Artykuły

Mania wielkości czy historyczna szansa

Budowa opery [Podlaskiej] jeszcze się nawet nie zaczęła, a już poszło na nią ponad 4 miliony złotych! A już atmosfera się zagęszcza i słychać, że sprawa powinien zająć się prokurator. Cała ta inwestycja to przykład megalomanii dyrektora filharmonii i kilku urzędników - pisze Tomasz Żukowski w Kurierze Porannym.

Pomysł wybudowania opery podlaskiej jest wspaniały, nie ma co dyskutować, a jak ktoś powie słowo przeciw, to od razu usłyszy, że słoma wystaje mu z butów i pachnie obornikiem. I nie zna się na wysokiej kulturze. Niepolitycznie jest źle mówić o operze. Nawet, jeśli nie podważa się sensu jej istnienia, a sposób przygotowania inwestycji, naszą gigantomanię i urzędniczy huraoptymizm. A niestety, kampania na rzecz opery w wykonaniu dyrektora filharmonii Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego, marszałka województwa Janusza Krzyżewskiego i prezydenta Białegostoku Ryszarda Tura przypomina lawinę. Nie patrzy, gdzie spada, pędzi przed siebie, niszczy wszystkie przeszkody. Bo lawina jest ślepa i bezmyślna.

Propaganda sukcesu

Towarzysze! To będzie opera na miarę naszych możliwości. Zbudujemy ją, choć jest wiele przeciwności - tak zapewne w latach 70. ubiegłego wieku mówili urzędnicy, którzy wpadli na pomysł wybudowania opery w Bydgoszczy. Właściwie budują ją do dziś, ponoć skończą jesienią. - To była mania wielkości. Ale nikt nie chce brać pod uwagę możliwości, że w Białymstoku się to powtórzy. Że będzie kamień węgielny, potem wokół placu budowy stanie ogrodzenie, ruszą prace... i za kilka miesięcy zostaną wstrzymane, bo marszałkowi skończą się pieniądze. Nikt nie bierze pod uwagę faktu, że całe to przedsięwzięcie będzie wielką klapą, że skończy się na wielkiej dziurze w ziemi - mówi Krzysztof Bil-Jaruzelski, radny miejski SLD-UP-SdPl. - Prawo zostało naruszone lub nagięte. I to nie raz. Cała ta inwestycja to przykład megalomanii dyrektora filharmonii i kilku urzędników. Radni jako pierwsi odważyli się powiedzieć głośno, że opera nie jest najważniejszą dla miasta inwestycją. Że urzędnicy robią wszystko, by zacząć budowę jeszcze na koniec tej kadencji samorządu, by prezydent i marszałek mieli czym pochwalić się w czasie kampanii wyborczej. A potem może być i potop - ich następcy zostaną z rozpoczętą inwestycją.

Ziemia obiecana

Ile miasto dopłaci do opery? Na pierwszy ogień idzie działka warta miliony. Ryszard Tur obiecał dać ziemię pod europejskie centrum już w 2004 roku. Działka warta jest 7, a może 10 milionów złotych. To, że w tak poważnej sprawie prezydent podjął decyzję sam, lekceważąc radnych miejskich, rozjuszyło tych ostatnich. - To nie jest ziemia Ryszarda Tura, to ziemia gminy, ogromnej wartości. A on jak ognia unika postawienia sprawy na sesję rady miejskiej. To powinna być kolegialna decyzja wszystkich radnych - mówią samorządowcy. Prezydent Tur odmówił rozmowy o operze. Poprosił o pytania na piśmie. Jak wyjaśnia brak publicznej debaty o budowie opery i o przekazaniu na jej rzecz miejskiego majątku? - Decydując o użyczeniu terenu pod tę inwestycję, skorzystałem z uprawnień prezydenta miasta. Nie można zatem mówić, że czegokolwiek unikam, skoro w ten sposób wypełniam swoje obowiązki - odpisał prezydent. Odrzuca oskarżenia radnych, że nie są wtajemniczeni w szczegóły udziału miasta w inwestycji. - O sprawie tej mówi się głośno od półtora roku, więc trudno uznać, że próbuję cokolwiek ukryć - napisał prezydent Tur.

Cud nie pozwolenie

Marszałek ma już obiecaną ziemię, ma też dokumentację budowy. Kosztowała 4 miliony złotych. - Może wydawać się dużo, ale przy tak wielkich inwestycjach wydatki na dokumentację mogą sięgać nawet 10 procent kosztów całej budowy. A my szacujemy je na 70 milionów - ze spokojem tłumaczy się z wydatków Janusz Krzyżewski. Marszałek ma też prawomocne pozwolenie na budowę.

Pozwolenie, które pod koniec grudnia wydał mu Ryszard Tur, to swoją drogą bardzo ciekawy dokument. Zostało wydane w cudowny sposób w terminie 30 dni od złożenia wniosku, co w Białymstoku nie zdarzyło się chyba jeszcze nigdy, żadnemu inwestorowi. A już na pewno nie przy inwestycji większej niż wkopanie w ziemię kawałka rury kanalizacyjnej. Prezydent twierdzi jednak, że 30 dni to w naszym magistracie termin zwyczajny. - Zapewniam, że inwestor, który dostarcza wydziałowi architektury kompletną dokumentację, może otrzymać swoje pozwolenie nawet już po dwóch tygodniach - zapewnia Ryszard Tur. Treść pozwolenia jest ciekawa. Urzędnicy przyznają w nim, że właściwie nie powinni go wydawać! Część terenu, którego dotyczy spór czeka na rozstrzygnięcie przed komisją regulacyjną do spraw Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego przy MSWiA. O zwrot ziemi ubiega się cerkiew prawosławna.

Z formalnego punktu widzenia pozwolenie można w takiej sytuacji wydać, jeśli zawieszenie postępowania mogłoby spowodować niebezpieczeństwo dla życie lub zdrowia ludzkiego lub poważną szkodę dla interesu społecznego.

Urzędnicy nie mieli najmniejszych wątpliwości - opóźnienie budowy opery byłoby poważną i niepowetowaną szkoda dla interesu społecznego.

Wydział architektury pozwolenie wydał. - Nam wystarczyło oświadczenie inwestora, że ma prawo do dysponowania gruntem - mówi Zbigniew Gliński, naczelnik wydziału architektury w magistracie. W dokumentach znalazło się zapewnienie, że jeśli Kościół prawosławny odzyska nieruchomość, Ryszard Tur odkupi część potrzebną pod operę lub zamieni działkę na inną. Oczywiście nie ze swoich własnych, odłożonych pieniędzy, a z pieniędzy publicznych.

Radni miejscy stawiają jeszcze jedno pytanie: dlaczego pozwolenie na budowę zostało wydane, choć nie ma decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach na realizację przedsięwzięcia, która powinna poprzedzać pozwolenie? - W świetle przepisów, nie było konieczności wydawania decyzji o uwarunkowaniach środowiskowych - odpowiada prezydent.

To dziwne podejście. W przypadku centrum handlowego-rozrywkowego prezydent decyzji wymaga. W przypadku centrum muzyki i sztuki już nie. Inwestycje są podobne, jeśli chodzi o powierzchnię. Ale jedna jest słuszna, inna nie. Ponieważ wątpliwości jest wiele, radni miejscy chcą poprosić o prokuraturę o sprawdzenie całej procedury wydawania decyzji. Nie będą składać doniesienia o popełnieniu przestępstwa, ale poproszą prokuratora o kontrolę postępowania administracyjnego. Prezydent prokuratora się nie boi. - Radni mają do tego prawo i nie mam nic przeciwko temu, żeby z niego korzystali. Mogę jedynie wyrazić nadzieję, że pozwoli to na uzdrowienie atmosfery wokół tej inwestycji - napisał nam Ryszard Tur.

Ulice zbudują się same

- Opera Podlaska to ogromna szansa, przed którą stoi Białystok. Będzie to inwestycja, której znaczenie dla rozwoju kulturalnego regionu trudno przecenić. Jeżeli chcemy być metropolią z prawdziwego zdarzenia, nie możemy takiej szansy zaprzepaścić - to opinia prezydenta. Być może jest to tak wspaniała inwestycja, że bywalcy opery będą tak zajęci sprawami ducha, że nie zauważą tych przyziemnych. Opera została zaprojektowana jak wyspa. Nie ma w niej mowy o tym, kto wybuduje ulice wokół europejskiego centrum. Nie wiadomo, gdzie zaparkować auto, jak w ogóle dojechać do opery. Od Kalinowskiego, Młynowej, Kijowskiej?

Radni inwestycji nie przeceniają, radni inwestycję wyceniają! - Przecież na ulice trzeba będzie wydać dziesiątki milionów złotych. Kto je wyda? Oczywiście wydatki te spadną na miasto - ostrzegają radni z komisji planowania i ochrony środowiska, którzy ostatnio zainteresowali się udziałem prezydenta w budowie opery. - 15 marca organizujemy spotkanie wszystkich zainteresowanych budową. Mam nadzieję, że otrzymamy wyjaśnienia - mówi Mirosław Hanusz, szef komisji. Radni już szykują listę kilkudziesięciu trudnych pytań związanych z inwestycją. - Dlaczego nie zostały przewidziane parkingi na terenie inwestora? - zastanawia się Bogusław Dębski, radny prawicowego Koalicyjnego Klubu Radnych Odrodzenie. To właśnie sprawom opery podczas ostatniej sesji radni poświęcili kilka swoich zapytań i interpelacji. I mają rację, obawiając się, że to budżet Białegostoku będzie płacić za drogi. Kilka milionów za Młynową, kilka za Kalinowskiego. W porównaniu z tymi wydatkami Kijowska to już grosze.

- Oczywiście, że miasto powinno się liczyć z wydatkami na infrastrukturę. Ale my tej opery nie budujemy dla mieszkańców Bakałarzewa. Budujemy ją dla mieszkańców Białegostoku. A poza tym w ubiegłym roku przekazaliśmy na rzecz Białegostoku 45 milionów złotych na poprawę jakości komunikacji w mieście - mówi marszałek Krzyżewski.

Prezydent zdaje się być przygotowany na wydatki. Wydaje się oburzać na samą myśl, że to inwestor - marszałek - miałby zapłacić za drogi. Zapłacić za drogi dojazdowe, tak jak robią to inwestorzy budujący obiekty handlowe. Marszałka nie poproszono nawet o zrobienie koncepcji rozwiązań komunikacyjnych - to podstawa dla lokowania każdej większej inwestycji w mieście. - Zdumiewa mnie próba zrównania opery z inwestycjami typowo komercyjnymi. Przecież o ile hipermarket czy galeria handlowa przynosić mają zyski inwestorowi i tylko jemu, o tyle opera przyniesie zysk całemu miastu! - napisał nam Ryszard Tur. Niestety, na konkretne pytanie, na czyj koszt zostaną zbudowane drogi, prezydent nam nie odpowiedział.

Wątpliwości są też co do dostatecznej liczby miejsc parkingowych - dla trzech instytucji, które mają współistnieć przy Kalinowskiego - opery, kina i teatru lalek. Wszystkie imprezy będą odbywały się o podobnych godzinach, bez kilkuset miejsc postojowych się nie obejdzie. I marszałek, i prezydent są pewni, że będzie dobrze. Prezydent odsyła po informacje o miejscach postojowych do pozwolenia na budowę. Tam nie ma jednak ani słowa o ich liczbie.

- Ja bym się nie martwił o te parkingi. Przecież na imprezach w amfiteatrze bywało tysiące osób, sam widziałem, wcale nie było żadnej katastrofy komunikacyjnej - przekonuje marszałek Krzyżewski. Z dokumentacji projektowej wynika, że opera chce mieć 180 miejsc postojowych w dwukondygnacyjnym, podziemnym parkingu. Kolejne 320 miejsc postojowych marszałek chce jakimś cudem zmieścić przy Młynowej i Kijowskiej! Kto je zbuduje i kto za nie miałby zapłacić? Kto wywłaszczy ziemię, jeśli potrzebne będą wywłaszczenia? Oczywiście miasto, czyli my wszyscy.

Pieniadze na Operę? No, znajdą się

Marszałek przyznaje, że nie ma dużego doświadczenia, jeśli chodzi o inwestycje. Właściwie jedyna do tej pory przeprowadzona budowa, to ocieplenie budynku urzędu i wymiana okien. Była też modernizacja szpitala wojewódzkiego. I obydwie te inwestycje budziły spore kontrowersje. Bo w obydwu przypadkach okazało się, że potrzebne do remontu materiały dostarczała firma, z którą ma powiązania dyrektor generalny urzędu Halina Rutkowska.

Nie wiadomo jeszcze, kto poprowadzi budowę opery. Marszałek waha się między zleceniem tego jakiejś firmie, a stworzeniem w urzędzie biura inwestycji. Jakimi pieniędzmi będzie obracało? - Koszt całej budowy szacujemy na 70 milionów złotych. Mam na to kosztorys. Wszystkie inne liczby są wyjęte z kapelusza - mówi Krzyżewski. Do 19 milionów złotych na stan surowy obiektu, reszta na wykończenie i wyposażenie - wylicza marszałek.

Przeciwnicy radosnego budowania opery bardzo chętnie sięgają do kapelusza i wyjmują różne kwoty. - Koszt samego pierwszego etapu budowy może sięgnąć nawet 100 milionów złotych. Ile ma marszałek zaczynając budowę? - W budżecie województwa mamy zapisane 3,5 miliona - mówi Krzyżewski. Czy normalny inwestor zaczynałby budowę z takimi pieniędzmi?

- Ha, ha, ha. To jakaś kpina. Najpierw zdobywa się pieniądze albo przynajmniej gwarancje finansowania. Potem ziemię. Potem robi się dokumentację, występuje o pozwolenie na budowę. Tu wszystko dzieje się w jakiejś nienormalnej kolejności - mówi jeden z białostockich przedsiębiorców. - 3,5 miliona wystarczy marszałkowi na wykopanie dziury w ziemi i wykonanie części fundamentów. Co potem?

- Wiem, że ryzykujemy zaczynając inwestycję. I że na takie ryzyko nie ma dobrego momentu, zawsze w okolicy są jakieś wybory i może paść zarzut, że robimy sobie kampanię. Ale nie sądzę, żeby powtórzyła się sytuacja z budową np. dworca, gdzie prace zawieszano na lata. Chcemy operę skończyć w 2009 roku - podkreśla marszałek.

Kolejne 5 milionów złotych urząd marszałkowski ma przyobiecane z ministerstwa kultury. Gdzie reszta. - Będziemy starali się o fundusze unijne. Jestem pewien, że je otrzymamy. Na występowanie o nie jest jednak jeszcze za wcześnie. Myślę, że formalności będziemy załatwiać gdzieś w 2007 roku - mówi Krzyżewski. A jak pieniędzy nie będzie? Tej możliwości nikt nie bierze pod uwagę. Co zrobi miasto, gdy okaże się, że zostanie z rozpoczętą inwestycją w centrum. Czy upomni się o ziemię? Czy w umowie z marszałkiem lub filharmonią znajdzie się zapis, że ziemia wraca do gminy, jeśli w ciągu kilku lat opera nie zostanie zbudowana? Jak będzie bronić swoich interesów?

- W przypadku niepowodzenia tej inwestycji, użyczony teren powróci oczywiście w ręce miasta - zapewnia Tur. A interes miasta? - Interes gminy polega właśnie na tym, aby doprowadzić do powstania opery - twierdzi prezydent. - To inwestycja o znaczeniu historycznym! - wtóruje mu marszałek. - Nie możemy jej nie zacząć przed wyborami, bo ktoś wtedy zarzuciłby nam, że ją niepotrzebnie wstrzymujemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji