Artykuły

Na scenie: serce, dusza i ciało. Raz zobaczyć? To zdecydowanie za mało!

Stabat Mater. Harnasie w choreogreografii Roberta Bondary w Operze Nova w Bydgoszczy. Pisze Katarzyna Bogucka w „Expressie Bydgoskim”.

Na scenie: serce, dusza i ciało. Raz zobaczyć? To zdecydowanie za mało! Jeszcze tylko jutro obejrzeć można znakomite spektakle baletowe: Stabat Mater i Harnasie, według Roberta Bondary. My już widzieliśmy. Brawo!

Stabat Mater i Harnasie, czyli różne odcienie człowieczeństwa. W tym pierwszym emocje z granicy życia i śmierci, w tym drugim — instynkt, obyczaje. Stabat Mater na sopran, alt, baryton, chór mieszany i orkiestrę wykorzystuje słowa słynnej średniowiecznej sekwencji, opiewającej rozpacz Matki krzyżowanego Jezusa. Szymanowski użył poetyckiego przekładu sekwencji Józefa Jankowskiego, ponieważ wydawał mu się bardziej ludzki, bliski niż klasyczne, nieco archaiczne tłumaczenia z języka łacińskiego. Poza Polską, utwór bywa jednak wykonywany po łacinie.

„Istotna treść hymnu jest o tyle głębsza od jego zewnętrznej «dramatyczności». Należy wobec niej zachować się w ciszy i skupieniu, by być najmniej natarczywym i jaskrawym. [...] dla rzetelnego artysty jest to rzecz najtrudniejsza do osiągnięcia.” (wywiad w czasopiśmie "Muzyka" 1926, nr 11/12).

Tak o swoim Stabat Mater opowiadał jego kompozytor, Karol Szymanowski. Tę najtrudniejszą rzecz mistrz — jak zaznaczył, sięgając do resztek swojej religijności — oczywiście osiągnął.

Żywi ludzie

Maksymalnie się także do tej ascetyczności zbliżył, podążający tropem kompozytorskiej prostoty i skupienia, Robert Bondara, który zrealizował dla Opery Nova Stabat Mater. Dość rzadko przekłada się tę średniowieczną sekwencję na język tańca. Już sam temat, ale i tytuł, a zarazem pierwsze słowa, czyli: Stabat Mater, tzn. Stała Matka programuje i sposób prezentacji tego dzieła — najczęściej statyczny, dostojny, posągowy, jak i jego uduchowiony odbiór. Łatwo w tej konwencji zapomnieć, że za średniowieczną sekwencją stoją żywi ludzie, matka i syn, których emocje i psychika poddane zostały najcięższej próbie.

Robert Bondara swoją inscenizację Stabat Mater zadedykował cierpiącemu człowiekowi. Odsunął się o krok od religijnego tła, rzucając światło (rzucił je zresztą genialnie reżyser świateł Maciej Igielski!) po prostu na cierpienie. Tu nie było posągowej matki i statycznego syna. Zajrzeliśmy do ich dusz. I do swoich. Bondara zamknął bohaterów w pudełku z przezroczystymi ścianami. Owszem, to dość popularne sceniczne rozwiązanie, ale dzięki takiej soczewce pozwolono nam spojrzeć z bliska na osobistą rozpacz (także swoją, często ukrywaną), na wewnętrzną klaustrofobię, niemożność podzielenia się bólem ani wypowiedzenia go nawet, wreszcie zdjęcia go z bliskiej osoby. Oczywiście, ogromna w tej sztuce współodczuwania zasługa artystów baletu — sobotnia premiera, role główne: Matka — Angelika Gembiak, Syn — Tomasz Siedlecki, Czarny — Rafał Tandek i tancerze drugiego planu, a czasem tylko ich głowy na tle czarnej kurtyny i ręce makabrycznie wciągające za tę kurtynę.

Interpretacji tego przedstawienia może być mnóstwo. Jedno obejrzenie to za mało, żeby odczytać wszystkie zapisane przez Bondarę kody, a zapisane zostały (genialna scenografia Julii Skrzyneckiej) nawet w tkaninie — warto zwrócić uwagę na bezsilność kurtyny — nieba. Przyznać trzeba, że choreograficzny przekaz był tak intensywny, że soliści i chór stawali się dlań tłem (brawa dla Krystyny Nowak, Aleksandry Gudzio i Łukasza Golińskiego). Ten tekst jednak był, pulsował, poruszał, nienachalnie towarzyszył. Tak, jak chciał Szymanowski.

Płonące baletki

Chciał też zapewne, żeby jego Harnasie nie zramolały na półce z napisem „folklor”. I znów Robert Bondara ucieka od kostiumu na rzecz uniwersalnej prawdy. I znów świetnie mu w tym pomaga Julia Skrzynecka (niebo duszące, przytłaczające, jak niekiedy społeczne normy) i Maciej Igielski. No i nasz balet (Harnaś — Tomasz Wojciechowski, Młoda — Marta Kurkowska, Młody — Tomasz Gruszecki, Ojciec — Wiktor Dierewianko, Matka — Olga Karpowicz). To nie górale, a po prostu ludzie: harnasie wyglądają bardziej jak blokersi albo może lepiej — jak uczestnicy „You Can Dance”, niż małopolskie zbóje, w których kochają się dziewczyny. Kochają się, ale wychodzą za tych porządnych. I żałują albo... jak Młoda, uciekają z ukochanym harnasiem. W bydgoskiej inscenizacji Młoda ucieka ze świadomością (a może i z żalem), że odejście od narzuconego przez rodzinę męża wiąże się z konkretną stratą. Stratą też będzie, gdy Państwo nie obejrzycie Harnasiów, a w nich genialnej bójki na weselu. Aż iskry spod baletek lecą. Wszelkie podobieństwa do Wesela Smarzowskiego są, podobno, przypadkowe!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji