę. Kiedy już jako dyrektor Zespołu "Mazowsze" pojechała na koncerty do Bejrutu, odnalazła grób Ordonki i złożyła na nim kwiaty. Później zabiegała o to, żeby prochy Hanki powróciły do Polski. Rzeczywiście, dzięki determinacji jej i Jerzego Waldorffa, Ordonówna spoczęła na Powązkach.

"Kto nie widział Ciotki, temu się nie kłaniam"

Jednym z największych sukcesów Qui pro Quo była wystawiona 20 lutego 1925 roku "Hallo! Ciotka. Radio-rewia w dwóch częściach i 14 obrazach" cieszyła się takim powodzeniem, że zagrano ją aż 156 razy. Mira Zimińska wystąpiła w niej razem z Konradem Tomem. On miał bawić publiczność dowcipami, ona - śmiać się z jego kwestii. Zmieniła jednak program i stworzyła sobie postać głupiej kobietki, która za każdym razem pytała: co to znaczy? Improwizowała, ale z powodzeniem. Tą postacią odtwarzaną przy różnych okazjach bawiła publiczność potem jeszcze nie raz. Stała się jej specjalnością, tak jak parodie Chaplina czy nawet kolegów z zespołu. Potrafiła naśladować również Pogorzelską i Krukowskiego. Ten drugi wspominając ją napisał: "Mira Zimińska chociaż urodzona w Płocku (Mazowsze) to stuprocentowa warszawianka. Cięta, dowcipna, czasem złośliwa, wspaniały o nieprawdopodobnym humorze kompan".

Program wieczoru w kabarecie składał się najczęściej z uwertury, zapowiedzi konferansjera, pierwszego, najczęściej słabszego numeru, po którym następowały coraz lepsze. Przerwa i rozpoczynała się część druga. Temperatura rosła w miarę upływu czasu. Na koniec był szlagier, który wykonywała gwiazda kabaretu i który publiczność miała zapamiętać po wyjściu z teatrzyku. Teksty konferansjera były ustalane przynajmniej w zarysie. Te schematy Mira znakomicie wypełniała własną improwizacją. Warszawa zakochała się w niej, tak jak w Hance i w Zuli.

Hemar w swoich wspomnieniach zatytułowanych "Awantury w rodzinie" napisał: "(...) Qui pro Quo było młode i błyszczało talentami. Ordonka i Zimińska, Dymsza i Krukowski byli dziećmi jednego rocznika - mieli po 25 lat, kiedy spotkali się na jednej scenie, w rozkwicie swych talentów. Ja byłem jednego wieku z nimi. Tuwim i Jaroszy byli o kilka lat starsi. Nie dziw, że zachwycający teatrzyk tryskał temperamentem, wdziękiem, urodą, brawurą i bezgrzesznością młodości. Tak jak kabaret powinien i musi".

Dla Miry właśnie napisał Hemar przebojowe piosenki: "Nikt, tylko ty", "Taka mała", a Tuwim "Pokoik na Hożej". "Dlatego, że miałam dramatyczny talent, tak dobrze śpiewałam piosenki. Myślałam o tym, co śpiewam. Teraz jak nasze panie "barabanią", nie wiem, o co chodzi, nie rozumiem słów. Słyszę tylko bębenek, w który się wali" - powiedziała w wywiadzie prasowym.

Po latach nie wykonywała już ani "Maryli", ani "Krzyżówki". W latach 80. w Łańcucie festiwalowi słuchacze usłyszeli ostatni raz "Nikt, tylko ty". W liście do Hemara napisała: "Obiecałam młodzieży, że będą śpiewać twoje piosenki, których nauczę ich poza programem Mazowsza". Jej ukochany zespół pozostał młody i kolorowy, bo jak mawiała: "Na scenie fioletu i różu nigdy za dużo".

Lena Szatkowska

---

Mira i Mania

"Cała sprawa się wikła szalenie, gdy kobita ma zagrać na scenie. Bo tu znowu dwojakie są typy: jedna dramat robi, a druga dowcipy. Jedna rzewne i śpiewne, słowicza, a ta druga powinna być bycza. Ta od serca, to "Wielka Artystka", ta druga to "Wodewilistka". Pierwsza ma mieć ekspresję i linię, druga nogi i mętną opinię.

Ale warte jednako są obie... Skąd ja wiem to? Ja wiem to po sobie. Bo ja w sobie mam te dwie, bo ja w sobie mam te dwie! Tylko Mania lubi smętek i poezje, ciągle chciałaby śpiewać: "ach"... o rozstaniu, łzach i snach. Cóż, gdy Mira we krwi ma herezję!"

(Słowa: Marian Hemar, muzyka: Tadeusz Sygietyński).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji